[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Doktor spoważniał nagle.- I miałemrację, dziewczyno, miałem rację.Wiesz, ile mam lat?- Nie wiem.- Siedemdziesiąt sześć, jak obszył, czyli przynajmniejmasz przed sobą pięćdziesiąt osiem lat, zakładając, żejesteśmy podobnej konstrukcji, a wydajesz mi się dużomocniejsza.Nie wyrabiasz głupstw, jak ja - wyznał szczerze.- Jeszcze jedno jabłko poproszę.Widzę w kieszeni wózkacały cetnar.- Doktor zaśmiał się po swojemu, zarazliwie.- Ja też wyrabiam głupstwa - ożywiłam się.Zrobiło mi sięniezwykle lekko na duszy.Zmęczenie gdzieś uleciało.- Co by to było za życie, gdyby człowiek nie wyprawiałgłupstw? Boże, ja naprawdę powinnam już dawno być uAnglików, nad jeziorem, a jeszcze przed tym w domu! -krzyknęłam przytomniejąc.- Niech się nie wydziera, ruda wiewiórka jedna, niechzwolni trochę codzienne życie, a do domu dzisiaj podwiezie jąsam doktor, gdzie szanowna babcia będzie na nim sprawiałaobrządek duszenia.oraz obdzierania ze skóry.- powiedziałchichocząc.- Za ploty w Austrii i Wenezueli - dodałam z uśmiechem.- O przepraszam, w Wenezueli plotek narobiła Tereska,dziewczyna niecnota.- Doktor ze wszystkich Jasieniównajbardziej lubił Tereskę.- Szkoda, że nie mogę z panem trochę powrzeszczeć! -wyrwało mi się. - Szkoda, ale wrzeszczenie, o ile was znam, ma sens tylkoz Dyziem - odparł, po czym niespodziewanie silnie ujął mójwózek i pchnął go w górę, po skarpie.- Zuzaaankaaa, Zuzaaankaaa - słychać było od stronydomu.Wieczorem zadzwoniła pani komendant.- Zuzka, telefon! - zawołała z sieni ciotka Sabina.-Zupełnie nie mam pojęcia, co komendantka policji możechcieć od dziewczyny.- Ciotka Sabina najwyrazniej nie lubiłapani Amelii.yle się jej kojarzyła, to pewne.- Tak.Słucham - rzuciłam ciepło w słuchawkę.Lubiłamnaszą panią komisarz.- Masz pojęcie, stara? - usłyszałam jej przyciszony głos.-W bocznej uliczce koło jubilera zauważono białego mercedesaz wgniecionym bagażnikiem.Z wrażenia zabrakło mi tchu.- Miałam rację! A pani się śmieje z moich przeczuć! -wrzasnęłam.- Od dzisiaj przestaję.Cześć.Jadę do kina! - Amelia byłanadzwyczaj ucieszona.- Z kim?- Z takim jednym prezesem.Mówi ci to coś? Owszem,coś mi to mówi.Młynia oszalała.Wprawdzie od sołtyski Bartusiowej dosamego pana prezydenta Rzeczypospolitej wszyscy zachęcajądo przedsiębiorczości, ale nie przesadzajmy.Co winni biedniAnglicy? Młynianie zwarli szeregi i bez nadmiaru ekspertówod marketingu, prawdę mówiąc w ogóle bez ekspertów, robią,co mogą.Całkiem skutecznie.Jestem pewna, że Anglikom w niebie nie będzie takdobrze, jak w Młyni.Dzięki gruntownej opiece Młynian,Anglicy wyjadą bez złamanego pensa.Zna się swoich krajan.Koło Gospodyń Młyńskich gotuje smaczne potrawy,oczywiście z produktów wydobytych z zakamarków własnychspiżarni.Dania typowo polskie, może na gust Anglików niecozbyt kaloryczne, jednak nie słychać protestów.Przeciwnie,rosół z kury z kawałkiem wołowiny, podany z górą makaronuna samiutkich jajkach, adorowany jest specjalnie.Bywa, żeustawiają się kolejki po repetę.Wszak zupełnie co innegogłosić diety wszelkiego rodzaju we własnym domu, a zupełnieco innego na wakacjach, w Polsce i w Młyni w dodatku.Jadłkto lepsze pierogi z jagodami polane gęstą śmietaną niż takie,jakie robi pani Leszczowa? A rogaliki z jagodami ciociBrońci? A kapustę z jabłkami i do tego wielki kotletschabowy? Już nie muszę dodawać, że makaron, którywyrabia stara Matylda; jest absolutnie najlepszy na świecie.Włosi tylko dlatego jeszcze nie sprzątnęli nam Matyldy, że nieznają jej umiejętności.Gdyby się jednak dowiedzieli.Koło Gospodyń Młyńskich to wszystkie gospodynie wMłyni.Urzędują we własnych domach, a w wolnych chwilachw budynku straży pożarnej, gdzie w ogóle jest centrumwszelkich poczynań Młynian.Tam się załatwia różne sprawy.Radości i smutki przewiją się przez remizę bez kolizji, bo nawszystko jest rada.Sposób na Anglików też się znalazł właśnie w remizie.Ustalono, jak wspólnymi siłami zorganizować im wypoczyneki odpowiednio rozdzielono zadania do wykonania.(Jedzenie -członkinie.Koła.Kultura - orkiestra strażacka i hafciarki.Rozrywka - wujek Bodzio, jezioro i las).Dla potrzeb orkiestry zapomniano o tysiącletnim sporzemiędzy Młynią a Pszeniczną i zwerbowano sześciuskrzypków, których brak Młynia przeżywa bardzo głęboko.Wżaden sposób nie da się z trąbek stworzyć kameralnej orkiestrysmyczkowej, na której tak zależy nowemu, pełnemu pasjidyrygentowi Fornalowi.W sumie jedzenie było pyszności takiej, że w Londyniepróżno by marzyć, a rozrywka na jeziorze nie ustępowała naprzykład atrakcjom rywiery.Morze zastąpione zostało przezjezioro, nie było palm, ale poza tym i jachty, i rowery, i nawettrampolina z dywanikiem strzelała w niebo z drugiej stronyprzystani.Wieczorem koncerty: raz orkiestry dętej, razkameralnej smyczkowej, wreszcie zwykłej kapeli Zenka,grającej na weselach i młyńskich dyskotekach.Anglicy jedli,pływali, zbierali grzyby, słuchali orkiestry, tańczyli izachwycali się serwetkami z niezwykłym haftem.Jednymsłowem czuli się jak w niebie, co potwierdzali uśmiechniętymitwarzami i brakiem zainteresowania innymi częściami Polski,które w pierwszej wersji mieli zwiedzać z folderami w rękach.Oczywiście za wszystko płacili żywą gotówką, czylifuntami.Bankiem był rzecz jasna Dyzio, który wszystkiekursy walut ma w małym palcu.Anglicy nie narzekali, narazie wszystko im się wydawało niezwykle tanie.Z grzybami była wprost przedziwna historia.Otóż oni nielubią grzybów! Mówili, że nie lubią i byliby zapewne nielubili do końca życia, gdyby nie mama Dyzia, ZosiaLeszczowa, która ma specjalny sposób przyrządzaniamaślaków.Na czystym maśle, duszone w śmietanie.TrzyAngielki (same arystokratki, w tym jedna lordówna) na własneoczy widziały Leszczową przygotowującą grzyby.Pózniejjadła maślaki cała grupa, a teraz w świat poszła wiadomość, żeAnglicy lubią grzyby.O haftach też trzeba by napisać poemat.Otóż haft młyńskijest zupełnie inny niż wszystkie znane hafty.Ma dośćnietypowe kolory.Na szarym lnianym płótnie wyszywa sięwyłącznie dwoma kolorami: bladą żółcią i bladym seledynem.Młyńskie hafty składają się ze wzorów strzępiastych traw ipodobnych do nich kwiatów, jak na przykład rezeda czymimoza.Obrus i sześć serwetek haftowanych w rezedy przezciocię Brońcię - wyjątkową specjalistkę - moja mama zabrałado Wenezueli.Pokazała jakiejś dygnitarzowej i od tej chwiliobrus nie był jeszcze w domu.Wędruje wraz z serwetkami powenezuelskich wystawach, zbierając hołdy i listy pochwalne.To jest bardzo piękny haft.Angielki też oszalały na punkcieobrusów haftownych w rezedy.Cała Młynia troszkę się odmieniła.Nigdy nie była wsiąponurą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]