[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie obawiał się, że zawali tę robotę.Był przecież najemnym zabójcą, tylko czasowo oddelegowanym do nadzorowania oddziału blitztragerów, znalazł się więc z powrotem w swoim żywiole.Miał za sobą dobrą szkołę w Stasi, był jednym z pierwszych, którzy przeszli spod rozkazów zatwardziałych komunistów do faszystów.Ale dla niego podobne klasyfikacje nie miały większego znaczenia.Zależało mu jedynie na dostatku i władzy, możliwości dalszego życia poza prawem; nie umiał zrezygnować z luksusu świadomości, że jest całkowicie niezależny od tępych urzędników.A znał ich aż za dobrze.Większość wschodnioniemieckich biurokratów, na każdym szczeblu administracji, panicznie bała się Stasi, podobnie jak urzędnicy Trzeciej Rzeszy pracowali w ciągłym strachu przed gestapo.A właśnie ta świadomość była dla niego rzeczą najistotniejszą.Nie istniał żaden inny sposób na zachowanie tej wyjątkowej, uprzywilejowanej pozycji, jak bezwarunkowe wykonywanie rozkazów organizacji, która go opłacała."Zabij tę kobietę jak najszybciej! Musisz to zrobić za wszelką cenę!" Zaczął się zastanawiać, czy warto ryzykować strzał w głowę ofiary na zatłoczonej ChampsElysees.Doszedł do wniosku, że lepiej będzie niby przypadkiem wpaść na kobietę i strzelić z pistoletu małego kalibru, gdyż odgłos wystrzału mógłby utonąć w szumie ruchu ulicznego.Później należałoby szybko porwać jej torebkę, żeby jako trofeum odesłać ją do Bonn, i zniknąć w popołudniowym tłumie spacerowiczów.Na załatwienie tej roboty potrzebował nie więcej niż dwie lub trzy sekundy.Ów schemat wydawał się najlepszy.Zresztą doskonale się sprawdził przed czterema laty, kiedy to w Berlinie Zachodnim trzeba było zlikwidować pewnego oficera wywiadu brytyjskiego, który zrobił o jeden wypad na drugą stronę muru za dużo.Otworzył skrytkę w desce rozdzielczej peugeota, wyjął niewielki rewolwer kalibru 5,8 mm z krótką lufą i wsunął go do kieszeni marynarki.Uruchomił silnik, wyjechał na ulicę, zawrócił na najbliższym skrzyżowaniu i podjechał do zatoczki przed sklepem.Wykorzystał wolne miejsce, z którego przed chwilą wycofało się błękitne ferrari, i zaparkował samochód.Wejście do salonu z wyrobami skórzanymi miał teraz bezpośrednio po lewej stronie, jakieś dziesięć metrów od drzwi pojazdu.Początkowo chciał zaczekać w peugeocie i w ciągu kilku sekund dogonić kobietę po jej wyjściu ze sklepu, ale gęstniejący tłum przechodniów nasuwał obawy, że może stąd nie zauważyć wychodzącej pani Courtland.Wysiadł zatem z wozu, bez pośpiechu podszedł do witryny salonu i zaczął oglądać wystawione towary.Bez przerwy jednak kątem oka obserwował drzwi sklepu, znajdujące się zaledwie parę kroków od niego.Minęło dalszych osiemnaście minut, kiedy elegancko ubrany zabójca nieoczekiwanie ujrzał tuż za szybą twarz sprzedawcy, spoglądającego na niego z zainteresowaniem znad starannie ułożonych na wystawie towarów.Uśmiechnął się nerwowo i wzruszył ramionami.W chwilę później młody sprzedawca wyszedł na ulicę i zagadnął: - Zwróciłem uwagę, monsieur, że od dłuższego czasu przygląda się pan naszym wyrobom.Pomyślałem, że mógłbym w czymś pomóc.- Jeśli mam być szczery, czekam na pewną osobę, która się spóźnia.Umówiliśmy się właśnie przed tym sklepem.- Bez wątpienia chodzi o kogoś z naszych stałych klientów.Czemu nie wejdzie pan do środka? Tutaj słońce praży niemiłosiernie, jest gorąco jak w piecu.- Dziękuję, chętnie.Były oficer Stasi ruszył za młodym sprzedawcą w stronę wejścia.- Może obejrzę proponowane przez was buty - rzekł nienaganną francuszczyzną.- Ręczę, że lepszych nie znajdzie pan w całym Paryżu.Jeśli będę mógł w czymś pomóc, proszę mnie zawołać.Niemiec zaczął chodzić między regałami, ale zaraz przystanął.Zaczął się kolejno przyglądać wszystkim kobietom w sklepie, które bądź to siedziały, przymierzając buty, bądź przebierały w jakichś drobiazgach.Nigdzie jednak nie było pani Courtland! Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego agenci francuscy tak szybko odjechali sprzed sklepu.Niemal godzinę wcześniej musieli odkryć to, o czym on miał okazję się przekonać dopiero teraz.Żona amerykańskiego ambasadora wymknęła się śledzącym ją mężczyznom! Ale dokąd mogła pójść? Kto jej pomógł niepostrzeżenie wyjść ze sklepu? Na pewno ktoś z personelu.- Monsieur? - zawołał sprzedawcę, stojąc przed regałem pełnym wypolerowanych do połysku wysokich butów.- Czy mogę pana prosić na chwilę?- Słucham - rzekł tamten, zbliżając się z przyjaznym uśmiechem na twarzy.- Czyżby znalazł pan coś, co przypadło panu do gustu?- Niezupełnie, chciałem zadać panu jedno pytanie.Muszę na wstępie przeprosić, że nie byłem z panem całkiem szczery na ulicy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]