[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I jeszcze dość ostry zapach perfum, jaki otaczał całą jej postać.Przedtem nigdy tak się nie perfumowała, uważając to za pospolite.Więc może jednak.Miałaochotę zagadnąć rządcę, co się tu naprawdę dzieje, wiedziała że niczego więcej z Katarzyny niewyciśnie, była tak bardzo oddana matce.Do redakcji wszedł pan Aleksander, który przyniósł nowy felieton.A ponieważ Karolinawybierała się do domu, wyszli razem.Początkowo rozmawiali o tymże felietonie, który traktował oniechęci rodaków do czystości, a raczej o ich przywiązaniu do brudu.Mydło i woda wróg numerjeden.- Co do wody, absolutnie się zgadzam - powiedział pan Aleksander - jest dobra w Wiśle dopławienia bydła, ale nigdy do picia.A jak mamy szansę na krystalicznie zródlaną, zaraz znajdują siękrzykacze, którzy chcą wszystko udaremnić.Chodziło mu o wizytę angielskiego inżyniera nazwiskiem Lindley, który podjął sięskanalizowania Warszawy.Karolina przeczytała o tym pózniej w jego felietonie:Niektórym nie podobała się ta kosztowna wizyta obcokrajowca i naturalnego wrogaSłowian, ogól jednak z odwiedzin tych był zadowolony.I nic dziwnego.Ja sam przecież mamjedno tylko serce, ale w nim bardzo dobrze mieszczą się moje osobiste idee słowiańskie i nienawiśćdo zmahometanizowanych Anglików obok kwestii higieny i porządku miejskiego.Szli Alejami, był piękny słoneczny dzień, kwitły bzy.Karolina oddychała pełną piersią.Jakpięknie musi być teraz w Paryżu - pomyślała z odrobiną melancholii.Nie narzekała na swojeobecne życie, znajdowała je nawet zajmującym, lubiła swoją pracę w Kurierze , tym bardziej żeszefowie byli z niej zadowoleni i chwalili szatę graficzną pisma, za którą była odpowiedzialna.Alenie spotykała tu tak zajmujących ludzi jak w Paryżu.Choćby kawiarnia Guerbois, w której międzyinnymi bywał Zola.Spytała pana Aleksandra, czy słyszał o takim pisarzu.- Ależ naturalnie, ja już go zauważyłem przy pierwszych opowiadaniach.- A wie pan, że ja go widziałam, siedział w kawiarni przy sąsiednim stoliku.Zrobił namnie ogromne wrażenie.- Jako mężczyzna?- Ach, mężczyzni - stwierdziła z lekceważeniem - cóż mężczyzni.Pan Zola to pisarz, pisarz!- To tylko pisarze mają u panny Karoliny szansę?- Z pewnością - odpowiedziała i roześmiała się na cały głos, a potem nieoczekiwanie dlasamej siebie dodała: - Miałabym dla niego temat: życie mojej matki.Karolina wróciła do domu i wyciągnęła się na kanapie.Upał dawał się we znaki,szczególnie tutaj, w mieście.Miała pootwierane na przestrzał okna, a mimo to wydawało się, żepowietrze się nie porusza.Od poniedziałku czekały ją zasłużone wakacje, równo rok przepracowaław Kurierze.Początkowo myślała, że wyjedzie za granicę, ale sytuacja w Lechicach coraz bardziejją niepokoiła.Pozornie wszystko było w porządku.Kiedy przyjeżdżała na niedzielę, widziałaodświętne twarze służby, ale niestety także odświętną twarz matki.To znaczy sztuczną, jakbykontrolowała każdy swój mięsień, każde drgnienie ust, chodziła też w sposób wielce nienaturalny,sztywno wyprostowana.I ten ostry zapach.- Zmieniłaś perfumy, mamo? - spytała ją niewinnieKarolina.- Kiedyś trzeba - uśmiechnęła się wyraznie spłoszona.- Jak będziesz w moim wieku, teżzaczniesz siebie bardziej określać.Bardziej siebie określać - pomyślała ze smutną ironią Karolina.Nie ulegało wątpliwości,matka piła.Karolina nie wiedziała tylko, do jakiego stopnia była od alkoholu uzależniona.Dotarłoto do niej pewnej niedzieli.Było upalnie i wybrały się nad rzekę, towarzyszyła im Susanne, która wsłomkowym kapeluszu ze wstążką biegła o parę kroków przed nimi.Co chwila kapelusz sfruwał jejz głowy, lądując na ziemi.Karolina przypomniała sobie, że i ona często go gubiła, i poczuławzruszenie.Ta przyszywana siostra tak bardzo przypominała ją samą z czasów dzieciństwa, ajednocześnie było w niej tyle obcego.Karolina odczuwała to na każdym kroku, na przykład łapałana sobie uważne spojrzenie dziewczynki.Wydawało się, że Susanne ją śledzi.To nie był wzrokdziecka, ale kogoś, kto dużo wie o życiu.Albo te jej niesamowite zdolności muzyczne.Kiedywidziała małą figurkę przy fortepianie, ogarniało ją zdumienie, że tak gra niedouczone dziecko.Małe ręce Susanne nie obejmowały oktawy, a jednak chwilami uderzenia jej palców były tak silne,jakby grał dorosły mężczyzna.Rozłożyły koc w cieniu, matka oparła się plecami o gruby pień olbrzymiej płaczącejwierzby, która czubki swoich gałęzi topiła w wodzie.- Chwila przerwy - powiedziała przymykając powieki.Tylko w czym - pomyślała Karolina - w czym ta przerwa.Co ją dręczyło? Czy to, że sięstarzeje i nie ma przy sobie mężczyzny, czy osaczają ją wspomnienia.Nie miała odwagi o to spytać,czekała, aż matka sama to jej wyjawi.Niestety, ich kontakt tak bliski w pierwszych miesiącach poodnalezieniu się, teraz znowu się przerwał.Zauważyła, że matka unika poważnych tematów.Ilekroć Karolina zaczynała mówić, przerywała jej albo po prostu wstawała i wychodziła z pokoju.Było widać coś takiego, o czym nie chciała mówić, może liczyła, że w ten sposób tego czegoś poprostu nie ma.Ale to była strusia filozofia.Karolina spojrzała na nią, matka miała zamknięte oczy i jej twarz wyglądała na zmęczoną, anawet może więcej - na znękaną.Pojawiła się w niej czułość dla tej kobiety, która kiedyś wydała jąna świat, a potem tyle razy ją zraniła.Karolina podejrzewała, że każde wielkie uczucie jest bólem.Może dlatego wcale nie tęskniła za miłością.Nic sobie nie robiła z tego, że idzie przez życie sama,nie mając u boku partnera.Matka, doświadczona w sprawach miłości, ostrzegła ją zresztą, że w tymwypadku o żadnym partnerstwie nie może być mowy.Więc jak tęsknić za czymś, co oznaczałobyswego rodzaju niewolę.Iść za kimś o pół kroku, tego by nie zniosła.Nie nadawała się na żonę, atym bardziej matkę, już sama myśl o macierzyństwie budziła w niej lęk.Nie, nie, tylko nie to -myślała.Widocznie jej powołaniem była wolność, jeżeli można tak to ująć.Dużo bezpieczniejszabyła przyjazń z mężczyzną, pozornie niemożliwa.A jednak znalazła przyjaciela.Myślała oredakcyjnym koledze, panu Aleksandrze.Rozumieli się wspaniale, niemal bez słów.Karolina miałaco prawda pewne podejrzenia, że jest dla niego kimś więcej niż przyjaciółką, ale nie chciała tegodochodzić.To mogłoby tylko wszystko popsuć.W pewnej chwili matka otworzyła oczy, zupełnie jakby w jej mózgu odezwał się jakiśdzwonek.Rozejrzała się dokoła półprzytomnie, a potem podniosła się i powiedziała nie patrząc naKarolinę:- Zostańcie tutaj, ja pójdę się trochę odświeżyć, przyniosę wam trochę truskawek.Zanim zdążyła na to zareagować, matka zmierzała już w stronę pałacu szybkim krokiem,tak się spieszyła, że prawie biegła.Karolina nie miała wątpliwości, co ją tak gnało.Rozejrzała się,bo znikła jej nagle Susanne.Odkryła siostrę za drzewem, dziewczynka wychylała się co jakiś czas iznikała, obserwując Karolinę.Udawała, że tego nie dostrzega.W którymś momencie odezwała się:- Widzę cię, chodz tutaj.Susanne zmierzała w jej stronę wolnym krokiem, jakby z ociąganiem.Usiadła obok nakocu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]