[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dawne, dawne dzieje.Ranek dnia przy końcu jesieni, ranek chory i jakby spłakany,gdy drżąca z zimna i (powiedzmy szczerze, co tam!) - ze strachu,trzęsłam się jednokonną dryndulą do pani W.Przybywam, trafiamna tę uliczkę Bednarską, co niby jakaś figura czy bestia wiła sięw moich uczuciach - i wkrótce idziemy we dwie z panią Celiną doPredygierów.Mijam ulice, które pierwszy raz widziane w taki dzień(przez oczy struchlałe z niedołęstwa) są zimne, obmokłe, niegoś-cinne, niby owa  skorupa , w której  pływa jakiś płaz.WchodzimyZmierzone jak łokciem okiem lokajskim, wyczekujemy w pysznymgabinecie.Po długim udręczeniu słyszę wreszcie jedwabny szelestsukien.Ach, ten jedwabny szelest sukien.Ukazuje się pani Predygierowa.Nos wprawdzie żydowski, ale zato spojrzenie arystokratyczne, całkowicie według wzorów sarma-ckich.Mówimy o mnie, o moim patencie, o tym, co mam wykła-dać Wandzie, mojej przyszłej uczennicy, wreszcie przerzucamy sięmimo woli z języka polskiego we francuski.Koniec końców - pyta-nie: ile żądam miesięcznej pensji? Minuta wahania się.Pózniej ja,kielczanka, zdobywam się na heroizm i własnym uszom nie wierzącwygłaszam maksymalną cyfrę, jaka kiedykolwiek powstała w mojejimaginacji: piętnaście rubli.143 Stefan %7łeromskiPokój osobny, utrzymanie całkowite i piętnaście rubli miesięcz-nie! Czy słyszycie wy, które oświecacie głupie dzieci między rogat-kami biskupiej stolicy?Pani Predygierowa nie tylko się zgadza, ale  z chęcią.Tej samejnocy już spałam w zacisznym pokoiku od ulicy Długiej.Niech bę-dzie błogosławiony rok, który tam przeżyłam! Nie znająca Warszawytak dalece, że mogłam pod tym względem z artyzmem reprezen-tować cielę (gdyby Warszawę porównać do wrót malowanych),wzorowo siedziałam w domu, pracowałam nad Wandą i czytałam. Biblioteka pana Predygiera stała przede mną otworem.Nigdyw życiu, ani przedtem, ani potem tyle książek nie wchłonęłam.Czegóż to wówczas nie miałam w ręku! Ale co tam! Byłam wówczasdobra jak cukier lodowaty. W tym rzecz! - jak mówił zacny panMultanowicz.Kochałam Wandzię, moją uczennicę, kochałam jąszczerze jak rodzoną młodszą siostrzyczkę.Kochałam nawet paniąPredygierową, choć była względem mnie zawsze twarda, ,wyniosłai z góry wielkością olśniewająca jak latarnia gazowa.Byłabym możeszerokim sercem miłowała i pana Predygiera, gdyby nie to, że byłbogatym, niezrozumiałym, obrzydliwym, tłustym mężczyzną,w którego oczach widziałam przez cały rok tylko dwa uczucia:albo chytrość, albo tryumf.Stopniowo wszystkie afekta zgasły.Niezakwitła w tamtym mieszkaniu między mną i tymi ludzmi nawetprzyjazń, nawet życzliwość.Dziś już wiem, że nie ma w tym nicdziwnego.Bo czyliż najnędzniejszy ze wszystkich, najlichszy kwia-tuszek może się rozwinąć w lodowni?Pamiętam moją pierwszą bytność w teatrze, na koncercie Lutni , na odczytach Dziś tylko słabą reminiscencją poznaję teurocze, prawie mistyczne wzruszenia, kiedy zobaczyłam na scenie.Mazepę.Gdym usłyszała świetnych aktorów głoszących cudownewiersze Słowackiego, które umiałam na pamięć,  moje wiersze.Wówczas także los dał mi możność  ujrzenia kilku literatów, któ-rych miałam w prostactwie moim, z miasta Kielc importowanym,144 Ludzie Bezdomniza wiodących ród swój od Apollina.Pózniej, ale dopiero pózniej,przekonałam się, że daleko częściej wywieść by się mogli od Bachusai Merkurego.Teraz już wiem, że talent to w większości wypadków- torba, czasem cennych klejnotów pełna, którą na plecach nosiz przypadku byle facet, a nieraz byle rzezimieszek.Wtedy! Ta grozawielka, kiedy wchodziłam do pokoju, gdzie zaproszony przez panaPredygiera na pieczeń siedział on, sam on.Ale swoją drogą.I dziś jeszcze tak bym pragnęła zobaczyćz jakiegoś kącika: Tołstoja, Ibsena, Zolę, Hauptmanna.Chciałabymtakże słyszeć mówiących: Przybyszewskiego, Sieroszewskiego,Tetmajera i jednego tylko i c z a (rozumie się - Witkiewicza ).Od tych wielkich wolę dziś świat, z którym zetknęłam się tutaj [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ines.xlx.pl