[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pewność w jego głosie była tym,co mogło mnie przekonać, gdybym tylko się jej poddała.- Tym razem to nie zadziała.Chcę, żebyś poszedł.Potrzebuję tego.Usłyszałam za drzwiami ciche szuranie i wyobraziłam sobie, że stoitak samo jak ja, z głową przyciśniętą do drewna.- Nie chcę iść, Elle.Może jednak mnie wpuścisz? Nie musimyrozmawiać o tym, o czym nie chcesz rozmawiać.- Nie! - Mój krzyk odbił się echem od ścian łazienki i wrócił do moichuszu wzmocnioną falą.-Mówię serio.Chcę, żebyś sobie poszedł! Muszęteraz być sama!- Nie musisz być sama - powiedział cicho.- Ale chcę - odpowiedziałam.Na to nie odpowiedział.Czekałam i w końcu usłyszałam oddalającesię kroki i coraz cichsze pobrzękiwanie kluczyków.W końcu usłyszałamciszę.Kiedy wyszłam z łazienki, większość ludzi już sobie poszła.Zostały po nich tylko resztki zapiekanek i ciast, które miałam włożyć dopojemników i zamrozić.W domu została tylko pani Cooper.Zastałam ją kuchni.Wstawiaławodę na herbatę i wiązała sobie fartuch w talii.Odwróciła się, kiedyweszłam.Jej uśmiech miał mnie rozgrzać, ale nie rozmroził lodu, któryzagniezdził się w mojej piersi.- Położyłam twoją matkę do łóżka.Dałam jej tabletkę przeciwbólową.Biedactwo.Niech odpoczywa, a ja tymczasem zacznę zmywać.- Nie musi pani tego robić, pani Cooper.- Ależ kochanie, to żaden problem, naprawdę.Od czego są sąsiedzi,jak nie od tego, żeby sobie pomagać w potrzebie? - Uśmiechnęła się isięgnęła po butelkę płynu do mycia naczyń.Nachyliłam się, żeby poszukać eleganckiego stosu pudełek po maśle,których moja matka używała jako pojemników na różne rzeczy, alezamiast nich w kredensie znalazłam zestaw specjalnych plastikowychpudełek z pokrywkami.Wydałam zduszony okrzyk zdziwienia.Zwróciłam tym uwagę pani Cooper.- Niech Bóg ma ją w opiece, twoją matkę znaczy - powiedziała,chichocząc.- Zorganizowała jedno z tych przyjęć, wiesz? I oszalała.Naprawdę poszła na całość.Przecież nigdy nie użyje więcej niż kilkunaraz, szczególnie teraz, kiedy została sama, ale no cóż, teraz się chybaprzydadzą, prawda? - Wskazałana stół uginający się pod ciężarem przyniesionych potraw:ziemniaczanych sałatek, klopsików, pierogów polanych masłem imarchewkowych ciast.- Ludzie byli tacy hojni.Spójrz, ile tego jest.- Powinna pani coś wziąć - powiedziałam.-Może pan Cooper miałbyna coś ochotę.- Dziękuję, skarbie.Pani Cooper zaczęła zmywać, a ja pakować jedzenie.Rozsmarowałamna płasko górę sałatki z tuńczyka, a potem przykryłam pojemnikpokrywką.- Gdzie się podział ten młody mężczyzna, który ci towarzyszył?- Musiał już iść.Dan sobie poszedł, tak jak prosiłam.Dał mi to, czego chciałam, jakzawsze.- Wyglądał na sympatycznego.- Spojrzała na mnie z ukosa.- Twojejmatce też się chyba podobał.Ze zdziwieniem podniosłam wzrok.- Naprawdę?- O tak.- Uśmiechnęła się.- Twoja matka jest z ciebie bardzo dumna.Wciąż o tobie mówi.O tym, jak świetnie ci idzie w pracy, jak awansujesz.Jak sama, bez niczyjej pomocy, wyremontowałaś swoje mieszkanie.Tak.Wydaje mi się, że ten młody mężczyzna zrobił na niej bardzo dobrewrażenie.Powiedziała, że ma dobrą pracę i że wydaje się bardzo dobrzewychowany.To nie było podobne do mojej matki, ale nie chciałam dyskutować zpanią Cooper.Skupiłam się na napełnianiu pojemników i ustawianiu ichna stole.Pózniej zamierzałam je zanieść do piwnicy, do zamrażarki.- Dobrze cię znów widzieć, Ella.Tyle czasu minęło.Przykro mi tylko,że spotykamy się przy tak smutnej okazji.Brakuje nam tu ciebie, Fredowii mnie.Sterta opakowań przede mną była dwa razy większa, potem trzy razy.Zamrugałam oczami, żeby odegnać łzy.- Miło mi to słyszeć, pani Cooper.- Ella - powiedziała delikatnie, ale nie odwróciłam się.- Bardzo namwszystkim przykro z powodu tego, co się stało.- Można powiedzieć, że mój ojciec sam się wpędził do grobu -odparłam.- Wiem, że to, co mówię, może się wydawać okrutne, aleprzecież pani wie, jaka jest prawda.- Nie miałam na myśli twojego taty - powiedziała kobieta, która dałami pierwszego Małego Księcia.-Tylko Andrew.Czasem, kiedy coś się rozpada, można to związać sznurkiem, skleićklejem albo taśmą.A czasem nic nie można poradzić i rozpada się natysiąc małych kawałeczków.Rozsypują się dookoła ciebie i choć myślisz,że pózniej je wszystkie znajdziesz, okazuje się, że jeden czy dwa zginęłyna zawsze.Rozpadłam się.Załamałam się.Roztrzaskałam się jak kryształowywazon upuszczony na betonową podłogę.Kawałki mnie pospadały ztrzaskiem.Niektórych z chęcią się pozbyłam.Niektórych już nigdy niechciałam widzieć.Zaczęłam szlochać, a pani Cooper masowała mi plecy ipozwalała mi płakać.Zwiat łez jest taki tajemniczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]