[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miejscowi wpadali pojedynczo i parami, cośzjadali, coś wypijali i wychodzili.O szóstej przyszli Brannanowie nawczesną kolację, chcąc się posilić przed czekającą ich wieczornązawieruchą.Pomyślałem, że to bardzo rozsądne.Podobnie postąpiłojeszcze kilka innych osób, zapewne właścicieli innych barów.Zajrzałoteż parę kobiet sprzątających bary, które wpadały po drodze do domu.O siódmej za oknami zrobiło się ciemno, o wpół do ósmej pojawiła sięstarsza para z hotelu na wieczorny posiłek – ona jak zwykle z książką,on jak zwykle z gazetą.Chwilę później zadzwonił Stan Lowrey i wieczór zaczął nabieraćrozpędu.81Lowrey zaczął od przeprosin, że tak późno mnie zawiadamia, alesam dopiero co dowiedział się o tym od kolegi żandarma z FortBenning, gdzie stacjonuje Siedemdziesiąty Piąty Pułk Komandosów.Okazało się, że podpułkownik oddelegowany do jednostki w Kelhamzadzwonił do sztabu i poinformował zwierzchników, iż na miejscuwciąż przebywa dwóch oficerów z wydziału śledczego żandarmerii,z których jeden kwateruje w bazie, a drugi kręci się po mieście i jestz niego istny cierń w dupie.Ponieważ zwierzchnikom zależało, bywizyta senatora Rileya upłynęła w jak najlepszej atmosferze,postanowili wysłać na miejsce specjalną ekipę, która zaopiekuje sięrzeczonymi oficerami do końca wizyty senatora.Tak na wszelkiwypadek.Lowrey powiedział, iż ekipa jakiś czas temu wyleciałablackhawkiem do Kelham i niewykluczone, że już wylądowała.– Żandarmi? – powiedziałem.– Nie będą się do mnie wtrącać.– Nie żandarmi.Komandosi.Prawdziwi twardziele.– Ilu?– Sześciu.Pewnie trzech ma się zająć majorem Munro, a trzech tobą.– Z jakimi rozkazami?– Nie wiem.Ilu potrzeba, żeby cię spacyfikować?– Więcej niż trzech twardzieli.– Spojrzałem w okno, ale na ulicypanował spokój.Nie było ani pojazdów, ani pieszych.– O mnie się niemartw, Stan.Gorzej z Munro.Na wieczór potrzebuję dwóch par rąk.Jeśli go uziemią, to będę miał kłopot.– Zrobią to na pewno – powiedział Lowrey.– Ciebie pewnie też.Podobno chłopcy nie znają się na żartach.– Możesz do niego zadzwonić i też go ostrzec? – spytałem.–Oczywiście, o ile jeszcze go nie dopadli.– Podałem Lowreyowi numertelefonu i usłyszałem szmer towarzyszący zapisywaniu.– Czy twójczłowiek w banku wygrzebał coś w sprawie Alice Bouton?– Zero – orzekł Lowrey.– A cały dzień szperał.Ale Neagley nadaljeszcze próbuje.– Zadzwoń do niej i powiedz, żeby wyjęła palec z tyłka i zabrała siędo roboty.Potrzebne mi rezultaty.Przekaż jej, że gdybym nie mógł z niąrozmawiać, to upoważniam ją do przekazania wiadomości kelnerce.– Dobra, trzymaj się – rzucił Lowrey i rozłączył się.Wyszedłem na chodnik i rozejrzałem się.Nigdzie żywego ducha.Pomyślałem, że komandosi w pierwszej kolejności sprawdzą baryi pewnie zaczną od Brannan’s.Bo jeśli będę chciał rozrabiać, to zapewnewłaśnie tam.Przeszedłem zaułkiem i ostrożnie wyjrzałem na plac przedbarami.Rzeczywiście, stał tam wielki i złowieszczy zielony humvee,niepozostawiający wątpliwości, kto mógł nim przyjechać.Pomyślałem,że zamierzają wywieźć mnie nim siłą do Kelham i zamknąć razemz Munro.Przetrzymaliby nas tam pod kluczem do wyjazdu senatora,potem przeprosili za nieporozumienie i wypuścili.Każdy ma jakiś plan, póki nie dostanie po mordzie.Wystawiłem głowę zza węgła baru Brannanów i zajrzałem przezokno do środka.Lokal lśnił czystością.Stoliki i krzesła stały równoustawione wokół centralnego punktu, zapewne dla senatora i jego syna.Mieli na nich zasiąść najważniejsi akolici, dalej było dużo miejscstojących dla plebsu.Za barem widać było Jonathana i HunteraBrannanów, którzy po swym przedwieczornym posiłku wyglądali nazrelaksowanych i pełnych energii.Przed nimi stało trzech facetów w polowych mundurach.Wszyscy byli rośli i żaden nie wyglądał na nowicjusza.Jedensierżant i dwóch starszych szeregowych.Ich mundury świadczyłyo tym, że ich właściciele niejedno już przeszli, buty były podniszczone,ale dokładnie wyczyszczone.Poryte zmarszczkami opalone twarzepatrzyły obojętnie.Ot, po prostu czyści zawodowcy.Co jest określeniemgłupawym, bo o zawodowcach da się powiedzieć wiele, ale nie maw nich nic czystego ani prostego.Choć i tak nie miało to większegoznaczenia, bo o wszystkim decyduje sierżant.A ja jeszcze nie spotkałemsierżanta, który nie zmagałby się z bolesną świadomością, że odnaczelnego wodza dzieli go osiemnaście szczebli zaszeregowania i żewszyscy na tych szczeblach tylko pierdzą w stołki, za to za dużo lepszepieniądze.Czyli cokolwiek by zrobił, nad nim jest osiemnaście grup ludzigotowych bezlitośnie się na nim wyżywać.Wycofałem się spod okna i wróciłem do knajpy.* * *W środku były trzy osoby: właściciele hotelu i facet w jasnymubraniu, którego tu wcześniej widziałem.Trzy to dobra liczba, choć nierewelacyjna.Z drugiej strony skład tej trójki był bliski ideału.Lokalnibiznesmeni, solidni obywatele, doświadczeni i mogący łatwo sięoburzyć.W dodatku można było liczyć, że starsza para z hoteluposiedzi przy stoliku parę godzin, co było ważne.Mogło się bowiemokazać, że w związku z poszukiwaniami Neagley będę potrzebowałczasu.Wszedłem do środka i stanąłem obok automatu, a kelnerkapokręciła głową na znak, że nie było żadnych telefonów.Zajrzałem dolokalnej książki telefonicznej i wyszukałem numer baru Brannan’s,potem wrzuciłem monetę i zadzwoniłem.Odebrał jeden z braci, a jarzuciłem krótko:– Oddaj słuchawkę sierżantowi.Nastąpiła chwila pełnego zdumienia milczenia, po czym usłyszałemstuknięcie słuchawki o blat baru i szmery towarzyszące przekazaniu jejz ręki do ręki.A potem męski głos burknął:– Kto mówi?– Ten, kogo szukacie.Jestem w knajpie.W słuchawce zapadła cisza.– Teraz powinieneś osłonić słuchawkę dłonią i spytać szeptembarmana, gdzie się mieści knajpa, i błyskawicznie wysłać tam swoichludzi.A potem zacząć coś nawijać, by odpowiednio długo przytrzymaćmnie przy telefonie.Ale oszczędzę ci trudu.Knajpa znajduje się jakieśdwadzieścia metrów na zachód i pięćdziesiąt metrów na północ odmiejsca, gdzie teraz jesteś.Wyślij jednego ze swoich ludzi uliczką nalewo od baru, drugiego wokół budynku biura szeryfa w kierunkuprzeciwnym do ruchu wskazówek zegara.Sam możesz wejść od tyłuprzez kuchnię, parę kroków od miejsca, gdzie stoi wasz humvee.W tensposób odetniecie mi możliwe drogi ucieczki.Ale nie szkodzi.Nie mamzamiaru nigdzie uciekać.Spokojnie na was poczekam.Znajdziecie mnieprzy stoliku w rogu pod ścianą.Odwiesiłem słuchawkę i ruszyłem ku czteroosobowemu stolikowiw kącie pod ścianą.82Pierwszy pojawił się sierżant, jako że miał najkrótszą drogę dopokonania.Wszedł wolno i ostrożnie przez kuchnię i pozwolił, bydrzwi same się za nim zamknęły.Odwróciłem się lekko na krześlei uniosłem rękę w geście pozdrowienia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]