[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ojciec poprosił błagalnie po raz ostatni: Zejdz, Hillel.Proszę cię, synu, zejdz.Zobaczysz, że mama wróci i wszystko będzie jakdawniej.Te gałązki są bardzo cienkie.Synu, jesteś mądrym chłopcem, proszę cię, zejdz.Nieukarzę cię, tylko zejdz już, a wszystko będzie dokładnie tak jak przedtem.Ale chłopiec nie słuchał.Wpatrzony w szare brudne niebo wspinał się coraz wyżej, nasam wierzchołek liście szorstkimi palcami gładziły go po nagiej skórze do miejsca, gdziekonary przechodzą w gałęzie i pędy, i jeszcze wyżej, na szczyt, gdzie delikatne drżenie, gdziewątłe wyżyny, gdzie drzewo sopranem wsącza się w samo serce nieba.Drzemie kózka ibaranek, i ty też oczęta zmruż.Ucichł nawet wiatr figlarny, Jerozolima śpi już.Nie widział już nic, ani zatroskanych ludzi na podwórzu, ani ojca, ani domu i gór, anidalekich wież, ani kamiennych domostw rozrzuconych wśród skał, ani słońca, ani księżyca,ani gwiazd.Jerozolima śpi już.Nic tylko głuchy, szary żar.Przepełniony zdumieniem i6Boże w niebiesiech!błogością chłopiec powiedział do siebie: Nic nie ma.Zebrał się w sobie i skoczył w górę,gdzie ostatni liść na krawędzi nieba.I wtedy nadjechali strażacy.Inżynier Brzeziński przegonił ich jednak, wrzeszcząc: Wynoście się! Tu nie ma żadnego pożaru! Dumie! Jedzcie do Taganrogu! Do Chersonia,degeneraci! Tam się pali! Na Krymie! W Sewastopolu! Tam szaleje pożoga! Marsz stąd! I wOdessie! Wszyscy wynocha stąd!Mitia objął ostrożnie drżące ramiona ojca i wolno poprowadził go do domu, szepczącłagodnie i współczująco: Jerozolima, która zabija swych proroków, spali zgreczonych w ogniu piekielnym.Z czasem leciwy profesor Julius Wertheimer też przeniósł się wraz z kotami do małegokamiennego domku w dzielnicy Tel Arza.Do Jerozolimy zjechała międzynarodowa komisjaśledcza.Były domysły i nadzieje.Któregoś wieczoru Mitia niespodziewanie otworzył swójpokój i zaprosił przyjaciół do środka.Było tam zdumiewająco czysto, utrzymywał się tylkojakiś ledwo wyczuwalny zapach.Odtąd trzej mężczyzni spędzali długie godziny w pokojuMitii, wpatrzeni w wielką mapę, popijali herbatę, snuli przypuszczenia co do przebiegu granicmającego powstać państwa hebrajskiego, wyznaczali za pomocą strzałek daleko idące planypodboju całego Wschodu.Mitia zaczął się zwracać do ojca po imieniu: Chanan.Tylko sławnygeograf Hans Walter Landauer z wyżyn swojego portretu obrzucał ich podejrzliwym,zdziwionym spojrzeniem.Potem Anglicy opuścili kraj.Na fotografii w gazecie Dawar Wysoki Komisarz sir AlanCunningham stał na baczność w galowym mundurze, oddając honory ostatniej fladzebrytyjskiej spuszczanej z masztu w hajfańskim porcie.W Jerozolimie powstał rząd hebrajski.W Teł Arza wybrukowano drogę łączącą dzielnicęz miastem.Sadzonki urosły.Drzewa ozdobne i owocowe bardzo się zestarzały.Pnączaobrosły dach domu i ogrodzenie wokół.Kwitnąca passiflora płonęła tysiącem niebieskichpłomyków.Madame Jabrowa zginęła od zbłąkanego pocisku wystrzelonego na dzielnicę TełArza przez baterię transjordańskiego Legionu Arabskiego koło Nabi Samu il.Rozczarowanapaństwem hebrajskim Lubow Biniamina Ewen-Chen wsiadła w Hajfie na statek Moledetpłynący do Ameryki, by dołączyć do swojej siostry w Nowym Jorku.Tam zginęła, potrąconaprzez pociąg.Być może sama rzuciła się pod lokomotywę.Zmarł także profesor Buber,dożywszy póznej starości.Z czasem ojciec i Mitia otrzymali etaty asystentów naUniwersytecie Hebrajskim, każdy w swojej dziedzinie.Co rano szykowali sobie kanapki,jajka na twardo, herbatę w termosie i jechali razem dwoma autobusami do budynkówRatisbonne i Terra Santa, gdzie tymczasowo przeniosło się kilka wydziałów uniwersytetu woczekiwaniu na ponowne otwarcie drogi na Górę Skopus.Natomiast wiekowy uczony JuliusWertheimer przeszedł wreszcie na emeryturę i oddał się całkowicie prowadzeniu domu, którylśnił odtąd czystością.Pedantyczny profesor odkrył nawet sekret idealnego prasowania.Razw miesiącu Chanan i Mitia jechali zobaczyć się z dzieckiem w kibucowym internacie.Chłopiec opalił się i zeszczuplał.Przywozili mu z Jerozolimy czekoladę i gumę do żucia.Nawzgórzach wokół Jerozolimy nieprzyjaciel rozmieścił betonowe umocnienia, bunkry,stanowiska artyleryjskie.I czekał.1974Pan LewiIDawno, dawno temu, przed wieloma laty, żył w Jerozolimie stary poeta nazwiskiemNechamkin.Przyjechał z Wilna i osiadł w niskim, krytym dachówką kamiennym domku przyuliczce odchodzącej od ulicy Sofoniasza.Tam pisał swoje wiersze i tam każdego lataodpoczywał na leżaku w ogrodzie, licząc godziny i dni.Dzielnicę, w której mieszkał, wybudowano w rozległym sadzie na zboczu wzgórza, skądwidać było otaczające Jerozolimę góry.Z najlżejszym powiewem wiatru dreszcz przenikałmorwy i figowce.Winorośl i drzewa granatu szeptały i szeleściły, jakby prosząc o ciszę.Poeta Nechamkin był nieco przygłuchy, ale poszum drzew starał się uchwycić i oddać wswych wierszach, interpretując go po swojemu: szmer liści na wietrze, zapach kwiatów, wońwypalonych słońcem chwastów u schyłku lata, wszystko to zdawało mu się zapowiedziąniezwykle ważnych wydarzeń, które wkrótce nastąpią.Jego wiersze wypełniały domysły.Wśród drzew jeden po drugim powstawały proste kamienne domy z balkonamiotoczonymi pordzewiałą żeliwną balustradą, z niskimi ogrodzeniami, z bramami, do którychzwykle przyspawana była gwiazda Dawida lub napis Syjon.Mieszkańcy zaniedbali drzewaowocowe.Z wolna cieniste sosny zagłuszyły winorośl i granaty.Gdzieniegdzie zdarzało sięjeszcze nieokiełznane kwitnienie granatowców, gaszone przez dzieci przed wydaniem owocu.Byli tacy, którzy wśród zapuszczonych drzew i sterczących z ziemi skał próbowali sadzićfiołki, geranium i oleandry.Grządki szybko poszły w niepamięć, zadeptano je, zarosłychwastami i potłuczonym szkłem, a kwiaty, o ile wcześniej nie skonały z upału, też zdziczały.Na podwórzach powstało mnóstwo szop, skleconych pospiesznie z desek pochodzących zeskrzyń, w których przywiezli swój dobytek przybyli tu z Rosji czy Polski mieszkańcy.Niektórzy mocowali do drewnianych słupów puszki po oliwkach i czekali, aż doprowizorycznego gołębnika przylecą gołębie.Tymczasem tylko wrony i wróble wiły gniazdaw wierzchołkach drzew.Gdzieś w ukryciu wołała uparta kukułka.Lokatorzy domów pragnęli wynieść się z Jerozolimy w spokojniejsze miejsce.Część znich marzyła o dzielnicy Bejt ha-Kerem, o Talpijot, o Rechawii.Większość wierzyła, że złeczasy miną, że wkrótce powstanie państwo hebrajskie i wszystko się zmieni na lepsze: wszakprzepełniła się już miara cierpień.Tymczasem w dzielnicy rodziły się i dorastały pierwszedzieci i naprawdę trudno było im wyjaśnić, skąd i dlaczego przenieśli się tu jej mieszkańcy iczego wszyscy tak wyczekują.Poeta Nechamkin mieszkał ze swoim jedynym synem Efraimem, elektrykiem iideologiem.Podobnie jak większość dzieci w naszej dzielnicy, ja też wierzyłem, że Efraimpełni tajemną i budzącą grozę funkcję w hebrajskim podziemiu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]