[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo woli myślę o innym dziwnym  przypadku.O moich fotografiach.Nadal nie wiem, skąd wziął się ów widmowy efekt na zdjęciuzwłok w plastikowych workach.To samo z Penley.Musi być jakiś logiczny związek między tymi fotografiami.Ba, ale jaki? Czy w życiu wszystko jest logiczne? Niby od kiedy?Aatwo powiedzieć, że mój sen pewnie ma w sobie coś z prze-czucia.Co prawda nigdy nie wierzyłam w tę domorosłą psycho-logię, ale ostatnio jest inaczej.Wspomniany koszmar już sięspełnił.Widziałam to na własne oczy.Stałam dokładnie tu, wtym samym miejscu.Sęk w tym, że w workach były tylko trupy.Penley  o tym minie trzeba przypominać  jest jak najbardziej żywa.Nie idz tam.Nic na to nie poradzę.Znów nie potrafię uwolnić się od na-trętnej wizji.Wiem, że zle robię.%7łe to potworne.A jednak myślę.To właśnie Penley stoi mi na drodze.Gdyby nie ona, od daw-na miałabym Michaela, Dakotę i Seana.Miałabym wszystko,czego pragnę.Jedynie Penley psuje zdjęcie. Rozdział 51Poważnie.Nie chodz tam.Przy każdym kroku powtarzam sobie, że nie powinnam tegorobić, lecz inny głos  dużo silniejszy i obco brzmiący w moichuszach  bez przerwy pcha mnie do działania.Bezwiednie idę coraz szybciej.Jestem napompowana adrena-liną.Noc wydaje mi się bardzo chłodna, dużo chłodniejsza niżzazwyczaj w maju.Czuję muśnięcia wiatru na policzkach.Spoglądam w górę.Oczywiście, dzisiaj jest pełnia!W pięć minut pokonuję trasę, którą zazwyczaj idę dwa razydłużej.Zanim zdążyłam się obejrzeć, już stoję prawie pod do-mem Michaela.Patrzę na zegarek.Właśnie minęła północ.Myślisz, że Michael gniewał się na ciebie za to, że pojechałaśdo Connecticut? To zobaczysz dopiero teraz.Przez ogromną szybę obok drzwi widzę nocnego portiera,siedzącego z lekko znudzoną miną za swoim biurkiem.171 Próbuję sobie przypomnieć, jak ma na imię.Jestem niemalpewna, że Adam.Do tej pory spotkałam go może ze dwa razy,kiedy miał zastępstwo na dziennej zmianie.Nieważne.Dzwonię z komórki.Patrzę, jak portier podnosi słuchawkę.Zawsze podają adres budynku, zamiast powiedzieć po prostu halo. To Adam?  pytam. Tak. Cześć, z tej strony Kristin, niania od Turnbullów.Posłu-chaj, mam do ciebie prośbę.Louis pozwolił mi dzisiaj rano sko-rzystać z waszej toalety.Zdaje się, że zostawiłam tam torebkę.Mógłbyś to sprawdzić? Przepraszam. Oczywiście, poczekaj chwilę.Odkłada słuchawkę na bok i znika za drzwiami.W mojej gło-wie rozlega się strzał ze startera.Naprzód!Przebiegam przez Fifth Avenue i wpadam do budynku.Bły-skawicznie mijam pusty hol i bezpiecznie znikam na schodachprzed powrotem Adama.Jestem w środku.Przerywam połączenie i po cichu wchodzę na piąte piętro, że-by na pewno być poza zasięgiem głosu.Potem znów dzwonię doAdama. Przepraszam, że się rozłączyłam, ale miałam drugi telefon mówię. Znalazłeś ją? Nie.Nic tam nie ma.Pod biurkiem także. Cholera, byłam pewna, że tam ją zostawiłam.Dzięki za fa-tygę. Nie ma sprawy  mówi.Na pewno.172 Każdy, kto jak ja przez kilka lat pracuje w tym samym miej-scu, dość dużo wie o swoim otoczeniu.Tak się składa, że uTurnbullów nie ma kamer na schodach.Tym lepiej dla mnie.Teraz pora na główny punkt programu.To zwykle nosi nazwę  włamanie. Rozdział 52Wspinam się przez trzynaście pięter, zanim zdyszana, z tru-dem łapiąc oddech, staję przed drzwiami mieszkania Turnbul-lów.Znowu spoglądam na zegarek.Wiem, to nerwowe.Zwiatła w apartamencie gasną najpózniej o dziesiątej.Micha-el na ogół wstaje bladym świtem, a Penley lubi się kłaść wcze-śnie, bo to dobrze wpływa na cerę.Broń Boże, żeby kiedyś miaławory pod oczami.Mimo to czekam pełny kwadrans.Mam ostatnią szansę, żebysię opamiętać.Nie korzystam z niej.Palcami wyczuwam klucz, który kiedyś dostałam od Penley.To było niemal na samym początku mojej pracy.Jak przez mgłęprzypominam sobie, że górnolotnym tonem mówiła wtedy coś o symbolu zaufania.No i proszę  teraz wspomniany symbolposłuży mi do sforsowania drzwi w samym środku nocy.Trzymając klucz w mocno zaciśniętej garści, na palcach zbli-żam się do wejścia.Wkładam klucz do solidnego mosiężnego174 zamka i powoli przekręcam.Chcę uniknąć głośnego  klikotwieranej zapadki.Na korytarzu jest bardzo cicho.Nawet zbytcicho.Boję się, że najmniejszy hałas obudzi gospodarzy.Zamek zgadza się na współpracę.Niemal bezgłośnie otwie-ram drzwi i wchodzę do środka.W pierwszej chwili dosłownienic nie widzę.Otacza mnie zupełna ciemność, ale tak dobrzeznam to mieszkanie, że mogłabym się w nim poruszać z zawią-zanymi oczami.To jakiś obłęd.Co ty wyprawiasz?Powoli idę długim korytarzem w kierunku sypialni.W moichżyłach nadal pulsuje adrenalina, ale cała aż trzęsę się ze strachu.To tak, jakbym szła po linie bez siatki zabezpieczającej.Mojaobecność w tym mieszkaniu nie ma żadnego usprawiedliwienia.Jestem zaledwie parę kroków od pokoju Dakoty.Nie chcętam wchodzić, a jednak to robię.Muszę przez chwilę na nią po-patrzeć, upewnić się, że śpi spokojnie.Widzę ją w świetle małejlampki w kształcie serca, stojącej przy łóżku.Pod różową koł-derką Dakota wygląda jak aniołek.Kocham ją.Kocham jej braciszka.Jak można ich nie kochać?Idę dalej, żeby zajrzeć do pokoju Seana.Tutaj nie ma żadnejlampki.Chłopiec nie lubi spać przy świetle.Mrużę oczy, ale w ciemnościach widzę tylko niewyrazny zarysjego sylwetki.Podchodzę odrobinę bliżej i  katastrofa! Kopnę-łam w coś.Lego!W całym pokoju słychać donośny grzechot plastikowychklocków.To jeden z fantastycznych pojazdów Seana rozbija sięna ścianie.Malec kręci się w łóżku, a ja zastygam w bezruchu i wstrzy-muję oddech.Serce wali mi jak oszalałe. Mama?  słyszę.175 Cholera [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl