[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Człowiek wgarniturze wzruszył tylko z uśmiechem ramionami, wyjął jakąś kartkę i podał mu.To chybawystarczyło facetowi w mundurze, bo po chwili wstał i zaprowadził mężczyznę do jednego zbocznych pomieszczeń.Dopiero gdy mijali kamerę za drzwiami, Jude mógł lepiej przyjrzećsię twarzy nowo przybyłego.Gdy dostrzegł jego oczy, poczuł, jak po karku spływa mu kroplapotu.Ten człowiek nie był dziennikarzem, nie przyjechał z Manchesteru i nie nazywał sięWilliam Anderson.Jude zadrżał, śledząc wzrokiem, jak mężczyzna znika z pola widzenia.Rozdział dwudziesty trzeciKorytarz był długi, biały i mocno oświetlony.Peter rozejrzał się dokoła zzaciekawieniem.Doszedł do wniosku, że znajduje się przy zewnętrznej ścianie głównegogmachu.Z okien po prawej można było zobaczyć cały teren zajmowany przez PincentPharma: budynki wewnątrz budynków, dziedzińce oraz długie, wijące się jak węże przejściapodobne do tuneli.Korytarz był szeroki i w nierównych odstępach umieszczono w nim różne przedmiotyi urządzenia.Na jednym końcu galerii znajdowały się gabloty prezentujące ewolucjęczłowieka, na drugim - tablice przedstawiające jeden z etapów produkcji długowieczności.Stały tam też dwa skanery identyfikatorów, za pomocą których można było również zmierzyćciśnienie krwi, sprawdzić potrzeby żywieniowe, poziom aktywności mózgu i obecnośćprzeciwciał.Dwie duże witryny pod ścianą mieściły modele ludzkiego ciała naturalnejwielkości.W przejrzysty sposób przedstawiono na nich położenie i wygląd poszczególnychnarządów, kości i ścięgien.Jeden z modeli prezentował człowieka zdrowego , a raczejpoddanego działaniu środków na Długowieczność, drugi zaś ukazywał ciało dotknięteprocesem starzenia, z wadliwie funkcjonującymi organami, zanikającymi mięśniami iskurczonym szkieletem.Petera nie interesowały modele.Podszedł do ściany i oparł się o nią.Rozsądekpodpowiadał mu, że należy wracać do laboratorium i poszukać dziadka pózniej, jednakwewnętrzny głos nie pozwalał mu tego zrobić.Chłopak czuł, że coś tu jest nie w porządku.Oderwał się od ściany z westchnieniem.Oddział X.Pip mówił, że to miejsce znajduje się naszóstym piętrze, a Peter przebywał teraz na czwartym.Spojrzał na sufit w poszukiwaniuczegoś - chyba spokoju ducha - i nagle zmarszczył brwi.Tuż za jego plecami rozległ sięszmer, bardzo stłumiony, jednak Peter nie miał wątpliwości.To nie były dzwięki wydawaneprzez maszyny, ale głosy, ludzkie głosy.Rozejrzał się dokoła zdziwiony, ale nie mógł zidentyfikować zródła dzwięku.Możejednak się pomylił.A może zwariował?! Po chwili jednak ponownie usłyszał głos, i toznajomy - należał do Richarda Pincenta.Był niewyrazny, ale chłopak wiedział, że jegoprzeczucia są słuszne.Powoli odwrócił się i dokładniej przyjrzał stojącemu obok modelowi.Dostrzegł z tyłupanel z wystającymi krawędziami.Z przejęciem wszedł za gablotę, badając palcamipowierzchnię ściany, szukając jakiegoś uchwytu, który sugerowałby, że panel da się poruszyćalbo otworzyć.Był już tak blisko, wiedział to! Szarpał i ciągnął, ale bez skutku.Zwestchnieniem cofnął się, żeby sprawdzić, czy czegoś nie przeoczył, a w końcu,zrezygnowany, oparł się o ścianę.Natychmiast otworzyła się z trzaskiem.Peter zezdumieniem dostrzegł za nią prowadzące w górę strome schody.Szybko sprawdził, czykorytarz jest nadal pusty, a potem wstrzymał oddech, wszedł do środka i zamknął za sobąpanel.Ruszył po schodach.Richard Pincent wyjął z kieszeni telefon.- Tak?- Panie dyrektorze, tu Derek Samuels.Lekarz właśnie sobie poszedł.Szef korporacji zerkał na Hillary Wright.- Ach, Samuels.Posłuchaj, mam teraz gościa.Czy to nie może poczekać?- Nie wydaje mi się.Nie uwierzy pan.- W co nie uwierzę?! - odparł szef koncernu, nie starając się nawet ukryć irytacji.-Mam nadzieję, że nic się nie stało.- Nie, nic się nie stało, proszę pana.Ale ona jest w ciąży.Lekarz mówi, że to czwartymiesiąc.Richard Pincent w zdumieniu otworzył usta.- Halo? Słyszał pan, co powiedziałem? - dopytywał Derek.Dziadek Petera skinął w milczeniu głową.Widział, że Hillary Wright stara siępodsłuchać rozmowę.- Tak to interesujące.Mam teraz gościa - odpowiedział i uśmiechnął się doprzedstawicielki Władz.- Przepraszam na moment - rzucił i przeszedł nieco dalej, poza zasięgsłuchu kobiety.- Kto jeszcze o tym wie? - syknął do telefonu.- Nikt.- Bardzo dobrze.I niech tak zostanie.Samuels milczał przez chwilę.- Co pan chce zrobić z płodem?- Przekaż go doktorowi Fergusonowi, niech się nim zajmie.- Naprawdę? A co z ojcem?- Myślę, że nie ma ojca - odparł chłodno Richard Pincent.- Nie ma ojca?- Nie ma.- Oczywiście, rozumiem.Nie ma ojca.Richard Pincent usłyszał zaskoczenie w głosie szefa ochrony.Zirytowało go to.- Słuchaj, żywy płód to prawdziwy skarb - powiedział zniecierpliwiony.- A Fergusonwciąż domaga się żywych komórek, na których mógłby przeprowadzać swoje eksperymenty,prawda?- Tak, proszę pana.Rzeczywiście.- No to zajmij się tym! - syknął Pincent.- Mam spotkanie z ważną przedstawicielkąWładz.Dziś odbędzie się konferencja prasowa, a na dodatek mamy awarię zasilania.Niezawracaj mi głowy niczym innym, rozumiesz?- Oczywiście - odparł szybko Samuels.- Proszę uznać sprawę za załatwioną.Rozdział dwudziesty czwartySheila zadrżała pod cienkim kocem i obróciła się na bok.Miała spuchnięty brzuch ikażde poruszenie sprawiało jej ból.Wierciła się niezdarnie, usiłując przyjąć wygodnąpozycję, a potem zamknęła oczy i spróbowała zasnąć.Po kilku minutach obudziły ją zbliżające się do pokoju głosy.Dziewczynazaniepokoiła się.To nigdy nie zapowiadało niczego dobrego.- Dobrze.Więc ona jest już gotowa?- Wyniki ma dobre.- Zwietnie.Ilu możemy się spodziewać?- Co najmniej dwunastu.Może nawet więcej.Ktoś gwizdnął.- Niezle! Dobra, wieziemy ją.Sheila poczuła, że jej posłanie się przesuwa.Ze strachem otworzyła oczy.Mocnozbudowany mężczyzna pchał jej łóżko, a z przodu ciągnęła je pielęgniarka, którą jużwcześniej widziała.- Dokąd mnie wieziecie? - spytała, starając się zachować spokój.- A czy to ważne? - Kobieta spojrzała na nią z irytacją.- Czy wracam do Grange Hall?- Nie, nadmiarze.- Pielęgniarka skrzywiła się.- Wkrótce spłacisz swój dług wobecspołeczeństwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]