[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chyba że śledzony psycholog jest wielkim inwestorem i przyszedł sprawdzić stan posiadania.Mało prawdopodobne.Facet żył dostatnio, ale nie wystawnie.Niemal na pewno przyszedł dokonsultanta o nazwisku Lehmann.Spisał nazwisko, by sprawdzić je pózniej w bazie danych kierowców, po czym schował się zarogiem, skąd mógł obserwować drzwi do gabinetu Lehmanna.Wyjął miernik elektryczny i odkręciłoprawkę lampy sufitowej.Jeśli otworzą się którekolwiek z drewnianych drzwi, będzie mógłnatychmiast zacząć przy niej majstrować, coś mierzyć, a przede wszystkim wyglądać oficjalnie.Przez blisko pół godziny nic się nie wydarzyło.W końcu na korytarzu pojawił się psycholog.Wyszedł z gabinetu Lehmanna.Sam Lehmann okazał się wielkim, tęgim siwowłosym mężczyznąz krzaczastymi brwiami.Patrzył obojętnym wzrokiem, jak Delaware odchodzi.Stał takz nieszczęśliwą miną, dopóki psycholog nie wszedł do windy.Delaware otaczał się nieszczęśliwymi ludzmi.Choroba zawodowa?W końcu Lehmann wrócił do gabinetu.Spotkanie trwało dwadzieścia osiem minut.Krótka konsultacja? Na temat czegoś, co dotyczyło właśnie jego?Przykręcił oprawkę z powrotem i włożył miernik do skrzynki.Pod wierzchnią płytą z narzędziamileżał automatyczny pistolet kalibru dziewięć milimetrów.Nie ten z samochodu, lecz taki sam model,naładowany, zawinięty w czarną flanelę.Zważywszy na to, ile żelastwa nosił przy sobie, mógłspokojnie przechodzić przez każdą bramkę do wykrywania metalu.A tak mało budynków miało takie bramki.Nawet w instytucjach rządowych.W poprzednim tygodniu pracownik miejskiego zakładu konserwacji urządzeń elektronicznychprzyszedł do pracy z karabinem maszynowym i skosił sześciu współpracowników.To miasto aż kipiało od szaleństwa i przemocy, ale ludzie udawali, że wszystko jest w najlepszymporządku.Zbrodnia i obłuda.Rozumiał to.W domu bawił się w milczeniu.Z bazy danych o kierowcach wynikało, że doktor Roone Lehmann, lat sześćdziesiąt pięć, wzroststo osiemdziesiąt trzy centymetry, waga sto trzy i pół kilograma, mieszka w Santa Monica.Wedle planu dom mieścił się w jednym z kanionów, które prowadziły do nadmorskiej autostrady.Nie tak daleko od Irit.Kolejny drobny przypadek, jakich wiele zdarza się w życiu.Wybiła ósma wieczorem.Czas ruszać do akcji.Zadzwonił na komendę w zachodnim Los Angeles i poprosił do telefonu Sturgisa.Po chwili wielkipolicjant odezwał się w słuchawce.Mężczyzna rozłączył się.A więc Sturgis nie daje za wygraną.Oddany służbie.Może wrócić do psychologa? To pewnie nic nie da, ale od czasu zabójstwa dziewczynki na boiskunie zdarzyło się nic interesującego i mężczyzna zaczął się nudzić.Ciągłe działanie było jego powołaniem i drugą naturą.Pomagało też radzić sobie z samotnością.Pojechał do Beverly Glen i zaparkował kawał drogi od wąskiego wjazdu, dochodzącego doczystego, białego, nowoczesnego domu, w którym mieszkali psycholog i rzezbiarka.Szczęście go nie opuszczało: osiemnaście minut pózniej zielony cadillac wyjechał na ulicęi popędził obok niego.Mignęły mu dwie przystojne i uśmiechnięte twarze.Dziesięć minut pózniej mężczyzna stał przy drzwiach wejściowych i dłonią w rękawiczce naciskałguzik dzwonka.Wewnątrz zaszczekał pies, chyba niewielki.Psy potrafiły być grozne, ale lubił je.Kiedyś sam miał psa, którego kochał, miłego spanielka z czarną łatą nad okiem.Jakiś człowiekpobił zwierzę, a wtedy on zabił napastnika na oczach psa.Spaniel jakoś się wylizał, ale nie ufał jużludziom tak jak dawniej.Trzy lata pózniej zdechł z powodu raka pęcherza moczowego.Kolejna strata.Obejrzał zamek w drzwiach.Zasuwa.Dobrej marki, ale dość popularna i miał doniej wytrychy.Pasował dopiero ósmy klucz.Wszedł do środka.Wnętrze okazało się równie miłe jak to, co widział na zewnątrz.Wysoki sufit, białe ściany, trochędzieł sztuki, dobre meble, perskie dywany dobrej jakości.Rozległ się wysoki dzwięk syreny alarmowej i skądś wyskoczył pies.Mały i śliczny.Ciemny, ze śmiesznymi uszami i płaskim pyskiem nie sposób było się go bać.Chyba rodzaj jakiegoś buldoga.Miniaturka.Atakował spodnie mężczyzny, warcząc i ujadając,rozpryskując wokół ślinę.Szybkim ruchem podniósł go z ziemi.Piesek był cięższy, niż na towyglądał mężczyzna musiał użyć dwóch rąk, by go przytrzymać na długość ramion.Zaniósł psa dołazienki i zamknął drzwi.Piesek szturmował je raz za razem.Alarm wciąż wył.Klawiatura przy drzwiach migała na czerwono.Od kiedy włączył się alarm, minęła minuta, ale nie było się czym martwić.Policja w Los Angelesociężale lub w ogóle nie reagowała na takie sytuacje.W odległych rejonach, takich jak ten, nie byłosię czego obawiać.Doszło już do tego, że policja interweniowała tylko w przypadku rozlewu krwi, a nawet wtedy nieczyniła tego z entuzjazmem.Obszedł dom szybko, lecz spokojnie, bezszelestnie.Czuł cytrynową woń pasty do podłóg, szukałcelu.Im dłużej o tym myślał, tym bardziej był przekonany, że słusznie postąpił wybierając psychologa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]