[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na zakończenie mężczyzna przypomniał, jak ważna jest odpowiedzialność za zwierzęta orazżyczył wszystkim dobrych wyników w nauce.Whitsell schodził ze środka sali, machając dowiwatujących uczniów.Sophie i Bruno szli tuż za nim.Dyrektor uścisnął mu dłoń, wziąłmikrofon, podziękował jeszcze raz i kazał uczniom wracać do swoich klas.Elizabeth podjęła w tej chwili decyzję.Gdy dzieci wychodziły, jedno za drugim, dziewczynka została na swoim miejscu.EvaRichards też próbowała z nią zostać, ale Elizabeth obiecała, że ją zaraz dogoni.Davis Whitsellpatrzył na mijających go uczniów, odwzajemniając ich uśmiechy.Elizabeth cierpliwie czekała.Dyrektor jeszcze raz podszedł do Whitsella i podziękował mu, mówiąc, że ma nadzieję, iżw przyszłym roku również do nich przyjedzie.Whitsell zapewnił go, że na pewno tak się stanie.Dyrektor odszedł i Davis Whitsell został sam.Elizabeth wzięła głęboki oddech i zbliżyła się do niego.Kiedy spojrzał na nią, powiedziała: Panie Whitsell, czy mógłby pan coś zrobić dla mojego przyjaciela?Brodaty mężczyzna uśmiechnął się. To zależy.Kim jest twój przyjaciel? Nazywa się Abernathy.Jest psem. Ach, pies.Nie ma sprawy.Co to za problem? Musi pojechać do Wirginii. Uśmiechnął się jeszcze bardziej. Naprawdę musi? A jak ty masz na imię? Elizabeth. Słuchaj, Elizabeth. Whitsell oparł dłonie na kolanach i nachylił się, jakby chciał jejprzekazać coś poufnego. Może on wcale nie musi jechać do Wirginii.Może po prostu musi sięprzyzwyczaić do życia w Washingtonie.Powiedz mi, czy ty planujesz wrócić razem z nim doWirginii? Ty też tam kiedyś mieszkałaś?Elizabeth zdecydowanym ruchem głowy zaprzeczyła. Nie, panie Whitsell.Pan nie rozumie.Ja znam Abernathy ego nie dłużej niż tydzień.Pozatym on nie jest prawdziwym psem.Jest człowiekiem zamienionym w psa.Za pomocą czarów.Davis Whitsell wpatrywał się w nią z otwartymi ustami.Szybko zaczęła wyjaśniać. On potrafi mówić, panie Whitsell.Naprawdę.W tej chwili jest uwięziony w. Hej, chwileczkę! przerwał jej szybko tamten.Przykucnął. Co ty mówisz? Chcesz mipowiedzieć, że ten pies potrafi mówić?Elizabeth cofnęła się o krok, zastanawiając się, czy dobrze zrobiła, przychodząc do tegomężczyzny. Tak, dokładnie tak jak pan i ja.Brodacz przekrzywił głowę, zastanawiając się nad czymś. Coś ci się chyba przywidziało, Elizabeth.Dziewczynce zrobiło się głupio. Ja tego nie zmyślam, panie Whitsell.Abernathy naprawdę potrafi mówić.Chodzi tylkoo to, że musi się dostać do Wirginii, a nie wie jak.Pomyślałam, że może pan mógłby mu pomóc.Słuchałam tego, co pan mówił, o tym, że psy potrzebują właściwej opieki i że my samipowinniśmy bardziej o nie dbać.Cóż, Abernathy jest moim przyjacielem, a ja chcę miećpewność, że dobrze o niego dbam, nawet jeśli nie jest prawdziwym psem, i pomyślałam.Davis Whitsell podniósł szybko jedną dłoń i dziewczynka zamilkła.Wstał i rozejrzał się posali gimnastycznej.Elizabeth zrobiła to samo.Ostatni uczniowie opuszczali pomieszczenie. Muszę już iść powiedziała cicho. Pomoże pan Abernathy emu?Mężczyzna przez chwilę się zastanawiał. Wiesz co? powiedział nagle.Wyjął pogiętą kartkę z wydrukowanym własnymnazwiskiem i adresem. Przyprowadz do mnie tego gadającego psa; jeśli gada naprawdę,pomogę mu na sto procent.Zabiorę go wszędzie, gdzie tylko będzie chciał.Zgoda?Elizabeth promieniowała szczęściem. Obiecuje pan?Whitsell wzruszył nonszalancko ramionami. Jasne.Dziewczynka rozpromieniła się jeszcze bardziej. Dziękuję panu, panie Whitsell! Bardzo dziękuję! Przycisnęła książki do piersi i pognałado wyjścia.W chwili, gdy odwróciła się od niego, Whitsell przestał myśleć o całej tej sprawie i tylkokręcił głową z niedowierzaniem.Miles Bennett, prawnik pracujący na własną rękę, siedział w swoim gabinecie w domu naprzedmieściach Chicago pośród rozrzuconych wokoło egzemplarzy Przeglądu Prawniczegoi Północno-wschodnich Reporterów , zastanawiając się coraz poważniej, czy nie napić siędrinka.Od zeszłego tygodnia pracował nad tą przeklętą sprawą oszacowania podatkuprzedsiębiorstwa i nie posunął się ani o krok w rozwiązaniu zawiłych dylematów prawniczych.Siedział nad tym dzień i noc, w biurze i w domu, żył, spał i jadł z tym problemem, był już odtego dosłownie i w przenośni chory.Wczoraj zaraził się grypą, jakąś paskudną odmianą, która atakuje z obu stron, i właśnie terazzaczynał odczuwać jej skutki.Cały dzień spędził, włócząc się po terenach klienta olbrzymimkompleksie w Oak Brook znosząc wszelkie niewygody, a teraz próbował odszyfrować swojenotatki przyniesione do domu, kiedy jeszcze wszystko miał świeżo w pamięci.Czy cośkolwiek świeżego jeszcze może być w mojej głowie? pomyślał ponuro.Osunął się na oparcie obitego skórą krzesła przy biurku.Jego zwaliste ciało uginało się pod własnym ciężarem.Był to duży mężczyzna o gęstych,ciemnych włosach i wąsach sprawiających wrażenie, jakby były przyklejone do twarzy, któraw lepszych czasach była twarzą cherubina.Półprzymknięte oczy spoglądały na świat ze znużonąrezygnacją i sardonicznym uśmiechem.Nawet pracowitemu, sumiennemu prawnikowi jak on,świat wydawał się ciągle podejrzany.Nie przeszkadzało mu to jednak.Była to cena, jaką musiałzapłacić za robienie czegoś, co naprawdę kochał.Nagle uśmiechnął się ironicznie.Kiedyś kochał to bardziej niż inni
[ Pobierz całość w formacie PDF ]