[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie byłgłodny.Lecz właśnie w ten sposób dokumentowałswe prawo do zdobyczy i rzucał wyzwanie drugiemu psu.Na chwilę zapomniał o istnieniu Szarej Wilczycy Huski na razie pomknąłwstecz niby cień, teraz zaś tkwił nad samką i obwąchiwał ją pilnie.Zaskomlił.W skowycie brzmiały: namiętność, prośba, zachęta.Takszybko, że oko nie mogło pochwycić tego ruchu, wierna wilczyca wpiła kływ bark nieproszonego zalotnika.Bury błysk, bury pocisk milczący a okropny strzelił w sinym powietrzu.TobyłKazan.Nadleciał bez warknięcia, bez dzwięku i w mgnieniu oka on i huskirozpoczęli śmiertelny bój.Reszta psów podbiegła szybko i stanęła o kilkanaście kroków odwalczących, w głuchym oczekiwaniu.Szara Wilczyca leżała płasko nabrzuchu.Olbrzymi huski i Kazan nie wiedli uczonej szermierki wilków lubwilczurów.Dzika pasja kazała im gryzć na ślepo jak kundle.Obaj odpierwszej chwili zdołali umocnić chwyt.To jeden był górą, to drugi, aodbywało się to tak szybko, że cztery wyczekujące zwierzęta traciły wątekzapasów.W innym wypadku skoczyłyby bez zwłoki na pierwszegopowalonego zapaśnika i podarły go na strzępy.Takie było prawo wilków iwilczurów.Lecz teraz stały bez ruchu niepewne i zalękłe.Ogromny huski nigdy nie doznał porażki.Po przodkach dogach wziąłkościec olbrzyma i szczęki zdolne zdruzgotać łeb zwykłego psa.LeczKazan jednoczył w sobie czołowe zalety mieszanej krwi.Miał przy tymprzewagę pełnego żołądka i wypoczętych mięśni.Ponadto walczył o swąsamkę.Jego kły przeniknęły w głąb barku przeciwnika, a huski zwierałzęby obu szczęk przez skórę i muskuły karku Kazana.Jeszcze cal i mógłprzebić tętnicę.Kazan wiedział o tym.Miażdżąc łopatkę wroga niezapominał ani na chwilę, iż nowy chwyt wielkiego huski może byćśmiertelny.Wreszcie uwolniły się oba jednocześnie i odskoczyły wstecz Kazan ociekałkrwią, lecz nie czuł bólu.Poczęły krążyć zwolna, zataczając koła, apociągowe psy podeszły teraz bliżej, nerwowo rozdziawiając paszcze iłyskając oczyma w oczekiwaniu fatalnego wyniku.Nie spuszczały ślepi zwielkiego huski.Wirował już tylko w miejscu, kulejąc za każdym obrotem.Miał przetrąconą łopatkę.Obserwował Kazana i kładł uszy po sobie,prawie przylepiając je do czaszki.Kazan podniósł uszy i kroczył lekko, muskając śnieg łapami.Władałponownie całą bojową rozwagą i doświadczeniem nabytym w szeregupojedynków oraz zwad.Minęła ślepa wściekłość, więc kalkulowałprzezornie jak ongiś w rozprawie z rysiem.Pięciokrotnie obiegł w krąg wielkiego huski, aż runął jak piorun, całymciężarem i całą siłą skoku, zbijając go z nóg.Sięgnął kłami wprost kurozwartej paszczy.Był to najdotkliwszy chwyt.Huski padł, potoczył się nabok i w mgnieniu oka cztery pociągowe wilczury zwaliły się nań jak burza.Biorąc odwet za wielomiesięczną udrękę, za razy kłów, za przemocsilniejszego, literalnie rozdarły go na strzępy.Kazan przykłusował do Szarej Wilczycy, a ślepa samka z radosnymskowytem złożyła mu głowę na karku.Po raz drugi walczył o nią na śmierć iżycie.Po raz drugi zwyciężył.ROZDZIAA XVIKAZAN SAYSZY ZEWNastały dni sytości i ciągłych uczt nad zamarzniętym padłem łosia.Daremnie Szara Wilczyca usiłowała zwabić Kazana w głąb kniei lub natorfowisko.Cieplało z każdą dobą.Nie brakło zwierzyny łownej.SzaraWilczyca pragnęła pozostać sam na sam z Kazanem.Lecz on posiadłszywładzę i posłuch nabrał nowych upodobań.Był bowiem teraz wodzempsiej zgrai jak ongi wodzem wilków.Nie tylko samka, lecz i cztery huskidążyły wiernie jego śladem.Zatem raz jeszcze doznawał dawnozapomnianych rozkoszy i jedynie Szara Wilczyca, przenikliwa w swymkalectwie, trwożnie węszyła niebezpieczeństwo, które mogło wyniknąć znowego stanu rzeczy.Przez trzy dni i trzy noce koczowali w bliskości łosiego padła, gotowibronić go od wszelkich grabieżców, lecz z każdą dobą trzymając mniejczujną straż.Aż nadeszła noc czwarta, gdy udało się im ubić młodą łanię.Kazan wiódł łowy i po raz pierwszy, upojony władzą, dozwolił SzarejWilczycy zostać w tyle.Gdy dopadli zdobyczy, pierwszy skoczył jej dogardła.Reszta psów ośmieliła się jeść dopiero wtedy, gdy on zaspokoiłgłód.Był panem.Mógł je zmusić do ucieczki jednym groznymwarknięciem.Na widok jego kłów pokornie warowały w śniegu.Krew w żyłach Kazana wrzała triumfalnie, a urok i upojny czar władzy zkażdym dniem usuwały Szarą Wilczycę na dalszy plan.Przybyła dopiero wpół godziny, po dokonanym mordzie, mniej lekkonoga niż zwykle, zobojętnie zwisły mi uszami i niedbale zwieszonym łbem.Jadła mało.Apysk zwracała wciąż w kierunku Kazana.Gdzie się ruszył, wodziła za nim spojrzeniem ślepych oczu, jak gdybywyczekując lada chwila znajomego sygnału owego skowytu z głębipiersi, którym wzywał ją tak często w dniach samotnej włóczęgi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]