[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dlaczego wcześniej tego nie pojmował?Rodzina.Na dzwięk tego słowa dzwoni mu lekko w uszach.Gdyby pozwolił Isabelli i dziecku na samotny rejs przez ocean,byłby zaiste okrut nym człowiekiem.Musi z nimi popłynąć.Musi ich chronić.Jego odpowiedzialność za latarnię i telegraf,odpowiedzialność wobec władz, które płacą mu od dwudziestulat, jest niczym w porównaniu z odpowiedzialnością wobecIsabelli i jej dziecka.JEGO dziecka.Matthew czuje, że budzisię w nim jakieś uczucie.Lęk pomieszany z podziwem.Zachwyt.Wszystkie obawy związane z błahymi kwestiamitowarzyskiej poprawności rozpływają się w wielkiej rzeceodpowiedzialności moralnej, którą bierze na siebie każdyprzyszły ojciec.- Dobrze, moja śliczna ptaszyno - mówi Matthew, głaszczącwłosy Isabelli.- Popłynę.434Isabella brnie przez zarośla śladami Matthew.Powracająkoszmarne wspomnienia z ostatniej wędrówki przez surowyaustralijski krajobraz.Od tego czasu wiele się zmieniło, ale onawciąż czuje lęk.Ocean mają wciąż po lewej stronie; jego szumprowadzi ich na południe.Za kilka godzin dotrą do rzeki ipójdą jej brzegiem w głąb lądu, aż do przystani.Kiedy tylkozobaczą najbliższy strumień, Isabella zażąda, żeby sięzatrzymali i napili wody.Lepki upał ją wykańcza.Skrzypiącyharmider cykad przyprawia o ból głowy.Pot ścieka z czoła ispod piersi.- Dobrze się czujesz?! - woła Matthew przez ramię.Wciążidzie naprzód, usuwając jej z drogi gałęzie i patyki.- Jestem zmęczona.- Jeszcze tylko kilka godzin.- Strasznie gorąco.- Zbliżmy się trochę do oceanu.- Mężczyzna zmienia kierunek,a ona rusza jego śladem.Nie wychodzą z lasu, ale szum morzastaje się głośniejszy, a lekki wietrzyk osusza skórę z potu.- Przed nami strumyk! - woła Matthew.- Zrobimy sobie postój.Isabella z wdzięcznością siada na brzegu i nabiera dłoniąchłodnej wody.Woda ma smak ziemi i trawy, ale Isabella pijeją chciwie.Matthew siada obok i też zaspokaja pragnienie.Potemspogląda na kobietę.- Możesz już iść dalej?- Jeszcze nie.- Lepiej się poczuję, kiedy dotrzemy do Tewantin.Parowiecmoże już stać w porcie.Wsiądziemy i od razu się ukryjemy wnaszych kojach.Tam odpoczniemy.- Pozwól mi odpocząć teraz - prosi Isabella.- Jeszcze chwilę.Przez dziecko jestem bardzo zmęczona.Matthew się zgadza, więc Isabella siada na trawie i bierze kilkagłębokich wdechów.On krąży nerwowo wokół niej.Chce jużruszać w dalszą drogę.Kobieta zamyka oczy, próbując niezwracać na niego uwagi.- Będzie ci brakowało oceanu? - pyta.Matthew milczy przezmoment.- Chyba tak.Nie zastanawiałem się nad tym.- Jego krokicichną; wreszcie się zatrzymał.- Przez dwadzieścia latzasypiałem, słysząc ten szum.Podczas pobytu w Brisbanemiałem wrażenie, że otacza mnie dziwna cisza.Pewnie będęsię musiał do niej przyzwyczaić.Isabella otwiera oczy i widzi sylwetkę Matthew na tle słońca.Mężczyzna odwrócił się w drugą stronę.Spogląda w kierunkumiejsca, gdzie strumyk uchodzi do oceanu.- Przepraszam, że cię stąd zabieram - mówi kobieta.Matthewuśmiecha się do niej.- Zabierasz mnie w miejsce, o którym nigdy nawet niemarzyłem.Bezpieczne miejsce, gdzie będę miał kochającążonę i dzieci.Nowe miasto.Nowy świat.- Głos łamie mu sięze wzruszenia.Isabella wstaje, podchodzi bliżej i obejmuje go w pasie.- Wiesz co? Sprawiłeś, że znowu mam ochotę iść.%7łeby dotrzećdo tego szczęśliwego nowego świata.Matthew chwyta neseser Isabelli i razem pokonują strumień.Itak mają już przemoczone buty, więc nie przeszkadza im, żeznowu wchodzą do wody.Potem idą dalej.Zbliża się południe, słońce grzeje coraz mocniej.Isabella szukacienia, ale czuje, że piecze ją skóra.Ma kapelusz, który osłaniajej twarz, rękawy jednak podwinęła, żeby ochłodzić ręce.Terazskóra na nich robi się różowa.Kobieta czuje burczenie wbrzuchu, więc zbiera jagody.Razem z Matthew jedzą owoce,nie przerywając przy tym marszu, tylko nieco zwalniając.Isabella opowiada o wędrówce przez plażę po katastrofiestatku.Wydaje jej się, że to zamierzchła przeszłość, coś, co sięprzydarzyło komuś innemu.A przecież właśnie ona toprzeżyła.Skoro przetrwała tamtą wyprawę, dzisiejszy krótkimarsz nad rzekę Noosa będzie dla niej łatwy.Z tej myśliczerpie siłę i przyśpiesza kroku.Utrzymują teraz dobre tempo.O kolejny postój prosi Matthew.Tym razem to on potrzebujechwili odpoczynku.Do buta wpadł mu kamyk.Mężczyznasiada na ziemi, zdejmuje buty, żeby porządnie je wytrzepać, apotem łapie oddech.Isabella stoi, wachlując się niepotrzebnymjuż biletem na rejs z Mooloolah Heads do Sydney.Do celumają już blisko.Godzinę wcześniej skręcili w głąb lądu.Roślinność jest tu inna: gęsta i zielona.Wielkie paprocie,eukaliptusy o ostrej woni.Przeciwległy brzeg, wykarczowanypod uprawę, praży się w gorącym słońcu.Wkrótce zobacząprzystań.Isabella czuje się lekko i radośnie.Resztę drogimogłaby przebiec.Matthew wstaje, przeciąga się i już ma ją objąć, kiedy naglepodskakuje, krzycząc przy tym z bólu.- Co się stało? - pyta przerażona Isabella.Matthew pada naziemię i chwyta się za nogę.- Wąż - udaje mu się wykrztusić.Isabella klęka koło niego.Kątem oka dostrzega ciemny,pełzający kształt, który znika w trawie.- Co zrobimy? Czy to jadowity wąż?- Nie wiem.Ja.- Jego twarz blednie z bólu.- Pokaż.Matthew przesuwa dłonie i Isabella widzi dwa wyrazne śladytuż nad kostką.- O Boże, Matthew! Co my zrobimy? Co my zrobimy?- Znajdz jakieś pnącza albo długie trawy.Musimy obwiązaćnogę.Isabella zrywa się z ziemi.Nogi się pod nią trzęsą, kiedyprzeszukuje brzeg rzeki.Zrywa z drzewa dwa zielone pędypnącza i wraca do Matthew.Mężczyzna wygrzebał z kieszeniscyzoryk, a teraz robi dwa nacięcia nad śladami ukąszenia.Wypływa z nich krew.Postępując zgodnie z jego instrukcjami,Isabella wiąże jedno pnącze pod kolanem, a drugie tuż nadnim.- Mocniej - syczy Matthew przez zaciśnięte zęby.Kobieta zaciska węzły.Kolano mężczyzny przybieraciemnoczerwoną barwę.- Isabello - mówi Matthew, łagodnym, lecz stanowczymgestem kładąc dłoń na jej potylicy.- Musisz wyssać truciznę.- Wyssać truciznę? Ale jak?- Ustami.Ja tam nie sięgnę, więc musisz to zrobić sama.Jaknajszybciej.Serce Isabelli wali mocno.Kobieta jest pewna, że popełni jakiśbłąd, że nie zdoła ocalić ukochanego.Kuca obok Matthew iprzykłada wargi do rany.Skóra mężczyzny ma smak soli ibłota, ale dominuje metaliczny posmak krwi.Isabella ssie zewszystkich sił.Jej usta wypełniają się krwią; żołądekpodchodzi do gardła.- Wypluj to! - przypomina Matthew.- Nie połykaj.Isabella wypluwa krew, po czym znów przytyka usta do rany,znowu ssie i znowu pluje.Nie wie, co się teraz stanie, więc nieprzerywa.W końcu Matthew klepie ją lekko po głowie i mówi:- Wystarczy.- Możesz iść?- To już niedaleko.Niech to wszyscy diabli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]