[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo jego intensywności Pittman słyszałzamieszanie na górze, szybkie kroki i przestraszone głosy mnóstwo głosów.Po chwili falaspływającego po schodach cienia zamieniła się w kolumnę uczniów w piżamach, biegnącychdo wyjścia.Pittman schował pistolet i zaczął machać ręką, jakby był opiekunem chłopców i zależało mujedynie na ich bezpieczeństwie. Szybciej! Budynek się pali!Włączył się w strumień młodych ludzi i razem z nimi wybiegł na zewnątrz, na oświetlonylampami plac.Kątem oka ujrzał z prawej strony uzbrojonych mężczyzn, ale wiedział, że niezaczną strzelać.Kiedy uczniowie zaczęli się rozpierzchać, ruszył do następnego budynku iwbiegł do środka.Tutaj także wybił szybkę alarmu pożarowego i włączył go.Gdy ryknęła syrena, pobiegł wkierunku frontowych drzwi.Będą się spodziewali, że wyjdę od tyłu, pomyślał.Spróbują odciąć mi drogę ktoś wejdzieod przodu, a ktoś inny będzie czekać w ciemnościach za domem.Przywarł do ściany obok frontowych drzwi.Po paru sekundach zostały gwałtownie otwarte ido środka wpadli ludzie z bronią.Jednocześnie na parterze pojawili się zbiegający schodamiuczniowie.Kiedy fala chłopców otoczyła mężczyzn z pistoletami, Pittman wyślizgnął się nazewnątrz.Otaczali go uczniowie w piżamach.Tym razem nie pobiegł do następnego budynkupo tej samej stronie placu, lecz ruszył skosem przez plac, klucząc między zaspanymi, bosymichłopakami.Alarm270pożarowy wył dalej, z pozostałych budynków również wysypywały się gromady uczniów, aludzie z pistoletami krzyczeli i pędzili za nim.Choć nie był w formie, chyba jeszcze nigdy tak szybko nie biegł.Podeszwy butów dotykałyziemi w perfekcyjny sposób, nogi zginały się i prostowały rytmicznie tak samo jakpodczas niezliczonych poranków, kiedy biegał przed pracą, zanim Jere-my zachorował.Miałwrażenie, że to, co w tej chwili robi, jest esencją każdego biegu, w jakim kiedykolwiekuczestniczył, każdego maratonu, jaki udało mu się zakończyć.Wdychał głęboko powietrze icoraz szybciej przebierał nogami.Po chwili wbiegł między budynki po drugiej stronie placu ipopędził w zalegającą za nimi ciemność.Musi wrócić tam, skąd przybył.Zdopingowany przez kolejną kulę, która świsnęła muniedaleko głowy, jeszcze bardziej przyspieszył.Doszedł do wniosku, że jego prześladowcyprzebiegli już przez plac.Widzieli, dokąd biegnie, i podążali prosto za nim.Na placu ryknęły silniki samochodów.Wkrótce wjadą za budynki.Nie było sposobu, abyich zgubić.W ostatnim momencie zmienił kierunek omal nie zderzając się ze ścianą.Jego oślepionelatarniami na placu oczy dopiero się przystosowywały do widzenia w ciemności.Potrzebowałchwili, aby się połapać, że dotarł do stajni.Ludzie za jego plecami krzyczeli coraz głośniej.Kolejna kula musnęła ścianę budynku.Pittman okręcił się na pięcie, przykląkł na jedno kolano, oparł łokieć na drugim i wystrzelił wkierunku ścigających.Posypały się przekleństwa i mężczyzni padli na ziemię.Zza budynkuwyjechał kontrolowanym poślizgiem samochód z włączonymi długimi światłami i Pittmanstrzelił także do niego.Nie trafił w reflektory, ale rozbił przednią szybę. Natychmiast przykucnął, zdając sobie sprawę, że ognik wystrzału uczynił z niego widocznycel.O ścianę budynku załomotały kolejne pociski, z muru poleciały odpryski.Za budynkiemzarżały spanikowane konie.Pittman skręcił za róg i zaczął biec w ich kierunku.Gdy doszedłdo ogrodzenia, otworzył271bramę i natychmiast się cofnął, schodząc z drogi wybiegającym na zewnątrz zwierzętom.Imwięcej zamieszania, tym lepiej.Musi przez cały czas odwracać uwagę swoichprześladowców.Kiedy biegł przez padok, do stajni zaczęły zbliżać się roz-.pędzone samochody.Musi odnich odskoczyć.Jeden z koni stał po drugiej stronie ogrodzenia.Pittman zaczął wspinać się na płot.Napisałkiedyś artykuł o stajniach przy Central Parku i wziął kilka lekcji jazdy.Jego instruktorpowiedział mu wtedy: Jeśli boisz się spaść, przyciskaj jak najmocniej nogi do boków konia iobejmij go rękami za szyję".Zeskoczył z płotu na konia, a kiedy przestraszone zwierzę wierzgnęło, wczepił się w nie zewszystkich sił.Był przygotowany, a koń nie, więc udało mu się utrzymać na jego grzbiecie.Po chwili koń przestał wierzgać i licząc na to, że uda mu się zrzucić ciężar, pogalopowałprzed siebie.Pittman wzmocnił chwyt i położył się na szyi zwierzęcia, aby nie stanowić zbytwyraznego celu dla ścigających go mężczyzn.Aąkę rozświetliły reflektory kilku nadjeżdżających z różnych stron samochodów.Ryksilników i tętent galopującego konia zagłuszały huk wystrzałów.Pittman miał nadzieję, żenierówna łąka, pełna wybojów, wzniesień i dołków, uniemożliwi prześladowcom starannecelowanie.Nagle koń zmienił kierunek biegu.Pittman zupełnie nie był na to przygotowany i poczuł, żeszyja zwierzęcia wyślizguje mu się z rąk, a on sam przesuwa się w prawo.Aby nie spaść, jaknajmocniej przycisnął nogi do boków konia tak mocno, że niemal zawył z bólu iotoczył ramionami końską szyję.Samochody podskakiwały na łące, ich światła tańczyły jakzwariowane.Koń znowu zmienił kierunek biegu, jednak tym razem Pittman się tegospodziewał i choć jego ciało znowu przesunęło się w bok, nie stracił panowania nad sytuacją a przynajmniej tak mu się wydawało.Cienie z przodu były ciemniejsze niż na łące, ale nagle rozjarzyły je światła reflektorów.Przed Pittmanem pojawił się las, tworzący tak nieprzeniknioną ścianę drzew i krzewów, żeprzestraszony wierzchowiec stanął dęba, jednocześnie skręcając ciało w bok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]