[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Tait. wykrztusił słabo.Nardo go nie słyszał.Chłopiec sięgnął więc wprost do jego bezładnego umysłu, szukając wraż-liwych punktów, wysepek spokoju w chaosie.Wycie ustało, jak nożem uciął. Tait, pomóż mi wstać.Rozumiesz?393 Tak.Ja rozumiem odpowiedział Nardo chrapliwie.Zszedł niżej i niezdarnie próbował pod-nieść rannego, niestety, sprawiając mu jeszcze więcej udręki.Stworzyciel spostrzegł, że rękaw jegobluzy został rozdarty na znacznej długości, a obszycie mankietu zaczepiło się o hak, podtrzymującysznurową poręcz.Prawe ramię było odrętwiałe.Chyba złamałem rękę, pomyślał, kurczowo wczepiając palce lewej w ubranie Nardo, kiedy tenprowadził go ostrożnie z powrotem na górę.Stalowy czuł, jak coś ciepłego zalewa mu oczy i spływawzdłuż nosa.Odruchowo oblizał wargi.Krew. Spadłeś.Spadłeś na głowę rzekł Nardo, sadzając chłopca pod ścianą. Niedobrze.Bę-dziesz taki jak ja.Twarz konstruktora skrzydeł zmieniła się w posępną maskę.Stalowy z obawą pomacał bark,który wyraznie zmienił położenie.Pod skórą można było wyczuć wystającą kość.Zrobiło mu siętrochę mdło.Krew z rozbitego czoła wciąż spływała mu po twarzy. Tait, daj mi swoje lekarstwo szepnął. Bardzo mnie boli.Boli mnie głowa. Tak.Rozumiem.Opium.To było chyba najlepsze wyjście, przynajmniej chwilowo.Opium uśmierzy ból.Jeśliznów zemdleje, Nardo pozostawiony samemu sobie z pewnością przerazi się na nowo i kto wie, comu podsunie rozchwiany umysł.Póki ktoś go prowadził, Tait Nardo radził sobie doskonale z prosty-394mi poleceniami.Tak jak w tej chwili, gdy cała jego uwaga skupiona była na nalewaniu leku na łyżkę.Stalowy przełknął gorzki płyn, a potem czekał, aż narkotyk zacznie działać.Na jego życzenie Nardoznalazł kawałek płótna, które mag przyłożył do rany na czole.Potem kazał młodemu mężczyznie po-zbierać wszystkie zabazgrane kartki i ułożyć je w stosik.Tait na każde polecenie odpowiadał: Tak,rozumiem.Dobrze.Kiedy tylko nie miał nic do roboty, natychmiast zaczynał uderzać się rytmicz-nie w usta, a na twarz wypływał mu wyraz kompletnego zagubienia, więc Stworzyciel wymyślał munowe zajęcia.Jako pierwszego Stalowy zdołał odnalezć Gryfa.Bez najmniejszych wyrzutów sumienia, a nawetz niejaką satysfakcją przerwał mu flirtowanie ze służącą. Gryf, rusz się.Niech ktoś przyjdzie do mojej pracowni.Jestem ranny.* * *Kamyk wystrzygł włosy nad czołem Stalowego i zszył rozciętą skórę.Kiedy jednak przyszłodo nastawiania zwichniętego ramienia, zabrakło mu odrobiny umiejętności, a Stworzycielowi hartuducha.Nie pomogło uprzednio zażyte opium.Bladoszary z bólu Stalowy nie dawał się nikomudotknąć.Nadwornego medyka samej królowej nie dopuścił nawet do łóżka, krzycząc, że nie pozwoli395torturować się niedomytemu pigularzowi.Obrażony lekarz zniknął za drzwiami, mamrocząc podnosem coś o rozwydrzonych smarkaczach oraz przybłędach nie wiadomo skąd. Długo jeszcze będziesz skamlał?! rozzłościł się Koniec, który był najrozsądniejszy zewszystkich. Widziałeś, co Kamyk mówił.to znaczy pisał.Puchniesz coraz bardziej.Niedługonie da się wcale nastawić tego ramienia albo zrobimy to zle.A lekarza wygoniłeś! Miał brudne paznokcie! jęknął z oburzeniem Stalowy. Chyba nie sądzisz, że powinienmnie dotykać proszkorób z brudnymi rękami. Jeśli już mówimy o proszkach. syknął Mówca. Masz zrenice jak ziarnka maku.Znówodurzasz się jakimś świństwem.Nic dziwnego, że spadłeś ze schodów! Byłem trzezwy.O coś się potknąłem. O pudełko z cukierkami wtrącił Promień zjadliwie. Coś mnie podcięło! Nic nie brałem! bronił się Stalowy rozpaczliwie. Dopiero pózniej.Nardo ma opium.Ja nie. Chyba nie myślisz, że w to uwierzę! Pamiętaj, z kim rozmawiasz! złościł się Koniec.Wywiązała się krótka, lecz zajadła kłótnia, podczas której Stalowy bronił z góry przegranej po-zycji.Tym bardziej więc nie zwracano uwagi na Myszkę.Chłopiec najpierw w milczeniu przysłu-chiwał się argumentom Stalowego, potem cichutko odszedł do kąta i zniknął.Nikt tego nie zauwa-396żył, zwłaszcza że właśnie nadszedł Sekretarz w towarzystwie jakiegoś obcego mężczyzny.Jak sięokazało, spotkali wzburzonego medyka, który nie omieszkał w gorzkich słowach nakreślić sytuacjiw kwaterze magów oraz okropnych manier tego Lengorijena. To pan Dervan Ti Arn-Herewer przedstawił O hore oficjalnie swego towarzysza. Jest. Kupcem wpadł mu w słowo tamten. Sprowadzam towary aż zza gór.Stąd dobrze znamlengore.Kupiec liczył sobie około czterdziestu lat.Dość wysoki jak na Northlandczyka, szczupły.Dłu-gie, ciemne włosy związał na karku prążkowaną wstążką.Twarz miał pokrytą pudrem w eleganckimodcieniu kwiatu wieczernika, a złote paski na powiekach i wzdłuż nosa podkreślały jasnobrązowąbarwę oczu.W przeciwieństwie do Sekretarza, który jak zwykle tonął w swoim bezkształtnym uni-formie, Arn-Herewer odziany był modnie, łącznie z owym nieodzownym dodatkiem w postaci laskinadzianej ostrym szpikulcem. Bardzo przykry wypadek rzekł, podchodząc do Stalowego. Pan pozwoli, że spojrzę? Proszę bardzo mruknął poszkodowany ponuro, oceniwszy przedtem czystość rąk go-ścia. Choć naprawdę nie wiem palce Arn-Herewera sprawnie obmacały mu czaszkę dla-czego to pana interesuje. Trochę studiowałem medycynę, zanim zająłem się handlem.%7łebra całe?397 Yhm.Znamy lorda Arn-Kallana.Może krewny? Daleki.Nader rzadko się do mnie przyznaje.Czy tu pana boli? Ruchliwe dłonie DervanaArn-Herewera zsunęły się na szyję Stalowego. Aaa! Ojej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]