[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Pochyla się, przybliżatwarz, Sirine czuje w jego oddechu coś podobnego do lukrecji. Och. otula się ramionami, łapie się za łokcie. Z angielskiego byłam najsłabsza. Wszystko będziemy pisali w klasycznym arabskim obiecuje Aziz. Nie wiem, czy Hanowi by się spodobało, że mi dajesz prywatne lekcje. Hanowi? Aziz wypowiada to, jakby nigdy wcześniej nie słyszał takiego imienia. A czemu? Sirine moich snów! głos rozbrzmiewa echem wśród białych płytek sklepu. Si-rine spośród drzew! Oda ma trochę ponad półtora metra wzrostu, grube, szerokie ramiona,nie ma szyi, a jego wielką głowę pokrywają czarne wełniste włosy.Potężny miękki nos wyglą-da jak rozpłaszczony na twarzy, a oczy są ogromne i rzewne.Im Oda jest szczęśliwszy, tymsmutniej wygląda. Sirine, chodz tu na zaplecze! Chcę ci pokazać! Aapie ją za rękę i zni-kają za ladą, a Aziz rusza za nimi.Idą korytarzem i przechodzą przez drzwi do pokoju-chłodniza sklepem.Ich oddech zamienia się w parę.Długie, niepocięte połcie wołowiny wiszą u sufitu.Oda prowadzi Sirine do małej, srebrnej chłodziarki wielkości szafki na buty.Pochylają się, aich oddech kreśli blade spirale. Sezamie, otwórz się! mówi Aziz.Oda spogląda na niego. A ty to niby kto? To tylko Aziz wyjaśnia Sirine.Aziz wyciąga rękę. Jestem Aziz poeta przedstawia się. Ach, poeta. Oda nie zwraca uwagi na wyciągniętą dłoń. Nieważne. Zgina sięnad chłodziarką i otwiera ją, nabierając powietrza.Pochyla Sirine, pokazuje rząd jaskrawo-różowych jagnięcych udzców. Wybierasz pierwsza.Najlepsza wiosenna jagnięcina. Przecież jest pazdziernik protestuje Aziz. Na Nowej Zelandii jest wiosna! głos rzeznika odbija się od lśniących szarychścian.Oda delikatnie kładzie rękę na piersi, dochodzi do siebie i znowu pochyla się nad mię-RLsem. A to mówi, z czułością tuląc w dłoniach kilka kawałków, owiniętych w rzezniczypapier dla mojej róży, Um-Nadii.Powiesz jej, prawda? Specjalnie od Ody.Gdy Sirine wybrała już jagnięcinę i wróciła do frontowej sali sklepu, Oda wręcza jejpaczkę z kawałkami dla Um-Nadii owiniętą w złotą folię z różową wstążką.Popukuje w nią,potem stuka się w pierś, mówiąc: Pamiętaj, ode mnie. No, to jest prawdziwy romantyk stwierdza Aziz, patrząc, jak Oda znowu znika wswoim biurze. Musi być żonaty. Nie, rozwiedziony.I to nie raz. Ach, nic dziwnego.Nieuleczalny romantyk.Ale romans to jeden z fundamentów ży-cia, element nieodzowny jak chleb i woda, nie uważasz? Przygląda się jej uważnie, ze swo-bodnym, miękkim uśmiechem, i Sirine przez chwilę widzi, jak gładka jest jego beżowa skóra ijak świecą ciemnobrązowe oczy.Potem sobie uświadamia, że on znowu trzyma ją za rękę.Uwalnia się i raz jeszcze wciska dłoń do kieszeni.Czuje rumieniec, rozchodzący się na wszyst-kie strony od środka mostka. Może i tak.Nigdy się nad tym nie zastanawiałam odpowiada. Prawdopodobnie nie dostajesz minimalnej dziennej dawki orzeka Aziz. Wy-glądasz mi na trochę bladawą.Nieco anemiczną.Doktor Aziz uważa, że przydałoby ci się wię-cej poezji, więcej muzyki, więcej pocałunków, więcej śmiechu, u także więcej tańca.I jest go-tów wypisać ci receptę.Sirine właśnie próbuje wymyślić jakąś odpowiedz, gdy siwowłosa kobieta, która stała zanią w kolejce, a teraz właśnie wychodzi, stuka ją w ramię paczką mięsa owiniętą w biały pa-pier, podnosi palec i energicznie potrząsa nim w ich stronę, mówiąc w łamanej angielszczyznie: Stare numery!Znienacka zrywa się dzikie trzepotanie, drżący dzwięk wypełnia ciasną przestrzeń nibywoda, która warczy w bębnie, jaskrawoniebieska plama wiruje wokół nich ptak dostał sięjakoś do sklepu i obija się o okno ze szklanych płytek, próbując uciec.Stare kobiety krzyczą wdwudziestu różnych językach, porzucają paczki i plecione koszyki i torby na kółkach, wybie-gają ze sklepu, podobnie jak Oda i jego synowie.Aziz także wyciąga Sirine na zewnątrz, śmie-jąc się. O nie, o jejku woła, zanosi się śmiechem i potrząsa głową. Oni myślą, że to ZłeOko.RL To JEST Złe Oko, ty durny poeto! wrzeszczy na niego Oda, kiedy przeciskają sięprzez drzwi. Zdajesz sobie sprawę, co do dla mnie znaczy? Wszystkie amulety do wymiany!Serce Sirine przyspiesza, brak jej tchu.Jedną rękę przyciska do klatki piersiowej, jakgdyby mogła je uspokoić, i spogląda przez okno.Nieszczęsny ptak wciąż tłucze skrzydłami oszybę, oszalała, okrągła niebieskość.Oda odwraca się do niej, zgina się w pokłonie, po czymwyjmuje jej z rąk przewiązaną różową wstążką paczkę. Okropnie mi przykro mówi, a jego okrągłe oczy lśnią. Ale teraz to niemożliwe.W tych okolicznościach nie mogę pozwolić, żeby Um-Nadia to dostała. Czemu nie? Wyszliśmy ze sklepu, wszystko w porządku.Oda złowieszczo potrząsagłową. Coś.albo ktoś. mierzy wzrokiem Aziza pozwoliło, żeby Złe Oko dostało siędo mojego sklepu.Wszystko jest skażone.Wierz mi, dowiem się, kto za to odpowiada. Czas sprawdzić, co tam na moich zajęciach z poezji oświadcza Aziz i zaczyna siętyłem oddalać od Sirine i Ody. Zostawiłem ich, żeby coś napisali.Z wami dwojgiem byłoprzemiło. Obraca się i rusza w górę wzgórza, do miasteczka uniwersyteckiego.Oda z westchnieniem kładzie mięso na skrzynce pocztowej, jakby to była przesyłka po-lecona. Zwietnie stwierdza i krzyżuje ręce.Sirine i inni klienci stoją wciąż na chodniku, gdy dwóch młodych policjantów podjeżdżaradiowozem.Oda wyjaśnia im, że w sklepie jest Złe Oko.Jeden z policjantów kładzie rękę napistolecie, a drugi mówi: Chyba powinniśmy wezwać straż pożarną. Potem wszyscy stoją tam przez chwilę iprzyglądają się ptakowi, który krąży po sklepie, Oda zaś raz po raz ciężko wzdycha, a od czasudo czasu wykrzykuje: Och, to zły znak!Wreszcie Sami, najbystrzejszy z synów, wpada na pomysł, żeby otworzyć drzwi.I ptakwyfruwa nimi równie nagle, jak wleciał do sklepu, po czym spokojny niby westchnienie wzbijasię w korony drzew.Patrząc, jak odlatuje, Sirine czuje, że także z jej ciała wypływa napięcie.Kiedy wraca ze sklepu rzeznickiego, jest dziwnie spokojna.Skręcając, ma wrażenie, że widzi wjednym z krzewów błękitny rozbłysk i podchodzi bliżej, zastanawia się, czy to nie ten sam ptak.Ale wtedy słyszy, jak Mireille wykrzykuje jej imię w dół ulicy.I cofa się, myśląc, że Złe Okonajlepiej chyba zostawić w spokoju.RLRozdział czternastyOpowieść, w którą nie uwierzysz, brzmi tak: Było kiedyś arabskie imperium, które pa-nowało nad światem.Wspaniałe Imperium Abbasydów władało od ósmego do trzynastegowieku przez pięćset lat.A Bagdad był jego niebiańską stolicą.Teraz mrugnij: minęło siedemalbo osiem stuleci i świat obrócił się do góry nogami, jak to ma w zwyczaju.Imperium Abba-sydów rozpłynęło się.Ale niektórzy Arabowie mają długą, długą pamięć i wierzą, że pewnegodnia zostanie im zwrócony świat razem z całą zawartością
[ Pobierz całość w formacie PDF ]