[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Twoja fajka - rzekł nagle, przypomniawszy sobie glinianą fajeczkę,którą Woolford często pykał podczas rejsu.- Już nie palisz.Dlatego jesteśpodenerwowany.Porucznik się skrzywił.- Ktoś ukradł mi tytoń - przyznał.- I spalił go w kabinie nawigacyjnej - dokończył Duncan.- Nigdy niesłyszałem o takim rytuale w Starym Zwiecie - dodał po chwili.- Są ludzie, którzy palą liście, żeby przywołać duchy - niechętnie wy-jaśnił oficer.70- Jacy ludzie? - naciskał Duncan.- Kto modli się do duchów, paląc ty-toń?Zauważył ostrzegawcze spojrzenie Arnolda.Woolford jednak odwróciłoczy i zapatrzył się w mrok.- Leśni ludzie - wydusił wreszcie.Lęk, z jakim to powiedział, patrząc w ciemność, sprawił, że Duncanobejrzał się za siebie.Tak jakby słowa Woolforda trafiły wprost do jegoserca, mrożąc je i wzbudzając zimny dreszcz, który przeszedł mu po krzyżuaż do mózgu.Dzicy.Woolford mówił o budzących lęk rdzennych mieszkań-cach amerykańskiej puszczy.Przez długą chwilę nikt się nie odzywał.- Zatem tytoń spalono, żeby zwrócić uwagę pani Evering na tamtymświecie - podsunął poważnym tonem Duncan, czując na sobie gniewnywzrok Arnolda.- Większość mężczyzn pali tytoń, gdy tylko nadarzy się okazja - wtrąciłduchowny.- Jeden z nich ukradł go porucznikowi, który - jak powszechniewiedziano - ma zapas dobrych wirginijskich liści.- Zamilkł, spostrzegłszy,tak samo jak Duncan, melancholijną minę porucznika.- Evering przyniósłtam koksiak, żeby się ogrzać.Tytoń musiał upaść na węgle, gdy się szamo-tał z mordercą.- Muszę zobaczyć kwaterę profesora - stwierdził w końcu Duncan.Nie odważył się okazać jawnego zainteresowania dziennikiem Everinga.- Kapitan wydał rozkaz, że nie wolno ci opuszczać więziennego po-kładu - rzekł Arnold.- Muszę przynajmniej przejrzeć pozostałe listy.- To też jest niemożliwe - odparł Arnold.- Nie możesz grzebać w kró-lewskiej poczcie.Duncan spojrzał na leżące przed nim listy.- Zatem te dwa zostaną dołączone do poczty.- To dowody.- Jest tylko jeden zabójca.Nawet gdyby był nim któryś z tych dwóch,drugi jest niewinny.- Bacznie przyjrzał się nieruchomej twarzy Arnolda.-Przynieście mi papier i inkaust.Przepiszę je.Możecie poświadczyć, ze towierne kopie.Z pewnością - dodał - nie chcemy karać niewinnego.Kiedyznów będą mieli okazję przesłać bliskim jakąś wiadomość? A dziecko po-trzebuje tych guzików.71Arnold obrzucił go rozczarowanym spojrzeniem.- Niewinnego, panie McCallum? - zapytał, jakby nie znał tego słowa.Woolford wstał.- Przyniosę papier i atrament - rzekł i pospiesznie wspiął się po dra-bince.Arnold krążył wokół stołu.- Mając papier i inkaust, będziesz mógł sporządzić raport - zauważył.-Lord Ramsey przywiązuje dużą wagę do sprawozdań.Będzie oczekiwałszybkiej konkluzji, ale wyczerpującego opisu.Podlej go naukowym sosem.Wojsko szybko się dowie o zabójstwie w Kompanii - dodał, zerkając w głąbkorytarza, w którym znikł Woolford.- Lord Ramsey nie będzie sobie życzyłotwarcia wojskowego dochodzenia.- Ktoś piszący taki raport, wielebny - zauważył Duncan - powinienchyba wiedzieć, dlaczego wojsko miałoby się tym interesować.Arnold przez długą chwilę rozważał to pytanie.- Kompania Ramseya i wojsko mają wiele wspólnych celów, lecz co dodróg ich osiągnięcia dzieli nas cały ocean.- Pastor spojrzał w kierunku cel.- Twój raport powinien wykazać wszystkie grzechy popełnione po drodze ikończyć się wnioskiem jasnym jak blask Wszechmocnego.- To brzmi tak, jakbym miał pisać kazanie - odparł Duncan.- Za-pominasz, wielebny, że byłem zamknięty w celi.- Izolacja tylko zwiększa twój obiektywizm.Opiszesz prostą i tragicznąhistorię.Everinga opętał demon żalu, każąc mu odprawić ten dziwny rytuałw kabinie nawigacyjnej.Chwilowy brak wiary stworzył okazję zabójcy.Amen.Arnold rzeczywiście chciał zrobić z tego kazanie.- Może należałoby wspomnieć o gromie z nieba, który poraził Eve-ringa, pozbawiając go rozumu - z poważną miną zaproponował Duncan.- Doskonale - rzekł Arnold takim tonem, jakby przemawiał z ambony.-Poetyckie.Wezwany przez Boga.Godne guwernera Ramseyów.Natchnąłeśmnie, McCallum.- A potem pojawiła się syrena i zabiła profesora.Arnold westchnął i odpowiedział na to, otwierając drzwi wiodące do cel.Doleciał stamtąd odór niemytych męskich i kobiecych ciał, pleśni i ekskre-mentów, zmieszany ze szlochem.Wielebny przystanął, jakby dla wzmoc-nienia efektu, po czym wrócił do stołu.72- Zabójca będzie wisiał, jakikolwiek był powód tej zbrodni.Może jedenz nich ukradł Everingowi coś wartościowego.Zginął jego złoty zegarek.Powiązanie zabójstwa z rabunkiem byłoby dobrą lekcją moralności - zasu-gerował.- Kompania zobaczy egzekucję winnego po przybyciu do Eden-town.Doskonały akcent nadający właściwy ton nowemu życiu więzniów.Zcieżka prawości - dodał, nagle wpadając w kontemplacyjny ton - może byćcienka jak nić.Dobrze wykonaj swoje zadanie, a nie będzie potrzeby budzićwidma buntu.Nagle Woolford ponownie pojawił się w kręgu światła rzucanego przezlatarnie, niosąc pudełko z przyborami do pisania: papierem, inkaustem igęsim piórem.Gdy Duncan układał je na stole, Arnold wspiął się po dra-bince.Woolford na moment przystanął w ciemnym korytarzu, a potempodążył za nim, zostawiając Duncana samego, wpatrzonego w pustą kartkępapieru.Młodzieniec zaczął przechadzać się wokół stołu, rozważając rzu-coną Szkotom grozbę w pożegnalnych słowach Arnolda, usiłując opanowaćprzesądny lęk, jaki obudziła w nim wzmianka Woolforda o dzikich miesz-kańcach puszczy.Angielskie gazety opisywały przypadki kanibalizmu,skłonność do przemocy i nienasyconą żądzę krwi amerykańskich tubylców.Często nazywano ich zwierzętami w ludzkiej postaci.Kiedy w końcu Duncan podniósł pióro, nie zaczął od przepisania listów,lecz sporządził listę nazwisk.Złożona z szesnastu pozycji kolumna zawiera-ła nazwiska jego wuja, ojca i dziadka - nazwiska wszystkich wodzów klanuMcCallumów w ostatnich czterystu latach, wypalone w jego pamięci już wdzieciństwie, gdy wykrzykiwał je z dziadkiem, żeglując lub wiosłując wokółHebrydów.Pierwszym był Angus McCallum, potem Ian McCallum, KulawyRob, Alastair, Niegodziwy James i Zlepy William
[ Pobierz całość w formacie PDF ]