[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Tak jest. Jesteś naćpany? Speed, crack.coś z tego? Nie, proszę pana.Czemu pan tak myśli, do cholery? Coś tak ci oczka biegają, jakbyś coś wziął. Nie biorę narkotyków. Jak tutaj trafiliście? Słyszeliśmy, że w mieście jest obóz dla uchodzców, ale chyba nie wygląda to zbytdobrze. No, tutaj macie rację mówi staruszek.Wcina się April: Mamy więc coś wspólnego.Philip nie spuszcza mężczyzny z oczu i odzywa się do kobiety: Jak to? Z tego samego powodu i my wylądowaliśmy w tym zapomnianym przez Boga miejscu.Szukaliśmy tego przeklętego obozu, o którym wszyscy mówili.Philip wpatruje się w strzelbę. I najlepsze plany biorą w łeb. Dobrze powiedziane odzywa się stary, a z butli syczy tlen. Pewnie nie wiecie, cozrobiliście? To znaczy? Przez was Kąsacze się uaktywnili.Do zachodu słońca będziemy mieli pod drzwiamicały cholerny zbór.Philip pociąga nosem. Przykro mi, ale nie sądzę, byśmy mieli jakikolwiek wybór.Stary wzdycha. No cóż.domyślam się. Twoja córka ściągnęła nas z ulicy.nie mieliśmy żadnych złych zamiarów.Cholera.nie mieliśmy żadnych zamiarów.chcieliśmy tylko uniknąć ugryzienia, to wszystko. Ech, rozumiem w pełni.Następuje długie milczenie, wszyscy czekają, jak rozwinie się sytuacja.Dwaj mężczyzniopuszczają broń. Po co te futerały? wreszcie pyta Philip, kiwając głową w stronę wytartych pudeł nainstrumenty, które leżą w salonie.Nadal ściska w ręce broń, ale poziom adrenaliny w jego żyłach nieco spada. Macie tam jakąś broń czy co?Stary wreszcie wybucha słabym śmiechem.Kładzie strzelbę na kolanach i zabezpieczaspust, napięcie opuszcza jego wymizerowaną twarz.Butla z tlenem cicho pika. Mój przyjacielu, patrzysz teraz na to, co zostało ze znanej na cały świat Kapeli RodzinyChalmersów, gwiazd sceny, ekranu i festiwalu w każdym z południowych stanów.Stary odkłada broń na podłogę z cichym stęknięciem.Patrzy na Philipa. Przepraszam za nieco szorstkie przyjęcie.Próbuje podnieść się na nogi i wstać, wygląda jak cień Abrahama Lincolna. Nazywam się David Chalmers.Mandolina, wokal, ojciec tych dwóch obdartusów.Philip wtyka sobie pistolet za pasek. Philip Blake.To mój brat Brian.A tamten gość to Nick Parsons.i dziękujemy wam zauratowanie naszych tyłków.Mężczyzni podają sobie ręce i nagle znika wszelkie zdenerwowanie, jakby ktośprzycisnął jakiś włącznik. Okazuje się też, że Kapela Rodziny Chalmersów liczyła cztery osoby, ale brakowało paniChalmers, korpulentnej matrony z Chatta-nooga, która śpiewała wysokim sopranembluegrassowe kawałki i stare, znane numery.Według April, było to szczęście w nieszczęściu, żeżona i matka odeszła na gruzlicę przed pięcioma laty, bo jeśli dożyłaby czasów, kiedy ludzkośćcierpi z powodu całego tego gówna, zniszczyłoby ją to, zobaczyłaby koniec świata i pewnieskoczyła prosto z mola do jeziora Clark s Hill.A więc Kapela Rodziny Chalmersów zamieniła się w trio i ruszyła w trasę po jarmarkachi festynach w okolicznych stanach.Tara grała na basie, April na gitarze, a tatuś na mandolinie.Jako samotny ojciec, sześćdziesięciosiedmioletni David miał pełne ręce roboty.Tara to ciepłekluchy, za to April odziedziczyła temperament i zdolność podejmowania decyzji po matce.Kiedywybuchła epidemia, akurat skończyli występy w Tennessee na festiwalu muzyki bluegrass iwracali w należącej do nich furgonetce.Kiedy przekroczyli granicę Georgii, auto się rozkraczyło.Mieli jednak trochę szczęścia i udało im się trafić na pociąg, który kursował pomiędzy Dalton aAtlantą.Niestety, musieli wysiąść na King Memorial Station, bowiem ta część stanu było jużpełna trupów.Jakoś udało im się przedostać na północ bez większych problemów, podróżowalipo nocach skradzionymi autami, w poszukiwaniu mitycznego obozu dla uchodzców. I tak skończyliśmy tutaj, w tym rajskim mieszkaniu.Chociaż czynsz jest niski mówiApril spokojnym głosem.Zapada noc.April siedzi na wytartej sofie, obok niej leży śpiąca Penny,przykryta kilkoma kocami.Philip siedzi przy niej.Na stoliku do kawy płoną świece.Nick i Brian zasnęli na podłodze, a David i Tarachrapią, każde w swoim pokoju. Jesteśmy zbyt przerażeni, by iść na górę mówi April z nutką żalu w głosie. Choćpewnie moglibyśmy wykorzystać coś, co tam zostało.Baterie, żarcie w puszkach, cokolwiek.Jezu, oddałabym lewego cycka za rolkę papieru toaletowego. Nigdy nie oddawaj tego za papier mówi z uśmiechem Philip, siedząc na sofie wpoplamionej koszulce i jeansach, bez butów, ma brzuch pełen ryżu i fasolki.Chalmersom kończą się zapasy, ale nadal mają połowę dziesięciofuntowego worka zryżem, który wynieśli przez wybitą szybę sklepową jakiś tydzień temu, i wystarczającą ilośćfasolki, by ugotować dla wszystkich kolację.April przygotowała jedzenie, papka nie jest zła.Pokolacji Tara skręca kilka papierosów z ostatków tytoniu Red Man i resztki zielska.Philip zaciągasię kilka razy, choć odstawił trawkę lata temu przeważnie sprawiała, że słyszał w głowierzeczy, których nie chciał słyszeć.Wydaje mu się, jakby miał watę w mózgu, jakby głowa munapęczniała.April pozwala sobie na smutny uśmiech. Ech.tak blisko, a jednak tak daleko. Co masz na myśli?Philip patrzy na nią, a potem powoli przenosi wzrok na sufit. Aha.no tak.Przypomina sobie, że słyszał wcześniej hałas.Do tej pory rumor zdążył już ustać, aleszuranie i trzeszczenie dochodzące z wyższych pięter przez jakiś czas było bardzo wyrazne,przesuwało się po suficie przez cały wieczór, niczym jakieś uparte, niewidoczne dla oka termity
[ Pobierz całość w formacie PDF ]