[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Poznał pan Mistrza? - zapytałem.- Czy poznałem? Walczyłem u jego boku na polach Harakun.Na pewno pamiętasz z lekcjihistorii Rewoltę Chłopską? O tak, biedacy spoza murów usiłowali zdobyć Miasto.Mój brat i jabyliśmy tam.Brodziliśmy po kolana we krwi.- Czytałem o tym - odparłem, choć niewiele pamiętałem.- Trzy tysiące ludzi w jeden dzień.Pięciuset naszych, reszta tamtych - rzekł kapral, po czympociągnął solidny łyk.Otarł usta i kontynuował: - Ja i mój brat ze swoimi wojskamioflankowaliśmy dużą grupę chłopów na południe od Latrobii.Byli ostatnim ogniwem rewolty.Zarżnęliśmy prawie wszystkich, ale wzięliśmy ponad pięćdziesięciu jeńców.Nasza akcjazakończyła wojnę.Następnego dnia mieliśmy zabrać więzniów do Miasta, by poddano ichegzekucji w Parku Pamięci, ale nocą, gdy mój brat spał, zwolniłem wartowników i wypuściłemtamtych biedaków, co do jednego.- I jeszcze pan żyje? - zdziwiłem się.- Nadolny oskarżył nas obu.Brat wpadł w szał.Chciał mnie zabić.Mieliśmy iść pod sąd izostać skazani na śmierć, ale ponieważ walczyliśmy tak dzielnie i nie było szans na odrodzeniesię insurekcji, Mistrz darował nam życie i przydzielił dozgonne stanowiska na Doralicji.- Jak długo już tu jesteście? - zapytałem.- Czterdzieści lat z kawałkiem - rzekł.- I od dnia przybycia nie widziałem brata.Wkrótce powyjściu na brzeg zawarliśmy umowę, że on będzie panem dnia, a ja nocy.- Ani razu go pan nie widział? - zapytałem.- Nawet przelotnie?- Moim jedynym dowodem na jego istnienie jest cierpienie więzniów - odparł.- Gdybym gospotkał, pewnie byśmy się pozabijali.Wiem, że prędzej czy pózniej to nastąpi.Każdego dnia żyjęz tą myślą.Przez dłuższy czas siedzieliśmy w milczeniu.Silencio w końcu przestał grać i podszedł, bydolać nam trunku.Wiała cudowna bryza i pragnąłem tak siedzieć przez całą noc.- Prawda, że to ciekawy zwierzak? - zapytał kapral, gdy Silencio popychał szklankę w jegostronę.- Ciekawy nie jest właściwym słowem - odparłem.- Uratował mi życie już niejednegostrasznego dnia.- Przybył do nas z Miasta - dodał kapral.- Jest produktem eksperymentu Mistrza ztransferem inteligencji.Najwyrazniej nie chcieli go ukatrupić, ale był stanowczo zbyt przyjazny,by im się przydać.W ciągu tych lat staliśmy się dobrymi przyjaciółmi.Mój brat nie zdołał goprzymusić, by mu pomagał w pilnowaniu kopalni.- Już nigdy nie będę patrzył na zwierzęta tak jak kiedyś - powiedziałem.- Silencio zaprzyjaznia się ze wszystkimi więzniami.Bardzo przeżywa, kiedy któryś niewraca wieczorem z kopalni.Wtedy sam zaczyna pić.Najbardziej lubi trójpalcówkę z odrobinązatoki łysek.Przez cały tydzień pozostaje nieutulony w żalu.- To pocieszające - zauważyłem.Zaśmiał się.- Raczej absurdalne Ale chyba powinieneś już iść spać. Kopalnia to umysł będzie tu zaparę godzin.Odstawiłem drinka i wstałem.Kapral nocnej straży podał mi rękę.Potem przeszedłem przezgospodę i wspiąłem się po schodach.Nie byłem pijany, lecz czułem się spokojny i senny.Gdyjuż znalazłem się w łóżku, zamknąłem oczy i pozwoliłem, by obrazy z Zarubieży zalały mójumysł.Za dnia trzymałem Fragmenty pod poduszką, by zapach Arli był przy mnie przez całąnoc.Kiedy zacząłem czytać dalej w miejscu, w którym przerwałem, okazało się, że górnikomtowarzyszy teraz listkowiec, zielony człowiek imieniem Moissac.W tekście nie było wzmianki otym, jak znalazł się wśród nich.Po prostu pojawił się na początku długiego odcinka podróży.Byłprzyjaznie nastawiony i zaproponował wędrowcom, że zabierze ich do opuszczonegostarożytnego miasta, położonego nad brzegiem śródlądowego morza.Harad Beaton sądził, żewśród ruin mogą natrafić na jakieś znaki wskazujące drogę do raju.Moissac porozumiewał się z nimi przez dotyk.Kładł gałązkowatą dłoń na twarzy człowieka imówił płynnie.W ukwieconym, pokrytym strzechą żywopłocie, którym była jego własna twarz,jaśniały podobne do odległych ogników oczy, ale w gęstwinie trudno było zobaczyć, gdziewłaściwie się zaczynają.Kiedy szedł wśród drzew i krzewów, stawał się niemal niewidoczny.W tym czasie oprócz Beatona pozostało już tylko czterech górników.Nawet na wolnejprzestrzeni czuli się jak schwytani w pułapkę przez zawał skalny.W ciągu poprzednich tygodniwidzieli, jak ich towarzysze padają ofiarą demonów, popełniają samobójstwa czy spadają wprzepaść, ale nie zatracili poczucia, że mają do wypełnienia boską misję.Niczym mrówkiprzemieszczali się przez ogrom Zarubieży.Nim weszli do pustego miasta, listkowiec powiedział im, że nosi ono nazwę Paliszyzja.Pozatym nic o nim nie wiedział.Z daleka przypominało olbrzymi zamek z piasku, osuwający się podwpływem fal.Za murem miejskim znajdowały się wysokie kopce, podziurawione nierównymiotworami, które niezupełnie wyglądały na drzwi czy okna.Całość przywodziła na myśl raczejsiedziby jakichś cudownych żuków niż jakiejkolwiek ludzkiej cywilizacji.Górnicy unieśli karabiny, mocno ścisnęli w rękach kilofy i przekroczyli filary głównejbramy, zrobione z piasku i muszli.Moissac szedł przodem, dając im znaki, by po cichuprzemieszczali się przez milczące miasto.Szli po ścieżkach wyłożonych milionami muszlimałży, między którymi rozpleniły się niepohamowane chwasty.Budynki Paliszyzji były usypanymi z ziemi kopcami, w których wyryto skomplikowane siecituneli i małe izdebki.Górnicy zapalili świeczki przy swoich hełmach i przyglądali się osobliwymstrukturom.Wkrótce odkryli, że budynki są połączone długimi podziemnymi tunelami.- Nic tu nie ma - rzekł do pozostałych Beaton po całodniowym zwiedzaniu labiryntu.-Ruszajmy dalej.Wszyscy się zgodzili - zwłaszcza Moissac, który uważał, że w zatęchłym powietrzu miastaunosi się jakaś klątwa.Na noc ułożyli się na ulicy, szczęśliwi, że nie muszą spać w żadnym zkopców.Ich pustka i ciemność przywodziły Beatonowi na myśl grobowce.Listkowiec zbudził ich tuż przed świtem, wskazując niebo, na którym niczym ryba wsadzawce pląsały dziwne czerwone światła.Górnicy przyklękli i modlili się, dostrzegając w nichdowód na to, co dotąd tylko podejrzewali: że umarli i zdążają ku zbawieniu, leżącym w jakimśświecie pomiędzy niebem a piekłem.Zwiatła tańczyły im przed oczyma, oszałamiając, więc gdyjuż nadszedł ranek, nie mieli ochoty opuszczać Paliszyzji, mimo iż Moissac ich błagał,oznajmiając dotykiem, że coś jest nie tak.Beaton odpowiedział, że nic złego się nie dzieje i że będą musieli pozostać jeszcze jednąnoc, by patrzeć na światła.Przez cały dzień znów zwiedzali tunele, szukając ludzkich śladów.Pod wieczór wujek burmistrza Bataldo, Joseph, znalazł coś w jednym z przejść.Była to małazłota moneta z wizerunkiem zwiniętego węża po jednej stronie i kwiatem po drugiej.Pokazawszyją pozostałym, włożył do kieszeni i usiadł, by wraz z nimi spożyć solone mięso karibu i korzeńrzepy.Gdy to czytałem, głowa kiwała mi się coraz bardziej i chyba w końcu sen mnie zmorzył, bodokładnie w tym punkcie tekstu słowa nagle zeskoczyły z kartki i zmieniły się w wężowatąmackę potwora morskiego, która pociągnęła mnie w dół, pod powierzchnię papieru i atramentu.Przez jakąś minutę spazmatycznie walczyłem o oddech, a potem nagle - we własnej osobie -wyłoniłem się wśród skulonych górników śpiących na ulicy Paliszyzji.Nawet Moissac, którymiał trzymać straż, spał snem sprawiedliwych.Pochyliłem się i kontemplowałem twarz młodegoBeatona.- Cley - odezwał się jakiś głos o kilka stóp w dół ulicy.Na zakręcie, za którym znikałymuszle bruku, stała kobieta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]