[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Totwój duch.- Zdjął ze ściany pochodnię i oświetlił nią wnętrze ciemnicy.- Słodki Jezu! - szepnęłam.Więzień jęknął, próbując osłonić się od blasku.Jegotwarz była całkiem zniekształcona, spuchnięta, pokryta sińcami i zakrzepłąkrwią.Ciało okrywały jakieś strzępy gałganów, a z dwóch poważnych ran naramieniu sączył się ciemny płyn.Z trudnością przyszło mi uwierzyć, że to tensam waleczny rycerz, który jeszcze dwa tygodnie wcześniej tak zaciekle broniłksiężnej.Jak widać, d Albret zniszczył kolejną piękną, szlachetną rzecz.- Ktoto? - Nietrudno mi było nasączyć głos obrzydzeniem, bo więznia potraktowanojak najgorszego kryminalistę, przekraczając wszelkie granice przyzwoitości.Nawet stare psy miały u nas lepiej.- Jeniec z pola bitwy.Chodz już.Jeśli ktoś się dowie, że tu byłaś, nawet ja nieocalę cię przed gniewem ojca.- Z tymi słowy Julian odłożył na miejscepochodnię i wyprowadził mnie na zewnątrz.W korytarzyku z ulgą wciągnęłam do płuc haust nieco świeższego powietrza.- Czy ojciec trzyma go dla okupu? - zapytałam.- Nie.- To dlaczego go nie zabił?- Ci dwaj chyba mieli jakiś zatarg i ojciec planuje specjalną zemstę.Przypuszczam, że chce go wykorzystać do przesłania wiadomości księżnej.- Ale jak to? Przecież ten człowiek w tym stanie nie byłby zdolny przenieśćwiadomości na drugą stronę swojej celi, a co dopiero do miasta? - paplałamnaiwnie.- yle mnie zrozumiałaś.Nie będzie dostarczał wiadomości.Sam nią będzie.Zostanie powieszony, rozwłóczony, poćwiartowany, a jego ciało odesłaneksiężnej będzie wiadomością, że nawet jej najsilniejszy, najwierniejszypoplecznik nie oprze się potędze d Albreta.Choć okrucieństwo tego planu przyprawiło mnie0 mdłości, uśmiechnęłam się i żartobliwie szturchnęłam Juliana pod żebra.- No, no, widzę, że ojciec ufa ci bez reszty.Jesteś u niego w wielkich łaskach,nieprawdaż?Kiedy dotarliśmy na górę, Julian, ignorując moje pytanie, odwrócił się ku mniez poważną miną.- Jak się tutaj dostałaś, Sybełlo? - powiedział to tonem, którego używał tylkowtedy, gdy wisiało nad nami naprawdę wielkie niebezpieczeństwo.- Drzwi były otwarte - powtórzyłam.- A nie miały być? Jeśli tak, to lepiejsprawdz, kto miał tego dopilnować, bo widocznie nie wywiązał się z obowiązku.Nadal nie wyglądał na całkowicie przekonanego.Zbliżyłam się i ignorującnarastającą odrazę, zarzuciłam mu ręce na szyję, a potem wspięłam się na palce1 nachyliłam tak, że dotknęłam wargami jego ucha.- Mówię prawdę, ale jeśli chcesz, możesz mnie przeszukać.To może byćcałkiem miłe - powiedziałam, bojąc się, że usłyszy ogłuszające bicie mojegoserca.Chcąc go zdekoncentrować, zrobiłam jedyną rzecz, o której wiedziałam,że zadziała.Pocałowałam go.Oczy rozszerzyły mu się z zaskoczenia, ale opanował się szybko i objął mnie,przyciągając do siebie, aż staliśmy mocno wtuleni.Odsunął się tylko raz, natyle, by wyszeptać moje imię.Nie jest moim bratem, nie jest moim bratem, powtarzałam sobie w duchu.Kiedy pochylił się, by znów mnie pocałować, wyrwałam się i uderzyłam gopięścią w tors.- Następnym razem nie zostawiaj mnie na tak długo - naburmuszyłam się.Wgłębi duszy czekałam z lękiem na jego reakcję.Jeśli uważałby, że gram,podjąłby grę, jeśli uznałby, że to odmowa, rzuciłby się na mnie.Kiedy zamrugał zdziwiony, wiedziałam, że grozny moment minął.- Jak sprawa z Mathurinem? - zapytałam, chcąc jeszcze bardziej odwrócić jegouwagę od kwestii drzwi do wieży.- Ojciec zadowolił się twoim wyjaśnieniem?- Tak, był nawet bardzo zadowolony, że zadziałałaś tak szybko, broniąc jegointeresów - odparł Julian z lekkim uśmieszkiem, dobrze wiedząc, że tawiadomość mnie nie ucieszy.- Nie tylko jego.Wrócił już?- Nie.Pojechałem przodem.Spieszyłem się do ciebie.- Wychwyciłam w jegogłosie oskarżycielską nutę, a oczy pociemniały mu tak, że stanowiły dwajeziorka czerni na tej wyspie światła.Zastanawiałam się, na ile jest wobec mnieszczery, a na ile jego zachowanie wynika z intryg d Albreta.Nie chciałam wierzyć, że jest oddany sprawie hrabiego.Do tej pory był jedynymczłonkiem rodu, który nienawidził go równie mocno co ja.Jednakże Julianzmienił się podczas mojego pobytu w klasztorze i martwiło mnie, że nie znamgo już tak dobrze jak kiedyś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]