[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drzewa w sadku usychały,walił się drewniany płot, osuwała pod ziemię kamienna piwnica.Nowe budynki wznoszonoz siporku i kryto blachą, wstawiano praktyczne plastikowe okna i drzwi antywłamaniowe.Natynk zazwyczaj nie starczało już pieniędzy.Wciąż jeszcze stały jednak przed obejściami przy drodze ławeczki, na których siadywalistarzy, żeby pogadać z sąsiadami i popatrzeć, co się dzieje, choć przejeżdżające samochodypokrywały ich warstwą kurzu.Teraz już w każdej zagrodzie stał samochód, furmanki mielijeszcze tylko Wawrzyniec i Ułan.Zaprzęgali do nich konie, żeby szpanować i przelatywali przezwieś ostrym kłusem, stojąc na wozie i trzaskając z bata.Jednak jak trzeba było coś przewiezć, totakże i oni podczepiali metalową klatkę do ciągnika, bo mniej z tym było zachodu niż z końmi.Już zapomniałam, kiedy ostatni raz widziałam konia z pługiem, wóz z sianem, snopki i stogi.Mieszkańcy miast pędzili na wieś, żeby odpocząć od cywilizacyjnego zamętu i zgiełku, ale tejwsi, za jaką tęsknili, już od dawna nie było.Gospodarze pozbyli się krów i świń, przerobiliobórki na agroturystykę i czekali na gości cóż jednak mieliśmy im właściwie do zaoferowania?Namioty foliowe Walendziaków? Biologiczną oczyszczalnię Chodorkowskich? Kombajnsołtysa?Może ten Grab miał jednak trochę racji.Przekręciłam kluczyk w stacyjce i maluch ruszyłpowoli w stronę wsi.Powiem Basi, żeby pogadała z Grabem.Może jego goście będą szukalioryginalnych pamiątek znad Biebrzy.Stringów haftowanych w łosie, na przykład.Albokoronkowych chujkogrzejków.Jakaś koszula z pereborami i gorsecik na pewno się u Basi nastrychu znajdą.Wieś się wyludniała.Młodzi wyjeżdżali do miast albo za granicę, uciekali od mozolnejpracy, błota, nudy i kurzego gówna na podwórku.Kobiety poznikały pierwsze: były obrotniejszei bardziej zdeterminowane.Mężczyzni zostawali na gospodarkach sami i obok codziennejharówki w polu musieli borykać się z babską robotą w obejściu i zajmować starymi dziadkami.Z miast natomiast napływali entuzjaści dzikiej, nieskalanej cywilizacją natury, mleka prosto odkrowy, różowych prosiaczków i świeżo wyklutych piskląt.Marzyła im się wieś pachnąca świeżoskoszonym sianem, z końmi rżącymi w okólniku, malwami w ogródku i garnkami suszącymi sięna płocie, a że takiej już dawno nie było, robili ją sobie sami.Jak Gabrysia.Do Gabrysi Mazurek, warszawianki z dziada pradziada, należało Siedlisko Stary Młyn,jedyna stuprocentowo wiejska zagroda w Waniuszkach.Obejście położone było nad malownicząstrugą, która dzieliła Waniuszki na dwie części: wieś górną oraz wieś dolną, stanowiącjednocześnie cezurę między dwoma odmiennymi stylami życia.Mieszkańcy wsi dolnej wciążjeszcze utrzymywali się z rolnictwa, obrabiali swoich pięć do siedmiu hektarów i mieli żywinę dooporządzenia.Mieszkańcy wsi górnej wyzbyli się już dawno ziemi i zwierząt.Niektórzy oddaligospodarkę za rentę strukturalną, inni żyli z emerytury babci czy dziadka, pobierali zasiłek albokombinowali jak mogli.Ci z dolnej uważali się za chaziajów, czyli za coś lepszego, ale to ciz górnej mieli zdecydowanie łatwiejsze życie.U nich też częściej widywało się nowąblachodachówkę, bramę na pilota, oczko wodne z fontanną albo huśtawkę, bo rolnicy wszystkoładowali w maszyny i nie wyrzucali pieniędzy na upiększanie obejścia.Zresztą i tak nie mielibyczasu, żeby się pohuśtać.Na pięknym terenie Gabrysi, ze strugą, starodrzewem i łąką polnych kwiatów, stałachałupa jak malowanie, wzniesiona z bali na zrąb, kryta wiórem osikowym, z rzezbionymiwęgłami i nadokiennikami, może nawet bardziej dworek niż chałupa, bo na Podlasiu siedzibyszlachty zaściankowej wiele się od domostw zamożnych chłopów nie różniły.Jedne i drugiebudowane były wokół trzonu kuchennego, składającego się z kuchni z piecem chlebowym, takzwanej płyty, i pieca kaflowego.Wyprowadzone z tego trzonu ściany dzieliły dom tradycyjnie nacztery pomieszczenia: sień, kuchnię, izbę i alkierz.Ten klasyczny układ został jednak w domuGabrysi lekko zmodyfikowany przez dobudowaną przy sieni łazienkę i schody prowadzące napoddasze, gdzie znajdowały się pokoje dla gości.W sezonie Gabrysia przeprowadzała sięz rodziną do małego mieszkanka nad stodołą, pozostawiając chałupę do dyspozycjiurlopowiczów: niewątpliwie pewna niedogodność, którą traktowała jednak jako przejściową.Chałupa to był dopiero początek, miała jeszcze inne, dalekosiężne plany.Na terenie Siedliskaznajdował się również stary młyn wodny, kompletna ruina, ale z zupełnie niezle zachowanymkołem młyńskim i oryginalnym urządzeniem do kruszenia ziarna z lat dwudziestych.Dwiedrewniane kondygnacje były, co prawda, kompletnie zmurszałe, wysoka, kamienna podmurówkastała jednak na solidnych fundamentach i znajdowała się w dobrym stanie.W sumie był tounikalny obiekt z ogromnym potencjałem, który bystre oko Gabrysi natychmiast rozpoznało.Zamierzała przerobić młyn na mały hotel z nastrojową karczmą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]