[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Wierzę, i warto! odparł Oryż, biorąc się dopieczeni.Faustanger sapał chwilę, potem zadzwonił i kazał podaćwina.Ale rozwiązał mu się język i podobał towarzysz. Te baby bały się mego ducha rzekł, rozpierając sięna stole i zapalając cygaro. Wtedy było cicho.Ale mi tozbrzydło.Gdybym był bogaty ba ale tak! Bałem się,że zabiję jędzę, i rzuciłem do diaska cały kram.Rozdeptaćsmoka, to warto, ale ropuchę, pfuj! i splunął.Pił wolno idziko mu błyszczało w oczach.Zaprosił Oryża do węgrzyna i spytał: Więc ten Osiecki to ostatni? Kto on? Malarz. To ją pewnie nudzi.Cha, cha, myślę czasem, jaka byto była komedia, gdybym się zjawił. Ja bym to chciał widzieć! zawtórował śmiechemOryż. Zaproszę pana na widowisko z teką.Ano, przyjdziedo tego kiedyś.Nasze rachunki nie skończone.Zamyślił się.Oryż, który lubił czytać w ludzkichtwarzach, wyczytał, że w duszy jego obok zemsty, której134nie taił, była i namiętność ukryta, i zazdrość, i dzika żądza,hamowana do czasu przez dumę upokorzonego magnata.Pomyślał też z mściwą radością, że gdy ten swój odwetwezmie, to będzie dla baronowej dzień pokuty za Magdę.Odtąd co dzień rozmawiali przy obiedzie, a potemgrywali w taroka i sączyli węgrzyna.Po paru tygodniachFaustanger nie miał już tajemnic dla Oryża, a ten powolirozdmuchiwał w nim namiętność do żony.Gdy malarz z owych pogawędek wracał do swegoprzyjaciela urzędnika, pomimo ilości wypitego wina byłzawsze trzezwy.Gwizdał i śpiewał kujawiaki i śmiał siędrwiąco.Gdy się do snu ułożył, rozmyślał: Jedni mówią Oryż hultaj, drudzy szubrawiec; aleOryż wielki głupiec, to wiem ja sam tylko.%7łebym tu niejudził tego wściekłego żołdaka, toby Osiecki lata wisiałprzy tej babie, a dziewczyna cierpiałaby tyleż.Ale ja toprzyśpieszę.Ten narwany Filip z desperacji wróci doMagdy; dziewczyna dostanie swe szczęście: no, i wszystkobędzie w porządku& A Oryż co wtedy?& pytał samsiebie szyderczo. Oryż wróci do knajpy i praczki! To ciużyje za te dwa lata! Uh, Bachus z Afrodytą na rękach doszpitala go zaniosą! Będzie ananasowa frajda!I śmiał się cicho do samego siebie.Doczekał się w ten sposób Bożego Narodzenia iNowego Roku.Przez ten czas Faustanger był w Krakowie,ale zaraz po powrocie wziął urlop i wyjechał do choregobrata do San Remo.Nawet się Oryż nie dowiedział, jak go przyjęła teściowai żona.Gdy zabrakło rotmistrza, Oryż zaczai przemyśliwać,jak by do Krakowa się dostać, bo fundusz jego składał się zteki, ołówka i mizernej garderoby.Obejrzał się tedy zapracą i cały miesiąc pilnie malował szyldy i prawie nic nie135jadł, zanim uzbierał tyle, by móc opłacić kolej.W tym czasie wyczytał w gazecie, że na wystawie wKrakowie akazały się dwa nowe płótna: SalamandraOsieckiego i Kult pamięci Domontówny.Salamandręchwalono bez entuzjazmu, dla Domontówny krytyka byłazjadliwa.Zarzucano widoczny pośpiech w kompozycji,niedbałe wykonanie, lekceważenie publiczności wskutekłatwo zdobytej sławy; prorokowano zanik talentu,kończono nadzieją opamiętania, otrzezwienia po upojeniutriumfu i rzetelnej pracy w przyszłości.Oryż gazetę zmiął i splunął. Z Kapitelu jeden krok do Tarpejskiej Skały zamruczał. Nic ciernistszego nad laury! No, terazciekawym, co ona zrobi?&Od tego dnia gorączkowo wyrywał się do powrotu.Czasami klął samego siebie i swoją nędzę.Potemprzychodziła reakcja. Tyłem tam potrzebny, co tu! Pomóc nie mogę,pocieszać nie będę, a do niej sięgać nie chcę.Po cowłaściwie tam się wlokę? Piwo tam takie jak i tutaj, aprzynajmniej u Adolfa komisarz mi nie grozi.Jak żyję,nigdym tak długo nie był spokojny.Jednakże liczył skrzętnie centy i ledwie uzbierał na bilettrzeciej klasy pojechał.Ucieszył go widok starych znajomych murów.Pod wieczór stanął na miejscu i gwiżdżąc wesołoposzedł pieszo z dworca.Mróz był tęgi, ale jemu byłociepło i wesoło.Floriańską Bramę minął i przechodzącprzed domem Magdy spojrzał w górę.Okna byłyoświetlone.Sekundę chwyciła go wielka chęć wstąpić,zobaczyć ją; ale myśl tę odegnał jak sromotną pokusę iruszył dalej w stronę Rynku.Obejrzał kościół Mariacki,136Sukiennice, spojrzał w okna baronowej.Słabo się świeciłow jej buduarze.Pomyślał, że pewnie Filip tam jest, i niewiedząc, gdzie się podziać, co robić opanowany nagleuczuciem opuszczenia i pustki, poszedł już wolniej kuknajpie.Nazajutrz rano jeden z pierwszych był na wystawieprzed nowym obrazem Magdy.Ustawiono go obokSalamandry.Oryż szukał błędów, o których mówiłakrytyka, ale ich nie znalazł.Ucieszyło go to i ucieszyłakartka z napisem sprzedany , zatknięta za ramę.Natomiast Salamandra była twarda i chybiona, płaska izimna.Oryż stał i patrzał, gdy ktoś go trącił w ramię.Był toFink. To ty? Gdzieś ginął? Byłem u rodziny. Co? Ty masz rodzinę? Cóż to? Myślałeś dotychczas, żem aerolit? Szukałem cię jak szpilki w Krakowie.Potrzebny mibyłeś do gwiazdkowych wydawnictw.Miałbyś mocpieniędzy. Udław się sam nimi! Nie ma głupich! Znam ja twojąmoc pieniędzy. Jednakże, jeśli zechcesz, dam ci robotę. Bryndza! Na Rynku rysować nie będę, a z budy mniegospodarz wysypał. No, to mniejsza! Masz przecież pracownięDomontówny uśmiechnął się złośliwie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]