[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jack jest w gabinecie swojego wuja.Na końcukorytarza, po prawej.Niech pani pójdzie do niego.Wargi Grace się rozchyliły.365RS- Niech pani tam pójdzie - powtórzyła Mary Audley jeszcze ciszej.Grace skinęła głową i bez zastanowienia udała się we wskazanymkierunku.Na końcu korytarza, po prawej.- Jack? - powiedziała miękko, uchylając drzwi.Siedział w fotelu, twarzą do okna, ale na dzwięk jej głosu odwróciłsię pospiesznie i wstał.Grace weszła do środka i zamknęła cicho drzwi za sobą.- Twoja ciotka powiedziała.Był tak blisko, naprzeciw niej.Nim się spostrzegła, opierała się plecami o drzwi, on zaś całował jąmocno, pospiesznie i - dobry Boże - jak zapamiętale!A potem odstąpił o krok.Grace nie mogła złapać tchu, ledwietrzymała się na nogach i z pewnością nie byłaby w stanie sklecić anijednego zdania, choćby jej życie od tego zależało!Niczego dotąd nie pragnęła tak bardzo jak jego.- Idz lepiej na górę, Grace.- Co takiego?!- Nie zdołam ci się oprzeć - rzekł.Jego głos był cichy i słaby.Wyciągnęła do niego rękę.Nie mogła się powstrzymać.- Nie tutaj - szepnął.Ale oczy płonęły mu namiętnością.- Odejdz - powiedział nieswoim głosem. Proszę.Była mu posłuszna.Wbiegła po schodach, znalazła swój pokój iwśliznęła się do łóżka.Drżała jednak przez całą noc.366RSByło jej bardzo zimno, a równocześnie cała płonęła.367RS21Nie możesz spać?Jack zerknął z głębi wujowskiego fotela, w którym siedział.Wdrzwiach stał Thomas.- Nie mogę - odparł.Thomas wszedł do gabinetu.- Ja też.Jack podsunął mu butelkę koniaku, która do niedawna stała na półce.Sam ją stamtąd wyjął.Nie było na niej ani drobinki kurzu, choć mógłbyprzysiąc, że jej zawartość nie zmniejszyła się od śmierci wujka.CiociaMary zawsze dbała o nieskazitelną czystość w domu.- Całkiem dobry koniak - namawiał Jack.- Mam wrażenie, że mójwujek chował go na jakąś specjalną okazję.- Zamrugał, zerknął naetykietkę i wymamrotał: - Nie taką jak dzisiejsza.Gestem wskazał Wyndhamowi komplet kryształowych kieliszków wpobliżu okna i czekał z butelką w ręku, aż krewniak przejdzie przez pokój,wezmie jeden z nich i zajmie miejsce w drugim fotelu.Thomas postawiłkieliszek na niskim stoliku pomiędzy nimi.Jack nalał mu koniaku.Szczodrze.Thomas podniósł kieliszek do ust i posmakował.Mrużąc oczy,spojrzał w kierunku okna.- Wkrótce będzie świtać.Jack skinął potakująco głową.Na niebie nie pojawiły się jeszczeróżowe smugi, ale srebrzysta bladość poranka rozrzedzała już mrok.- Czy ktoś oprócz nas już się obudził?368RS- Nikogo nie zauważyłem.Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu.Jack dopił resztę koniakuze swojego kieliszka i zastanawiał się nad następnym.Wziął do rękibutelkę, ale gdy spłynęły z niej pierwsze krople, doszedł do wniosku, że wgruncie rzeczy nie ma ochoty na więcej.Podniósł wzrok na Thomasa.- Czułeś się kiedyś tak, jakbyś był wystawiony na pokaz? TwarzThomasa pozostała niewzruszona.- Przez cały czas tak się czuję.- Jak ty możesz to znieść?- Przywykłem już do tego.Jack potarł czoło palcami.Miał straszny ból głowy i żadnych nadzieina poprawę sytuacji.- Zapowiada się koszmarny dzień.Thomas skinął głową potakująco.Jack przymknął oczy.Nietrudno było wyobrazić sobie tę scenę.Księżna uprze się, że musi pierwsza przejrzeć rejestr, a Crowland pewniebędzie czytał jej przez ramię, coś tam gęgając.Ten podlec gotównatychmiast wepchnąć swoją córkę zdobywcy głównej nagrody.CiociaMary pewnie też zechce być świadkiem doniosłego wydarzenia.Ameliatakże - któż mógłby wziąć jej to za złe? Miała równie wiele do straceniajak oni wszyscy.Tylko Grace nie będzie przy tym.Jedynej osoby, którą chciałby mieć u swojego boku.- Szykuje się cholerny cyrk - wymamrotał.- Jeszcze jaki!Siedzieli tak bezczynnie i nagle obaj, dokładnie w tym samymmomencie, podnieśli głowy.Ich oczy się spotkały.369RSPopatrzyli sobie prosto w twarz, a potem ich spojrzenia pobiegły wstronę okna.I na zewnątrz.- Idziemy? - spytał Jack i niemal się uśmiechnął.- Zanim?.- Natychmiast!W końcu była to przede wszystkim ich sprawa.Thomas wstał.- Prowadz!Jack zerwał się na równe nogi i ruszył prosto do drzwi.Thomasdeptał mu po piętach.Gdy dosiedli koni, było jeszcze ciemno.Jack nagle coś sobieuprzytomnił: Są przecież z Thomasem stryjecznymi braćmi.I po raz pierwszy doszedł do wniosku, że to bliskie pokrewieństwojak najbardziej mu odpowiada.Był już jasny ranek, gdy dotarli do kościoła w Maguiresbridge.Jackbywał tam niejednokrotnie, kiedy odwiedzał rodzinę matki.Stary kościół zszarego kamienia wydal mu się bliski i dobrze znany.Nieduży iniepozorny, wyglądał dokładnie tak, jak - zdaniem Jacka - kościółpowinien wyglądać.- Coś mi się zdaje, że nikogo tu nie ma - odezwał się Thomas.Jeślinawet książę nie był zachwycony skrajną prostotą wiejskiego kościółka,nie dał tego po sobie poznać.- Rejestr pewnie będzie na probostwie - zauważył Jack.Thomasskinął głową.Obaj zsiedli z koni i uwiązali je do słupka,zanim skierowalisię do frontowych drzwi probostwa.Musieli stukać kilkakrotnie, nim zwnętrza domu dobiegły czyjeś kroki.370RSDrzwi się otworzyły i ukazała się w nich kobieta w średnim wieku,bez wątpienia gospodyni proboszcza.- Dzień dobry pani - zwrócił się do niej Jack z grzecznym ukłonem.-Nazywam się Jack Audley, a to jest.- Thomas Cavendish - wtrącił pospiesznie Thomas i skinął jej głowąna powitanie.Jack spojrzał na niego ze szczyptą ironii, co gospodyni zauważyłabyz pewnością, gdyby nie była wyraznie zirytowana ich nieoczekiwanymprzybyciem.- Chcielibyśmy coś sprawdzić w rejestrze parafialnym - oznajmiłJack.Gospodyni przyglądała się im przez dobrą chwilę, potem zaś ruchemgłowy wskazała tylną część budynku.- Ano leży tam, w gabinecie proboszcza.- A czy zastaliśmy go w domu? - spytał Jack.Końcówka zdania nie zabrzmiała zbyt wyraznie, gdyż Thomas trąciłgo łokciem w bok.- Zmarło się naszemu proboszczowi - wyjaśniła gospodyni.-Anowego na jego miejsce jeszcze nie przysłali.- Usiadła na mocnopodniszczonej kanapce obok kominka.- Podobno niebawem kogośdostaniemy.Na razie przysyłają co niedziela jakiegoś duchownego zEnniskillen, żeby wygłosił tu kazanie.Wzięła do ręki talerz z grzankami i przestała się całkowicieinteresować nowo przybyłymi.Jack spojrzał na Thomasa, ten zaś na niego.Chyba powinni sami tamwejść? No i weszli.371RSGabinet proboszcza okazał się większy, niż można się byłospodziewać, sądząc ze skromnych rozmiarów probostwa.Były tu aż trzyokna: jedno od północy i dwa na ścianie zachodniej, po obu stronachkominka, na którym płonął niewielki, lecz jasny ogień.Jack podszedł doniego, by ogrzać sobie ręce.- Wiesz, jak wygląda rejestr parafialny? - spytał go Thomas.Jackwzruszył ramionami i pokręcił głową.Rozpostarł palce rąk i zaczął zginaći rozprostowywać palce u nóg, na ile pozwalały na to buty.Mięśniezdrętwiały i dokuczały mu skurcze, choć starał się wyglądać godnie iniewzruszenie.Na domiar złego jego rozgrzane już palce zaczęły samewystukiwać jakiś dziki rytm.Miał wrażenie, że zaraz wyskoczy ze skóry, a przynajmniej z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]