[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Prawdę mówiąc, na samą myślo wyjezdzie ze Wsiowym robiło się jej jakoś dziwnie.Zamierzała z samego rana zawiezć Karen do Rapture, żeby spędziła dzień uMarilyn.Babci się to spodoba, Słonko sądziła, że Karen też się ucieszy.Możepojadą do Holiday, do kina? Do diabla.Sama też chętnie obejrzałaby jakiś film.Albo może wyskoczy naten Festyn Ropy, co go tam urządzili na cześć tego, co ropa zrobiła z Holiday.Znaczy, że przeobraziła miłą, spokojną mieścinę w tonące w błocie rojowiskopełne oprychów, hałasu, stalowych wież wiertniczych i mnóstwa ludziocierających się o siebie ramionami i Bóg wie czym jeszcze.Sama myśl o posiadaniu samochodu sprawiała, że Słonko czuła taką moc, jakwtedy, kiedy miała w dłoni broń.Nawet lepiej.Czuła się wolna.Czy tak właśnieprzez cały czas czuli się mężczyzni?A przynajmniej większość z nich?A ona miała jeszcze dwóch mężczyzn, którzy jej pragnęli.Był Clyde.Na którego nie miała chęci.I Wsiowy.A jego pragnęła jak wszyscy diabli.Bo jak to fajnie być pożądaną po tym, jak tyle czasu spędziła zamknięta wdomu, a kiedy Pete jej pragnął, to raczej jako worka treningowego.%7łeby młócićw nią pięściami.Młócić penisem.Nie było w tym miłości ani prawdziwegopragnienia, takiego, na jakim jej zależało.Więc teraz może nie było cudownie, ale lepiej, niż za życia Pete'a.Gdyby nie Karen, która strasznie to przeżywała, Słonko mogłaby chyba nawetstrzelać do męża dzień w dzień.Ileż to otwierało możliwości!Słonko myślała sobie o tym wszystkim, dając żreć Benowi pod wielkim dębemnieopodal drogi, w niemal zupełnych ciemnościach.Po zachodzącym słońcuzostała jeszcze łuna, ale szybko dogasała, a resztki światła wyłapywały pyłwiszący między drzewami, formowały zeń sznury, tak że można by pomyśleć, iżz gałęzi zwieszają się długie, delikatne kosmyki blond włosów.Odetchnęła pełną piersią, smakując powietrze.Karen siedziała w namiocie, czytała książkę.Clyde uległ i podwiózł gdzieśWsiowego, a potem pewnie wrócił na pogorzelisko swojej chałupy i poszedł spaćpod plandekę.Słonko cieszyła się tymi chwilami.Sam na sam z psem.W tej chwili byłonawet lepiej, że Wsiowy nie znajdował się przy niej, a gdzieś daleko, i mogła onim myśleć.Mogła zdjąć kaganiec wyobrazni. Bry wieczór  odezwał się ktoś.Słonko obróciła się raptownie, upuszczając patelnię pod nosem Bena, i zaczęławyciągać rewolwer z kabury.Nim dobyła broni, cudza ręka nakryła jej dłoń  łapsko tak duże, że nawetgdyby miała cztery dłonie, zmieściłyby się pod nim z zapa- sem, i w jednym ruchu, tak szybkim, że oko nie nadążało, rewolwer spoczywałjuż na dłoni stojącego przed Słonkiem czarnego mężczyzny o czupryniekędzierzawej jak wybuch i bujnej brodzie, wysokiego prawie jak sosna iszerokiego w barach prawie jak wóz z drewnem.Ben obrócił się ku niemu zwarczeniem. Spokojnie, piesku  mruknął mężczyzna.Ben przestał warczeć, zaskomlił i otarł się o nogawkę przybysza, niczym kot. Nie masz się czego bać, kobito  powiedział czarny. Nie przyszedłemtu cię ukrzywdzić.Chcę pogadać. Byku? To ja.Oddał jej rewolwer.Zerknęła na psa. Ale mi stróż. Kiedy psy mnie lubią  wyznał Byku. A szczególnie jak podchodzęnocą i się z nimi zakoleguję.Pies jest lojalny, chyba że lubi żreć bebechy zkrólika.Wtedy lojalności wystarczy mu tylko do chwili, kiedy się przyzwyczaido porcyjki noc w noc. Więc to dlatego nie miał apetytu. No i się z nim zakolegowałem  Byku pochylił się, poklepał Bena po łbie. Ale to dobry pies.I dobrze pani strzeże.Jakbym nie był w porządku chłop, onby to wyczuł, i za żadne królicze flaki by się nie sprzedał.Nie wszystkie psy takmają.Niektóre lubią patrochy nieważne, z czyjej ręki, ale ten nie jest z takich. A ty skąd o tym wiesz? Bo moje serce, jak i jego, jest dobre i wierne. Boże drogi.Większego chłopa w życiu nie widziałam. Mój brat był większy, jak żeśmy byli dzieciaki.Pewnie wyrósłby nawiększego ode mnie, ale wziął utonął, jak pływał w Sabinę.Mam siedem stópwzrostu, tak między nami.Nie wiem, ile ważę, ale jakbym się przewrócił, radzęuciekać. A czemu żeś się kolegował z moim psem? No tak go wyciągałem kawałek w las.Nie chciałem tak po prostu tupodejść, żeby się na mnie rzucił i jeszcze panią wystraszył. No to nie wyszło najlepiej.I tak się zestrachałam, że ho, ho. Ale z Okopconym to dobrze pani zrobiła. Dostałam ten twój list. Gadanie lepiej mi wychodzi niż pisanie.Nigdy żem się nie uczył, liter aninic, tyle, co sam podłapałem, więc często żem musiał zgadywać, co i jak.Nowięc nawet nie wiem, czy napisałem do końca to, co chciałem: Okopcony i ja, przez długi czas, to żeśmy byli jak bracia.Alepotem trochę się zezlił.Nie mocno zezlił, ale tak trochę.No a pani zrobiła tamtak, no, rzadko się zdarza, żeby jaki biały zrobił coś w porządku wobec mnie czymoich ludków, ale pani to tak, no i jestem wdzięczny.Więc dlatego żem tuprzyszedł, żeby coś pani powiedzieć. Dawaj. %7łem przyniósł bańkę samogonu.Stoi tam, za tym drzewem, gdzie żemsobie czekał.Popijemy? Jeszcze nie próbowałam. Jak zle do tego podejść, może strasznie sponiewierać.Ale jak podejśćdobrze, to pójdzie dobrze. No to zorganizuję szkło.Gdy Słonko weszła do namiotu, przy samej klapie spotkała Karen. A to kto, mamuś? Przyjaciel. Kolorowy? Przyjaciel? Tak, kolorowy, ale wygląda przyjaznie. Jesteś pewna, że to bezpieczne? Wygląda jak olbrzym. Bo jest wielki. Może ci zrobić krzywdę. Zabrał mi rewolwer, ale zaraz oddał, więc nie sądzę, żeby planował mi cośzrobić.Wynieś nam dwa krzesła, żebym mogła sobie z nim chwilkę posiedzieć, asama wracaj zaraz do namiotu. Się boję, kiedy taki wielki facet się tu kręci. Masz tu strzelbę, Clyde zostawił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl