[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A cóż to dziś kupujesz? spytał Fred.Jego kumple kiwnęligłowami, również wyrażając zainteresowanie.Wszyscy siedzieli wniewielkim przedsionku sklepu.W pierwotnym zamyślewłaściciela obiektu pomieszczenie to miało być czymś w rodzajurecepcji, podobnie jak w Walmarcie, ale wkrótce po otwarciuzaczęli okupować je starzy mężczyzni, którzy bezczynnie stojąc,przyglądali się wchodzącym i wychodzącym.Jakiś czas pózniejktoś popełnił błąd, wstawiając tam bujane fotele, odtąd bowiemzainstalowali się na dobre.Trudno byłoby to już zmienić.Wejście do niewielkiegomagazynu okupowała grupa rozgadanych starców.Kiedy jednak klient zdołał w końcu przedrzeć się do środka,nie znajdował tam wielu atrakcji.Wzdłuż kilku wąskich alejekstały półki zapełnione konserwami mięsnymi, ręcznikamipapierowymi i papierem toaletowym; oferowano również dośćskromny wybór środków czyszczących.Z haków na ścianach wpobliżu okien zwisały artykuły żelazne, a na krokwiach dyndałynarzędzia ogrodnicze.Mogłoby się wydawać, że gdzieś w pobliżueksplodowała szopa na narzędzia, rozrzucając je po całej okolicy.Właściciel sklepu, otyły mężczyzna, zwany powszechnie Kartoflem,usiłował pomieścić cały dostępny asortyment na bardzoograniczonej powierzchni.Zwykle mu to nie wychodziło, ale Lucille doceniała jegowysiłki.I choć trudno było w tym sklepie znalezć coś, o czymmożna by marzyć, zawsze jednak znajdowało się tam wszystko, cobezwzględnie potrzebne. Kupuję, co mi się podoba odparła zadziornie. Co cię toobchodzi?Fred zaśmiał się krótko. Daj spokój, Lucille odchylił się na oparcie bujanegofotela. Pytałem z życzliwości.Bez żadnych złych zamiarów. Doprawdy? Oczywiście. Oparł się łokciem na oparciu fotela i podparłpięścią brodę. Nie rozumiem, dlaczego to proste pytanie miałobyzdenerwować taką kobietę jak ty? Parsknął śmiechem. Chybanie ukrywasz nikogo w swoim domu, Lucille? Co prawdaWilsonowie zniknęli z kościoła już jakiś czas temu.Podobnożołnierze przyszli ich zabrać, ale pastor sprawił, że puścili ichwolno. Puścili wolno? prychnęła. To są ludzie, a nie dzikiezwierzęta. Ludzie? Fred zmrużył oczy, widząc, że lekko się stropiła. Nie odezwał się w końcu. I przykro mi, że w to wierzysz.Tobyli ludzie.Kiedyś.Dawno temu. Potrząsnął głową. Nie, to niesą ludzie. Chcesz powiedzieć, że przestali nimi być, od kiedy ichzamordowano? %7łołnierze byliby bardzo zadowoleni, gdyby ktoś im wskazał,gdzie Wilsonowie się ukrywają. Niewątpliwie odparła, kierując się do środka sklepu.Ale ja nic nie wiem na ten temat. Miała już odejść, zostawićFreda Greena z jego godnymi wzgardy przekonaniami, gdy wtemstanęła, pytając: Co się stało?Spojrzał na kumpli. O co ci chodzi? odpowiedział pytaniem. Co się miałostać? O ciebie, Fred.Co się stało z tobą po śmierci Mary? Jakmogłeś się tak zmienić? Odwiedzaliście nas co niedziela.Na miłośćboską, przecież to ty w ten straszny dzień znalazłeś Jacoba razem zHaroldem.Kiedy zginęli Wilsonowie, razem z Mary i namiwszystkimi byłeś na ich pogrzebie.A potem, gdy odeszła, zupełniesię zmieniłeś.Co się z tobą stało? Dlaczego jesteś przeciwko nim? Ito wszystkim.Kogo obwiniasz? Pana Boga? Czy siebie?Kiedy nie odpowiedział, przeszła obok niego i weszła dosklepowej hali, pragnąc czym prędzej zniknąć w ciasnych alejkach.Zostawiła grupkę mężczyzn, by dalej plotkowali, planowali i snuliprzypuszczenia.Fred Green długo za nią patrzył, a potem wstał iwolno ruszył do wyjścia.Miał coś ważnego do zrobienia.W drodze do domu Lucille nie przestawała myśleć o tym, jakzle ludzie odnoszą się do Przywróconych.Dziękowała Bogu za to,że obdarzył ją łaską i cierpliwością, by się nie poddać.Dziękowałamu również, że skierował małą rodzinę Wilsonów do jej drzwi wchwili, gdy tego potrzebowali.I że była to również chwila, w którejona ich potrzebowała.Odtąd bowiem jej dom nie świecił jużpustkami, a serce mniej bolało, gdy wracała furgonetkąwyładowaną produktami spożywczymi, wiedząc, że czekają na niążywe istoty.Tak jak zawsze powinno być.Podskakując na wybojach, wjechała na dwupasmówkę, byznalezć się wkrótce wśród pól i drzew.Dawno temu razem zHaroldem zastanawiali się, czy nie zamieszkać w centrummiasteczka, ale tuż przed narodzinami Jacoba zmienili zdanie.Ulegli dziwnej pokusie odseparowania się od świata.Na tyle, na ilebyło to możliwe, pragnęli się ukryć wśród pól i lasów, któreniebawem pokochała.Gdy dotarła na miejsce, dostrzegła na trawniku głębokowyżłobione ślady opon ciężarówki, a obok wyrazne odciskiżołnierskich butów.Drzwi frontowe wisiały na zawiasach, a zganku do domu wydeptano błotnistą ścieżkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]