[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czeka pana śmierć! - powiedziano mu.- Wiem o tym& - szepnął - niech będzie śmierć.Starano się poruszyć go na wszelkie sposoby; sędzia począł mówić z nim dobrotliwie, zodcieniem litości&- Niech się pan broni& Przecież coś pan musi mieć na swoją obronę&- Nie mam - szepnął morderca - jestem winny.Sądzcie!- Tak sądzić nie można, pan przecież coś powie& Czy mówił pan kiedy z tymczłowiekiem?- Nigdy&- Znał go pan? Wiedział pan, kto to jest?- Nie - rzekł morderca - nie znam jego nazwiska.- Uczynił panu co złego?Morderca myślał długo, potem jęknął:- Nie wiem&- To niemożliwe, aby pan nie wiedział; więc za co go pan pchnął nożem?- Musiałem&Sędzia rozłożył bezradnie ręce.Patrzył na mordercę równie bezradnie, nie umiałznalezć wejścia do tej dziwnej duszy.Morderca stał bez ruchu, wszystko było mu oboiętne.Patrzył w jeden punkt i zapewnenie widział niczego; może widział swoją zbrodnię.Odprowadzono go, aby przyprowadzić zachwilę z powrotem; był tylko bledszy i oczy mu zapadały coraz głębiej w czaszkę.Straszniebyło spojrzeć na tę twarz trupią, oświeconą dwoma ogniami oczu.Na wszystko mówił: nie wiem , musiałem.- Czy jest pan chory?- Nie - odrzekł.- Pan, zdaje się, bardzo cierpi?Morderca pochylił głowę z rezygnacją.Sytuacja była rozpaczliwa; człowiek ten musiał zostać skazany, winy nie potrzeba byłoudowadniać, musiał śmiercią zapłacić za śmierć.Bronić się nie chciał.I tak trwało to tygodnie.Nadszedł wreszcie dzień rozprawy sądowej.W dusznej sali wiało śmiercią.Chwila byłaokropna; mimo woli przymykaliśmy oczy.Publiczność była wyjątkowo spokojna iusposobiona jednakowo, litościwie.Zaległa cisza śmiertelna, kiedy wprowadzono mordercę.Był to szkielet wychudły istraszny, tylko te oczy rozżarzone jak węgle& Słaniał się jak człowiek bardzo chory& Razjeden tylko uczynił żywszy ruch ręką, kiedy wszedł w smugę złotego słonecznego pasma, którewpadło przez okno.Szybko zasłonił oczy ręką, Jak ktoś, co długo patrzył w ciemność i wyszedłna światło.Ręce mu drżały jak w gorączce.Powiedział szeptem nazwisko.- Czym się pan zajmuje? - pytał sędzia.- Nazywano mnie poetą& - rzekł bardzo cicho.- Więc poeta?- Nie wiem, czy jestem, nazywano mnie&Po tłumie poszedł cichutki szmer; zaczęto mu się przypatrywać uważniej, próbowanooczyma dawać znaki sympatii.Tłum wiedział, że to morderca, a jednak sympatią, wyrosłą najego widok, starał się go osłonić.- Co pan ma na swoją obronę?- Nic!Straszna cisza jeszcze przygłuchła; w piersi zaparły się wszystkie oddechy.Sędzia patrzył mu długo w oczy, potem rzekł głosem niespokojnym:- Niech pan mówi& Niech pan koniecznie coś powie.To jest stawka o życie& Pan jestmłody& Ratować się panu wolno i ratować się pan musi& Niech pan mówi!&Morderca spojrzał na niego dobrym wzrokiem i szepnął:- Po co?- Może się pan ocalić& Niech pan tylko wszystko powie&- Ja się nie chcę ocalić - rzekł morderca.W sali podniósł się przerażony szept.- & Boże! & Boże! - westchnął ktoś.Sytuacja była przerażająca i niezwykła& Namawiano mordercę, aby się ratował.Wszystkie oczy, zwrócone ku niemu, wygrażały mu i prosiły równocześnie.Wszyscy byliprzekonani, że jest to morderca niezwykły, że zamordował człowieka z pobudek jakichśstrasznych, lecz nie złych.Sprawa się przeciągała, już czekać nie było można.Nikt już nic nie mówił, wszyscypatrzyli w mordercę, na usta mu spoglądając.Sędziowie odwlekali chwilę ostateczna.Mordercy drżały niespokojnie usta i ręce.Cisza& Jakiś cichy błysk oświetlił mu oczy namoment& Pochwycono ten błysk i patrzono mu w oczy.Morderca dyszał ciężko i chrapliwie.Męczył się najwidoczniej, bo pot mu kroplisty ukazał się na czole.Pobladł jeszcze więcej.- & Powiem& - szepnął wreszcie.W sali stało się duszno.Patrzono płonącymi oczyma, nie śmiano oddychać; czekanie tobyło torturą.Poprawiono się w krzesłach, wszyscy głowy naprzód wysunęli; odetchnęlisędziowie.On oparł się o drewniane balaski, palcami kurczowo je oplótł i dyszał.- Powiem - mówił znękanym szeptem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]