[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy ziarno zostało przygotowane?- Taka była Jego wola, panie.- Czy ziemia czeka na przyjęcie ziarna?- Tak On zdecydował, panie.- Czy ty będziesz je pielęgnować?- Taki los mi przeznaczył, panie.- Zatem zerwij owoc z drzewa przeistoczenia, uwolnij jednego z Samotnych, który pojąłnaturę wszechrzeczy, by mógł wkroczyć w królestwo prawdy i szczęścia, tam, pozanarodzinami i śmiercią, poza radością i smutkiem, poza dobrem i złem.- Niech tak będzie, panie.- Aido.- Ile miałem ołowianych żołnierzyków?.- Kątem oka widziałem pionowe zmarszczkina czole Melona.Koncentrował się na swoim wspomnieniu.Wchodziliśmy w strefę zmianyczasu.- Ile miałem ołowianych żołnierzyków, ile miałem ołowianych żołnierzyków, ilemiałem ołowianych.- Aido, zerwij owoc.- Ile miałem ołowianych żołnierzyków.Błysk noża.Ruch spadającego ciała.Tępe uderzenie o ziemię.Głuchy jęk.Kobieta nadnagim ciałem.Poczułem ból uderzenia o ziemię.Nad sobą ujrzałem twarz kobiety, którą już kiedyświdziałem.Jej postać wiotka jak cieplarniany kwiat.Spojrzałem na swoje ciało.Byłonagie.- Aido, obmyj go - z kręgu mnichów wystąpił jeden i kornie pochylony podałdziewczynie dzban z wodą.- Tak, panie.Aagodnie dzwigając mnie za ramiona, pomogła mi wstać.Czułem krew pulsującą wskroniach, czułem, jak dociera do rąk i nóg, przywracając w nich władzę.- Ile miałem ołowianych żołnierzyków?Delikatne dłonie dziewczyny zamoczyły gąbkę w dzbanie, a potem wręczpieszczotliwie zaczęły ścierać kurz z mojego czoła, powiek, policzków, ust.Wargi uwolnioneod pyłu spróbowały ułożyć się do pytania, ale umilkły zamknięte subtelnym jak muśnięcieskrzydeł motyla pocałunkiem.Poczułem coraz szybciej krążącą krew.Krew ciekła z dłoni Eframa.Kolejne uderzenie wbiło stalowy trzpień do końca.Krzykmężczyzny trwał monotonnie zawieszony na najwyższej nucie.- Ile miałem ołowianych żołnierzyków?- Aido.- szeptały spieczone gorączką usta Stroiciela.Dziewczyna obmyła moje barki, ramiona, dłonie.Pieszczota wody zmywającejzmęczenie i wspomnienia.Stałem, czekając na dłonie dziewczyny spływające po plecach,brzuchu, udach.- Ile miałem ołowianych żołnierzyków?Rotron przesunął się do drugiej dłoni Eframa.Judasz opadł w objęcia fotela, jakbykrzyk pozbawił go życia.Z kącików rozchylonych ust ciekła strużka śliny, na oczy opadłypowieki, ciężki oddech unosił pierś, a palce kurczowo zaciskały się na podłokietnikach, jakbyjuż teraz broniły się przed nieuchronnym nadejściem nowej fali bólu.Wojska Kongregacji Białego Oficjum stały w karnym szyku wokół statku.Pióropuszena hełmach i proporce oddziałów łopotały cicho.- Aido.W rozedrganym powietrzu począł z wolna pojawiać się owal.Zrazu zarysowany tylkozałamaniem światła, wraz z każdym oddechem Eframa, z każdym oddechem szeregów armiiUttu Uttugena, z każdym moim oddechem materializował się zarys twarzy.Rysy nabieraływyrazistości, formowało się wysokie czoło, łuki brwiowe, spomiędzy których wyrastał konturnosa, pełne usta.Rozplatały się loki złotych włosów, opadając na ulotnie zarysowaneramiona.W rozmigotanym powietrzu powstawał obraz twarzy znanej.Znanej? Twarzyzaklętej w kamiennym monumencie trwającym na granicy lądu i oceanu.Twarzypozbawionej oczu, twarzy z pustymi oczodołami, twarzy od pokoleń wypatrującejprzyszłości.Twarzy Pana Porządku Rzeczy.Uderzenie młota obudziło krzyk.Krew popłynęła po nadgarstku.- Panie.- wyszeptał Efram.Barwne szeregi Kongregardów chyliły się w powolnym ukłonie.Bez wyraznegorozkazu, bez ruchu dłoni Uttu Uttugena przyzwalającego na czołobitny gest, bez komend.Tonie był Woorg, choć na jego objawienie oczekiwali.Bez udziału woli oddali cześć StaremuBogu.- Panie.- Trwożliwe tchnienie obiegło wojska Białego Oficjum.Patrzyłem na dziewczynę klęczącą z uniesionymi dłońmi, widziałem, jak mnisi ztwarzami przy ziemi szepczą słowa powitania, słyszałem jęk ekstazy z ust wiszących nadrzewie ludzi.Stałem naprzeciw oblicza, które znałem jako przemytnik, oblicza, którepamiętałem z czasu krystalicznego proszku.Mój wzrok gubił się w pustych oczodołach.- Panie.- wykrztusiłem, pokonując opór zdrętwiałych warg.Dwaj Muni pomogli starcowi dzwignąć się z kolan i zaraz z powrotem upadli na ziemię.- Panie.- Zwiszczący głos przywodził na myśl dzwięk dartego pergaminu.- Oto wgąszczu losu odnalazły się nici przeznaczenia, których wypatrywały twe zrenice, yreniceKurlemu.- Kapłanie Kala-Czas - słyszałem Starego Boga, choć z ust posągowego oblicza niedobywał się żaden dzwięk - dopełniłeś dzieła.Teraz przekażesz Ziarno Wybranegopowierniczce swojej, by gdy czas następnego przeistoczenia nadejdzie, mógł PrawdziwegoCzłowieka odnalezć.- Tak, Panie.- Wybrany musi posiąść Klarowną Regułę, by Porządek Rzeczy mógł zapanować.- Panie.- Szept Eframa zbiegł się z kolejnym uderzeniem młota.Popłynęła świeżastruga krwi.Nowy krzyk bólu wyrwał się z krtani Judasza.- Czy moje zrenice ujrzą tę, którejpragnę, dłonie dotkną tej, o której marzę, ramiona obejmą tę, której oczekuję.- Ile miałem ołowianych żołnierzyków?- Tak, Eframie.Karne dotąd szeregi gwardii Uttu Uttugena poczęły łamać szyk, pierwsi wojownicyrzucali na ziemię oręż i ogarnięci panicznym strachem bili czołem o skalne rumowisko.Widziałem, jak mnisi układają pod drzewem tkaną w wielobarwne kręgi matę.Patrzyłem, jak Aida lekkim krokiem wchodzi na wyplatany kobierzec i zrzuca białą szatę.- Oto ziemia twoja.Widziałem, jak dziewczyna układając się na macie, przyzywa mnie ruchem dłoni, grąciała, oddechem unoszącym nabrzmiałe piersi, uległym spojrzeniem obiecującym tak wiele.Kiedy rozłożyli Człowieka,Na ileż podzielili go części?Lochy Zamku Purpurowego Rogu.Koniec.Zmierć, osierocone dzieci, starcy bezwsparcia w ostatnich dniach, rozpacz i łzy, strach, poniżenie.Przerażające pokłosie czynówDwana Deboraha Keene a, Pierwszego Dekodera Przypadku, wodza buntowniczej armii.Wodza? Nie umiał zginąć tam, na Górze Czarownic, razem z ostatnimi ze swoich towarzyszy.Wracały twarze, zakrwawione, zniekształcone, oskarżycielskie w swojej martwocie.Z jego pępka wyłoniło się powietrze.Z głowy wypłynęło niebo.- Aido - wyszeptałem, układając się na macie obok dziewczyny.Jej dłonie dotknęły moich ramion i delikatnie spłynęły na plecy.Pod wpływem dotykuuspokajałem się, zapominałem o sobie.Tym kiedyś i tym teraz.Pocałowała mnie.Zrazulekko, potem chciwiej, jakby jej oddech rozpalał żar, który tylko coraz mocniejszy pocałunekbył w stanie ugasić.Oblicze kamiennego posągu.Rosnący w siłę jęk ekstazy Samotnych wiszących w konarach suchego drzewa.Klęczący mnisi.- Oto bojownik Azur.- Odrywając się od ust dziewczyny, wypowiedziałem słowagłosem, który nie do mnie należał.Jak nazwano jego usta, jak ramiona.Jak nazwano jego uda, jak stopy.Krew ściekająca na stalowe płyty sali strojenia.Mózg Woorga.I krzyk przerażonegomężczyzny.I jego łzy.I ofiara.- Oto bojownik Azur.- wyszeptał Efram.- Oto bojownik Azur.- powiedział Judasz.Wilgotne kamienne ściany.Mrok.Kazamaty.Twarz ukryta w dłoniach.Wspomnienia.Bez ucieczki przed ich strasznym przesłaniem.- Oto bojownik Azur.- wykrztusił Dwan Deborah Keene.Jego usta stały się mnichem.Z ramion powstał wojownik.Dziewczyna całowała mnie po szyi, ramionach, torsie, dłonie pieściły uda, rosłopodniecenie.Dotknąłem jej piersi nabrzmiałych pożądaniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]