[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po alejce spacerowali bowiem idyskutowali ludzie, którzy oficjalnie w ogóle się nie znali i nie mieli ze sobą nic wspólnego -Francuz, profesor Sorbony i poczciwy grubasek Boczak.Niewiele wprawdzie mógł usłyszeć ztej rozmowy, gdyż krzak stanowiący jego kryjówkę był sporo oddalony od alejki, a onimówili przyciszonymi głosami, jednakże jakieś strzępy zdań i słów dolatywały do chłopca.Ato, co wpadło mu do ucha, było nad wyraz dziwne.Dyskurs dotyczył niepokoju profesora.Jednakże czego się bał, tego z urywków dialogunie sposób było wywnioskować.Filip zrozumiał jedynie, że Boczak pocieszał Francuzastarając się przy tym wydobyć jakąś informację, którą tamten skrzętnie ukrywał dającwymijające odpowiedzi.O co chodziło i co jeden chciał zataić, a drugi się dowiedzieć - Filipnie mógł w żaden sposób zmiarkować.Wreszcie, kiedy deszcz zaczął ponownie mżyć a natrętne krople jakby specjalnie uwzięłysię na jego wywinięty kołnierz, wycofał się ku pałacowi.Uczynił to w najgorszym momencie,gdyż w holu mało nie wpadł w objęcia wiejskiego sierżanta.Filip skrzywił się niemiłosiernie,jakby kto mu wlał do gardła szklankę octu, a do tego na dodatek dosypał garść pieprzu imielonej papryki.Milicjant odwzajemnił mu się podobną miną, która była prawie lustrzanym odbiciemgrymasu Filipa.- Kawaler taki zmoczony, pewnie szukał tego skrwawionego narzędzia zbrodni.Niestety,deszcz zatarł wszystkie ślady - zagadnął sierżant.- Czy dlatego nazywa pan mnie kawalerem, że jeszcze się nie ożeniłem?Milicjant stropił się, ale zaraz przyoblekł swą twarz w marsowo-śledczy wyraz i odparłwymijająco:- Znowu wymyśliliście tu jakiś wypadek.Tylko tym razem nie ma mordercy ani trupa, anawet zniknął poszkodowany.Czy i tym razem masz jakiś genialny pomysł rozwiązaniazagadki?Filip naburmuszył się lecz wbrew oczekiwaniu sierżanta wcale nie odpalił mu żadnązłośliwością, tylko zapytał z całą powagą:- A co będzie, jeśli w najbliższych dniach zdarzy się nowy wypadek?Milicjant nic nie odpowiedział i uczynił taki ruch ręką, jakby chciał odgonić od siebieducha białego barona lub jakiegoś jeszcze gorszego upiora.Filip właściwie odczytał ten gest iroześmiał się.- Czyżby pan wolał zamiast milicji zaprosić tu księdza, by wyświęcił wszystkie upiory iodprawił egzorcyzmy?Sierżant wolał nie wieść sporu z Filipem obawiając się, że w szermierce słownej niesprosta chłopcu używającemu nieznanych mu pojęć i obcych wyrazów.Wolał z tej potyczkiwycofać się z godnością w kierunku gabinetu dyrektora Paszkowskiego.Tutaj przynajmniejnie narażał się na żarty i uważnie wysłuchiwano jego pytań lub przenikliwych spostrzeżeń.Filip zatrzymał się na środku holu.Mogło wyglądać na to, że milicjant przed nim ucieka.Chciał naprawdę pomóc stróżowi prawa, który jogo zdaniem był zbyt pewny siebie.Chłopiecpoczął nawet żałować, że doszło między nimi do tak ostrych sprzeczek.No, ale w gruncierzeczy to nie on był winien, że ich detektywistyczna współpraca nie układała się.A szkoda,wszak sierżant mógł się od niego wiele nauczyć, jeśli nie w dziedzinie kryminalistyki toprzynajmniej literackiej.Na dworze lunął solidny deszcz.Bębnił ostro po dachu pałacu i pstrykał setkamibanieczek w kałużach podjazdu.Zdyszani i przemoczeni zjawili się w drzwiach Jean iBoczak.- Gdzie panowie tak zmokli?- A ty, Filipie, nie widziałeś, jaki deszcz pada? - roześmiał się Francuz.Boczak zaś, choć nikt go nie pytał, dodał:- Właśnie jak lunęło zobaczyłem profesora.Czy wybierał się pan na przechadzkę?Zapytany najpierw ze zdziwieniem popatrzył na Boczaka, po czym uciekł spłoszonymwzrokiem.- A tak, tak.Właśnie spotkaliśmy się w parku.Filip uśmiechnął się nieznacznie.- W taką burzę lepiej nie chodzić razem, jak piorun trafi, to zabije pojedynczo a niezbiorowo.Francuz nie zdołał się dobrze zastanowić nad odpowiedzią gdy błysnęło straszliwie i wparę sekund rozległ się potężny grzmot.- No, no - powiedział Boczak - widzę, że z ciebie prawdziwy czarodziej.Umieszwywoływać błyskawice.- I nie tylko.- zaczął Filip, lecz ugryzł się w język, by nie dokończyć, że także potrafidostrzec rzeczy, których nie było.Jak na przykład spacer profesora z Boczakiem.Znowu błysnęło i niemal równocześnie huknęło, jakby piorun uderzył w pałacową wieżę.Złudzenie było tym większe, że równocześnie, jakby za naciskiem niewidzialnej ręki,otworzyły się drzwi wiodące do zegara zainstalowanego w wieży.Rozwarły się z trzaskiem,uderzyły o ścianę i skrzypiąc przez chwilę wahały się tam i z powrotem.Francuz zatrzymał się wpół ruchu jak skamieniały.Z przerażeniem wpatrywał się wchwiejące się skrzydła, jakby z głębi miał się ukazać co najmniej morderca z zakrwawionymnożem.Boczak okazał większą przytomność umysłu.Skoczył ku wieży z taką chyżością izwinnością, jakby był sportowcem, a nie podtatusiałym panem z brzuszkiem.Przesadził błyskawicznie wysoki próg i zniknął w środku.Sceneria burzy i otwarcie siędrzwi zamkniętych zwykle na cztery spusty były tak niesamowite, że Filip tylko czekał nakrzyk mordowanego Boczaka.Jeszcze tylko gdzieś daleko uderzył piorun, parę razy błysnęłoi burza poczęła się oddalać.W wieży panowała niczym nie zmącona cisza.- Strachy z pałacowej wieży
[ Pobierz całość w formacie PDF ]