[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Wyjdz powiedział. Wyjdz, jesteśmy już w powietrzu.Dziewczyna nawet nie drgnęła. Geę jeszcze widać powiedział Dowódca. Czarną, jałową, bezużyteczną Geę.Idz na nią popatrzeć.Dwudziesta Siódma milczała. Rozkazuję ci pójść do sterowni!Dziewczyna trwała w bezruchu stojąc z opuszczonymi rękami i głową lekko uniesionądo góry.Dowódca przekroczył próg komory i podszedł do niej. Ty. zaczął i zakrztusił się; jej zrenice były tak samo białe jak cała twarz.Nie, ichpo prostu nie było.Podniósł rękę i pogładził wysokie czoło.Przesunął palcem wzdłuż szyi i pochyłegoramienia.Kamień.Długo stał, usiłując cokolwiek zrozumieć, a potem otrząsnął się i znów popadł w zamy-ślenie.Nawet nie wiedział, o czym myśli, a cóż dopiero mówić o zrozumieniu tego, co sięstało.Dwudziesta Siódma zamieniła się w kamień? Brednie.Można się do kamienia upo-dobnić, ale przekształcić się weń?!9Dziewczyna wyciągnęła ręce do przodu.Było tak ciemno, że gdyby nie słabe podcze-rwone światło gwiazd, z pewnością nie zdołałaby odnalezć drogi, którą, ubezpieczana przezkozłobrodego starca, szła wczorajszego ranka.Czekało ją jeszcze strome podejście, dróżkausypana ostrymi kamykami, dostającymi się między rzemyki sandałów, i dalej, stojące nakrawędzi wzgórza, wrzecionowate kształty cyprysów, wycelowane w nocne niebo i jakbytylko czekające na sygnał, żeby wystrzelić do góry i zaatakować statek, który bezszelestnie,po złodziejsku opuszczał Geę.Dziewczyna przeciągnęła dłonią po szorstkiej ścianie, wymacała drzwi.Wewnątrz ktośryczy i poświstuje.To nic groznego, to we śnie.%7łeby tylko nikogo nie obudzić.Jej białystrój widać z daleka, ktoś ją może spostrzec, zacząć ścigać i zepchnąć z odnalezionej drogi.Adla niej ta droga jest teraz najważniejsza.To w tym miejscu rozstała się ze starcem, a dalej?Ruszyła przed siebie, krok po kroku powtarzając wczorajszą drogę.Oto wysoki pień, na którym kobiety ustawiały swoje dzbany, wspinając się do góry iodpoczywając w połowie tej wspinaczki.A tutaj skręciła w wąziutką ścieżkę biegnącą stromona szczyt wzgórza.Tutaj natknęła się na niewolnika z siatką pełną ryb i przyspieszyła krokudojrzawszy jego spojrzenie.A oto i szczyt wzgórza, gdzie zobaczyła swojego człowieka.Było w nim coś, co go wyróżniało spośród pozostałych Geańczyków.Nie twarz, botwarzy nie pamiętała, chociaż pozostało jej wrażenie, że patrzenie na jego twarz sprawiało jejprzyjemność.Nie odzież, bo ta była całkiem zwyczajna i dlatego nie pozostawiła żadnegośladu w pamięci.To był jakiś niezwykły spokój malujący się w wyrazie mocno zaciśniętychwarg, widoczny w niespiesznym, lekkim kroku i w sposobie, w jaki ją wyminął nie tylkonie obmacawszy jej pożądliwym wzrokiem, jak to czynili wszyscy napotykani po drodzeGeańczycy, lecz po prostu jej nie zauważywszy.Co robił na wzgórzu? Wczoraj nie potrafiła tego dociec, ale dzisiaj, widząc perłowo-szary brzask, zrozumiała, że człowiek przychodził tu, aby popatrzeć, jak z morza wyłania siędalekie, zimne jeszcze słońce.Wczoraj jeszcze tego nie wiedziała, ale pchana jakimś impul-sem pospieszyła za tym człowiekiem.Krążyli długo w labiryncie wilgotnych nadmorskich uliczek.Dziewczyna straciła orien-tację i nie wiedziała, czy oddalają się od centrum miasta, czy też się do niego zbliżają.Czło-wiek ani razu nie przyspieszył kroku, a ona szła za nim równie wolno.I dziwna rzecz, im dłu-żej trwała ta niespieszna wędrówka, tym silniej ogarniało ją przeczucie czegoś niezwykłego.Teraz szła szybko.Nie szła, tylko leciała, bezbłędnie odnajdując właściwe zakręty iskrzyżowania, schodząc coraz to niżej i niżej, potykając się czasem na niewidocznych w cie-mności wybojach, aż wreszcie ręce jej rozpoznały ogromny kamień, na którym wspierały sięwrota, i ciepłe kędziory bluszczu.Te wrota, nieoczekiwanie wysokie i ciężkie, bardzo jąwczoraj zaskoczyły, bo na całej uliczce gliniany mur podziurawiony był malutkimi furtkami,przez które wysoki Geańczyk musiał przechodzić nisko pochylony.Wczoraj bez przeszkódprzekroczyła te wrota, ale dzisiaj były one zamknięte, widocznie na noc.Włączyła lewiter
[ Pobierz całość w formacie PDF ]