[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaprzeczenie.Odmowa. W takim razie jeszcze trzyrazy powiedział mężczyzna przydybałem ją ranoz opuszczonymi majtkami.Ciotka wyraziła cmokaniem aprobatę.Drobnedzwięki-kropeczki wzbiły się ponad szloch, ponadświst rózgi.Przefrunęły przez salon niczym stadoptaków. Oooooo! Nieeeeee! Ooooooo! łkałaArabella.Czułam w krtani jej szloch.Wzbierającekrople udręki.Aączyły się, ześlizgiwały w dół.Jej łzylśniły na błyszczącym blacie stołu. Zapytaj ją jeszcze raz.Ten sam głos, cichy, beznamiętny.Szlochanienie ustawało. Czy robiłaś to wcześniej? zadała pytanieciotka.Jej słowa zabrzmiały spokojnie, czystoi dociekliwie.Pytająca intonacja podszyta kuszeniem. Dwukrotnie ale się opierałam. Co ona mówi? mężczyzna skierował topytanie jakby do kogoś innego. Nie słyszę.Arabello, musisz to powiedzieć,kochanie, albo znów pójdzie w ruch rózga. Był toniewątpliwie głos kobiety trzymającej Arabellę zaręce.Kto trzymał rózgę? J.j.już nie mogę.Nie, tak, ach, nie.Dość,dość.Wezcie go ode mnie!Ujrzałam, jak kiwają głowami.Widziałam spodopaski.Wyobraziłam to sobie.Szmery, szelesty.Silniejszy ucisk zaciśniętych na przegubach dłoni.Gwałtowne szarpnięcie biodrami.Butne wyrzuceniew górę palących żywym ogniem pośladków. Nie! Nie chcę go tam! Ach! Rozerwie mnie!Nieee taaam!!!Wydawało mi się, że podłoga zawibrowała.Jego penis urósł, żywy drąg, gruba pała, arogancki,zaborczy.Plaskanie.Blask osadzonych w żyrandolachsetek świec.Szlochanie zamarło wśród przeciągłych jęków. N.n.n.nnnieeee błagała.Każdemu pchnięciukutasa towarzyszyło skrzypnięcie stołu.Czy nadal jątrzymano? %7łeby to wiedzieć, musiałabym słyszećgłosy, dzwięki. Ruszaj tyłkiem, Arabello! Nadziewaj się naniego!To był głos ciotki.Salon wypełniły oddechy.Chrapliwe łapanie tchu.Ostatni szloch.Potem cisza,którą przerwała ciotka: Ubierzcie ją.Hildo, zajmij się jej włosami,przemyj jej twarz, dobrze się sprawowała.Czy niemam racji, Arabello? W odpowiedzi pomruk.Pocałunki. Przewspaniale dodała ciotka.Ruch ciał: minęły nas, oddaliły się.Ponownieotwarto drzwi do małego salonu.Potem fala gości,zamieszanie, gwar głosów.Indagacje.Ciotkamilczała.Głęboki głos wuja powtarzającego od czasudo czasu: Nie wiem.Wszystko mnie bolało, lecz czując ów ból,byłam dumna z tego, że przez cały czas zachowałamspokój.Byłam wolna w swej dumie, w swejwyniosłości.Mogłyśmy rozmawiać, ale żadna z nasnie odzywała się ani słowem.Szeptały nasze dusze.Obie byłyśmy niegodziwe.Smużka światła.Zdjęto nam z oczu opaski.Caroline mrugała bardziej niż ja.W przeciwieństwiedo mnie, nic nie widziała.Zebrani goście spoglądaliteraz na nas inaczej, chłodniej i obojętniej.Zauważyłam, że byli w rozmaitym wieku.Wbijanospojrzenia w nasze podrygujące piersi. Musicie teraz pójść spać.Ale najpierwsłużący przyniesie wam kolację oznajmiła Jane.Poruszałam się powoli i ostrożnie, pragnąc,żeby mnie dotykali, to znów nie chcąc tego.Kołysałam biodrami.Myślałam o Arabelli.Gdy znalazłyśmy się u podestu schodów,właśnie zaczęła schodzić na dół.Czekałyśmy.Zapragnęłam mieć na twarzy maskę.Arabellitowarzyszyła ubrana w purpurową suknię starszaniewiasta.Rozpoznałam w niej tę kobietę, którawcześniej trzymała ją za ręce.Obie damy jakby nasnie dostrzegły. Będzie też przyjęcie w ogrodzie, połączone zezbiórką na cele kościelne powiedziała kobietaw purpurze.Oczy Arabelli były przejrzyste, głos miałałagodny i przepięknie modulowany. Ależ oczywiście przyjdę, z największąprzyjemnością.Wchodząc na górę, zauważyłyśmy, że obieznikają w salonie. Czy coś widziałaś? Caroline zapytała mnienazajutrz rano. Nie było nic do oglądania.Hałasowano tylko odpowiedziałam. Chciałam dać jej dozrozumienia, że byłam bardziej od niej niewinna. Wuj pieścił mi biust szepnęła.Wyglądała na zadowoloną. Rozdział dziesiątyLubię poranki, jasne i pogodne, skąpanew promieniach słońca.Takiego właśnie poranka zasiadłyśmyz Caroline w salonie śniadaniowym.Usunięto stamtądwszystkie krzesła z wyjątkiem dwóch przeznaczonychdla nas. Odtąd będziecie jadały same oznajmiłaciotka Mathilde. Jedzcie powoli, dobrze wszystkogryzcie.Ale, ale, czy wzięłyście kąpiel? Skinęłyśmygłowami.Do salonu zajrzała Jane.Miała doskonaleobojętny wyraz twarzy.W dłoni ściskała szpicrutę,którą z lekkim trzaskiem uderzała od niechceniaw udo.Salon wydał się nam nieskalany, prowadzącedoń drzwi stały otworem, głosząc wszem wobeco niewinności tego pomieszczenia.Na ścianach, doktórych nas onegdaj przykuto, wisiały gęstozwierciadła i obrazy.Być może wszystko nam sięśniło. Czeka nas jazda konna, zapowiedziała ciotka. Nie musiałyśmy się specjalnie przebierać, wystarczy usłyszałyśmy jeśli przywdziejemy letnie suknie.Za oknem po wyłożonej kamieniem ścieżce na skrajutrawnika przeszła Catherine.Miała na sobie długąbiałą suknię z niskim kołnierzem przybranymfalbankami, z przedłużonym, wlokącym się po ziemityłem.Głęboki dekolt odsłaniał jabłuszka jej piersi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]