[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co ci ludzie mieli w głowie, dotysiąca piorunów?! Wietrzną ospę& ?!Upiorna sytuacja trwała trzy tygodnie, po czym, szczęśliwie, zaczęłam tracić pokarm.Równocześnie przyjechała Teresa, którą litość zdjęła i rzekła do mnie: Zanocuję u was i zajmę się nim.Nawet gdyby płakał, trudno, możesz nie spać, aleprzynajmniej nie wstawaj.Zrobię wszystko, co trzeba.Zanocowała, po czym, nazajutrz, spytała ze zdziwieniem: Słuchaj, czego ty właściwie chcesz od tego dziecka? Spał grzecznie do czwartej rano,dałam mu pić, pomarudził trochę i znów zasnął.To jest niemowlę, nie wymagaj za wiele.Sama byłam śmiertelnie zdumiona, że ta noc przeszła tak ulgowo.Nazajutrz dzieckopodjęło wszystkie swoje sztuki, ale po trzech dniach Teresa znów przyjechała, bo wypadłojakieś święto.Postanowiła, że skoro jej obecność tak mu dobrze robi, zanocuje ponownie.Dziecko zasnęło po kąpieli i spało martwym bykiem do szóstej rano.Teresa wysunęłaprzypuszczenie, że zwariowałam i sama go budzę, bo dziecko jest wręcz idealne.Przestałam go właśnie karmić definitywnie i problemy znikły w mgnieniu oka.Dzieckomiało w nosie noszenie, wożenie i kołysanie, smoczek wypluwało, spało jak aniołek całą noci nie przysparzało najmniejszych kłopotów.Pozostał tylko ten podstawowy, związany z imieniem.Kiedy rozeszło się, że urodziłamchłopca, mój teść wpadł w szał szczęścia i rozgłosił po wszystkich znajomych, iż ma wnukaimieniem Lothar.Dowiedziałam się o tym od razu, ciemno mi się w oczach zrobiło,unieruchomiona byłam w tym cholernym szpitalu, rejestrować dziecko poleciał mój mąż.Zdążyłam uprzeć się na piśmie, bo osobiste kontakty odpadały, że ma być Robert, za Lothara go uduszę, ale i tak zarejestrował go w niewłaściwej kolejności.Ja chciałam RobertStanisław, on mi to przemienił na Stanisław Robert, powinnam była naddusić go chociażtrochę.W rezultacie w rodzinie został Robert, na zewnątrz istnieje Stanisław, ale tak nie lubiętego imienia, że nie przyjęłam go do wiadomości.Teraz piekielnik ochrzcił się Stanleyem, boma obywatelstwo kanadyjskie.Po tych wszystkich wydarzeniach została mi nerwica.Imponująca, wspaniała, nie dozwalczenia, w najwyższym stopniu uciążliwa tak dla mnie, jak i dla otoczenia.Objawiała siędość głupio.Od trzeciej po południu, diabli wiedzą, dlaczego wybrała sobie akurat takągodzinę, zaczynały mi się trząść ręce, łzy same ciekły z oczu bez racjonalnych powodów irobiłam się niezdatna do życia.Mój mąż tego nie wytrzymał.A propos, zapomniałam o jednym drobiazgu.W ostatnich tygodniach ciąży cierpiałam nabezsenność.Kładłam się do łóżka, leżałam, usiłując zasnąć, bez rezultatu, o drugiej w nocypoddawałam się, wstawałam i myłam w kuchni podłogę.Szelest ryżowej szczotki na deskachjakoś mnie uspokajał, odwalałam kawałek, wracałam do łóżka i zasypiałam błogo.Przyszłamoja matka, spojrzała na podłogę w kuchni i osłupiała. Jezus Mario, co to jest?  spytała prawie ze zgrozą. Dlaczego ta podłoga takadziwna?No owszem, wyglądało to osobliwie.Ostatnie kawałki były czyściutkie i białe, poprzedniejuż nie tak bardzo, a pierwsze czarne całkiem.Kolorystycznie stanowiło to niekonsekwentnąszachownicę, bo o kolejność nie dbałam, myłam byle gdzie.Przyjrzałam się temu ciekawie,nie przejęłam się wcale i obecnie pojęcia nie mam, co z tą podłogą dalej się stało.Może umyłją mój mąż, może moja matka, a może położyliśmy linoleum.Skoro już wracam do zaniedbanych drobnostek, pierwszym objawem mojej drugiej ciążybyła gęś.Napadła mnie gęś, na tle gęsi zrobiłam się prawie nieprzytomna, miałam ją przedoczami w dzień i w nocy, gęś i gęś, nic innego! Tym razem nie wytrzymała moja matka,upiekła gęś, byłam przyzwoita, nie powiedziałam, że na nią patrzeć nie mogę, wręczprzeciwnie, sama jedna pożarłam połowę z pazernym szaleństwem w oku, drugą połowęwyrwano mi z zębów, bo miał to być posiłek dla całej rodziny, a nie tylko dla mnie jednej.Obgryzałam jeszcze potem kości, bijąc się o nie z Lucyną.Każde napomknięcie o gęsibudziło pózniej obawy, że znów jestem w ciąży.Też mi się przypomina przy okazji, że moja szwagierka, Jadwiga, lekarz już chyba wtedy,na stażu, jednostka zrównoważona i opanowana, miała podobny stosunek do cukierkówmiętowych.Pochłaniała je bez chwili przerwy, a pojawienie się dna w pudełku doprowadzałoją do stanu histerii.Kiedyś o drugiej w nocy Andrzej pojechał na dworzec Główny po nowepudełko, bo Jadwiga przestała przypominać istotę ludzką, przeistoczyła się w dzikie zwierzę,karmione miętówkami.Ten dworzec Główny w ogóle ratował sytuację, Donat, wyrzuconyprzez Jankę z domu, pojechał głęboką nocą po chałwę&A, właśnie! Gęś gęsią, dopadł mnie także ananas.Ostatnie pieniądze mój mąż wydał napuszkę ananasa i żarłam go, płacząc w miskę rzewnymi łzami, że taka świnia jestem, samarąbię, a dziecku nie dam i nie byłam w stanie się opanować.Mój starszy syn patrzył wtedy namnie przerażonym wzrokiem i zdaje się, że nawet gdybym mu dała, nie zdołałby przełknąć.Obłęd matki czyni na dzieciach duże wrażenie.Wszyscy widzą, że dygresje pchają mi się nachalnie jedna za drugą, ale już wracam dotematu.Jak już wspomniałam, mąż mojej nerwicy nie wytrzymał.Był człowiekiem przyzwoitym iniegłupim, rzekł do mnie zatem takie słowa: Słuchaj, to jest nie do zniesienia.Musisz wyjechać i oderwać się od wszystkiego.Jawezmę urlop i zajmę się dziećmi, a ty jedz na jakie wczasy albo co.Pomysł miał sens, coś ze mną rzeczywiście należało zrobić.Wczasy załatwiła mi Lucyna,siedząca w Centralnej Radzie Związków Zawodowych, w prasie co prawda, ale blisko góry. Dostałam skierowanie do Mielna i pojechałam w ostatniej chwili, turnus zaczynał się w dniumojego wyjazdu.Gdzieś w połowie drogi zaczęłam nieco przytomnieć i przyszły mi do głowy rozmaiterzeczy.Swoje o wczasach myślałam już dawno.Stadność, rzecz nie do zniesienia.Koszmarneśniadania, obiady i kolacje, na śniadanie mleczne zupy, na obiad trzeba lecieć z plaży wnajpiękniejszych godzinach dnia, nie żyjemy w tropiku, o pierwszej i drugiej jest najlepszesłońce, człowiek się chce opalać, a tu chała, kretyński obiad wchodzi mu w paradę.No inajgorsze, wspólne pokoje, mieszkanie z obcą osobą, potworne problemy z kluczem, kto mago zabrać, gdzie zostawić, Jezus Mario&Włos mi na głowie dęba stanął.Akurat się nadawałam do tych wszystkich uciążliwości,tolerancja, cierpliwość, łagodność odległe były ode mnie o lata świetlne.Spragniona byłambez granic świętego spokoju, zmęczona śmiertelnie, każdy, najmniejszy nawet, obowiązekwalił się na mnie piramidą.Wpadłam w rozpacz i przygnębienie.Dojechałam na miejsce póznym popołudniem.Mielno znałam, trafiłam do recepcji, błogie wspomnienia z wczesnej młodości jeszcze domnie nie dotarły, sprawa wspólnego pokoju gniotła mnie stosem kamieni młyńskich.Jakaśfacetka odfajkowała mój przyjazd i kazała poczekać na kierownika, który zaraz przyjdzie izaprowadzi mnie do pokoju.Kierownik rzeczywiście pojawił się po chwili [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl