[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.123Uśmiech rozjaśnił jej twarz, gdy tylko zobaczyła cie-płe, przytulne wnętrze z ogniem płonącym jasno na ko-minku, oświetlone lampami o jedwabnych abażurach.Całość utrzymana była w szaro-błękitnej tonacji: takiewłaśnie były tapety, a także zwiewne, układające się wfałdy zasłony ze srebrnoszarej tafty, sprawiającej wraże-nie ręcznie haftowanej.Tego samego materiału użytotakże na pokrycie boków wielkiego łoża z baldachimem.Po bliższej inspekcji Meredith uświadomiła sobie, że ró-żowe, czerwone i żółte róże oraz zielone pędy winoroślizostały ręcznie namalowane na szarym jedwabiu.Byłotam kilka foteli i śliczne siedzisko, pokryte perłowosza-rym aksamitem, ustawione w pobliżu kominka.W rogustała niezwykłej urody antyczna toaletka, zrobiona wcałości z weneckiego lustra.Meredith spacerowała powoli po pokoju, zafascyno-wana otaczającym ją pięknem i licznymi przykładamidobrego smaku, przyglądając się wszystkiemu dokładniei kiwając aprobująco głową nad każdym kolejnym obra-zem czy dziełem sztuki.Niektóre rzeczy były dość znisz-czone, a nawet sprawiały wrażenie lekko zaniedbanych,lecz mimo, to całość stanowiła odbicie elegancji, luksusui poczucia proporcji świata, który przeminął.Zarównosypialnia, jak salonik, utrzymany w pastelowej, szaro-różowo-błękitno-zielonej kolorystyce, dopasowanej dobarw zakrywającego podłogę dywanu Aubusson, wywo-ływały wrażenie spokoju i odprężenia, zachęcając do od-poczynku.Okrążając sypialnię, Meredith podeszła w końcu dotoaletki.Na jej lustrzanej powierzchni leżała kolekcjasrebrnych szczotek Rose de Montboucher z inicjałamiwłaścicielki, kryształowych flakonów na perfumy, pude-łeczek na puder i róż zaopatrzonych w srebrne wieczka.Po jednej stronie zgrupowanych bibelotów stałaoprawiona w srebrną ramkę fotografia przystojnego,124ciemnowłosego mężczyzny w stroju wieczorowym.Mere-dith schyliła głowę, by lepiej się jej przyjrzeć.W pierwszejchwili sądziła, że fotografia przedstawia Luca, lecz szybkozdała sobie sprawę, że to nie mógł być on: krój strojuwskazywał, że zdjęcie musiało zostać zrobione w latachdwudziestych.Najwidoczniej był to więc jego dziadek.Jak bardzo Luc jest do niego podobny, myślała.Jegodziadek.wygląda zupełnie jak on.Kiedy walizki zostały rozpakowane, Meredith wzięłaze sobą kosmetyczkę, weszła z nią do łazienki i stanęłazaskoczona wielkością pomieszczenia i ogniem płonącymwesoło na palenisku marmurowego kominka.Aazienka była olbrzymia, z wysokim oknem, przy-ozdobionym białą, koronkową zasłoną, staroświeckąwanną na nóżkach i zwieszającymi się nad nią dzwonka-mi na służbę.Meredith zastanawiała się, czy dzwonkinadal działają, lecz powstrzymała się od wypróbowaniaich, na wypadek gdyby rzeczywiście działały.12Na dole Luc de Montboucher siedział w swoim biurzeprzy rysownicy, przyglądając się odbitkom planów, spo-rządzonych przez kolegę z firmy architektonicznej, którąprowadził.Miał szczery zamiar przyjrzeć się im przedlunchem, w nadziei, że nie będą wymagały poprawek.Lecz jak do tej pory odbitki leżały przed nim nietknięte.Jego myśli nie krążyły wokół planów.Krążyły wokółMeredith Stratton.125Od chwili, kiedy po raz pierwszy zobaczył ją w środęrano we dworze w Montfort-L Amaury, nie mógł przestaćo niej myśleć, intrygowała go i, prawdę mówiąc, bardzomu się podobała.Jako architekt i projektant był szcze-gólnie wrażliwy na bodzce wzrokowe, więc to wyglądMeredith w pierwszej chwili obudził jego zainteresowa-nie.Podobał mu się jej wysoki wzrost, jej jasne włosy icera, w zwłaszcza te zamglone zielone oczy, które powie-działy mu o niej tak wiele.Była przystojną kobietą o dużym wyczuciu stylu.Od-czuwał prawdziwą przyjemność, ilekroć na nią spoglądał.Doceniał także jej pewność siebie i opanowanie: budziłyzaufanie i działały na niego kojąco.Kapryśne kobietyzawsze go denerwowały.Już pierwsze godziny, spędzone w jej towarzystwie,przekonały go, że Meredith jest kobietą praktyczną, zor-ganizowaną, stanowczą i zdecydowaną w interesach.Tecechy musiały wydać się pociągające człowiekowi o takimzamiłowaniu do porządku jak Luc.Nie znosił tych chaotycznych kobiet, prowokującychkłopoty wszędzie, gdzie tylko się pojawiły, żyjących wciągłym nieładzie i powodujących nieład
[ Pobierz całość w formacie PDF ]