[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dysk ten malał w oczach, gdyż statek pokonywałjuż barierę pierwszej prędkości kosmicznej.Gdzieś tam w dole, na oddalającej się planecie,była równina, na niej zaś aerodrom - PiazzaAstronautica" -niewielki spłacheć apulijskiej plażynadmorskiej - jeszcze przed paru minutamifalował jak wielkie mrowisko.Stutysięczny tłumżegnał pierwszą w dziejach ludzkości wyprawęrekonesansową na Marsa.%7łegnał grupęśmiałków, którzy odważyli się sięgnąć potajemnice kryjące się w pustce^ UkładuSłonecznego.Do nich należał profesor JarosławBielica, jedyny z Polaków, któremu udało siędostać na pokład lśniącej Eterry".Zaledwieprzed kilkoma dniami siedział w zacisznejpracowni Instytutu Archeologii, nieprzypuszczając nawet, by wyrażone przedrokiem na zjezdzie paryskim życzenie stało sięfaktem.A jednak leci.Leci na spotkaniewielkiej tajemnicy, na spotkanie pasjonującejzagadki.Czy lot ten potwierdzi jegoprzypuszczenia? A może brutalnie przekreśliprzez tyle lat budowaną hipotezę? Profesorprzymknął oczy i pogrążył się w głębokimzamyśleniu.Trwało to jednak krótko, gdyż zgłośnika zawieszonego u sufitu kabiny rozległ siędobrze znany głos kierownika wyprawyakademika Smagina, który zawiadamiał, że Eterra" wchodzi już na orbitę Columbii" i zachwilę znajdzie się na największym z krążącychwokół Ziemi satelitów, będącym stacjąprzesiadkową w komunikacji na linii Ziemia -Księżyc.Stąd Eterra" wróci na PiazzaAstronautica", oni zaś po krótkimwypoczynku i zwiedzeniu stacji ruszą wkilkutygodniową podróż na Marsa. Columbia" była pierwszym kamieniem milowymna drodze do gwiazd, drodze do Marsa, do nietkniętej jeszcze stopą współczesnego człowiekaplanety.Bielica nie spodziewał się, że stacjaprzesiadkowa, będąca tryumfem współczesnejtechniki, jest konstrukcją tak olbrzymią iskomplikowaną.Stanowiła ona zagmatwanylabirynt składów, pomieszczeń, laboratoriównaukowych, obserwatoriów, wszelkiego rodzajuwarsztatów i urządzeń technicznych.Przypominała gigantyczne rzucone w przestrzeńkosmiczną koło od wozu, które obracając sięwokół swej osi zakreślało pełną elipsę koło Ziemi.Ruch obrotowy ,,Columbii" wywołujący wielką siłęodśrodkową powodował, że w pomieszczeniachznajdujących się wzdłuż ściany zewnętrznejpierścienia panowało takie ciążenie jak wwarunkach ziemskich.To napawałooptymizmem.Człowiek bowiem czuł się pewniej.Odzyskał ważkość swego ciała i świadomość, żenie jest igraszką potężnych sił kosmosu.Satelita obiegał Ziemię w ciągu zaledwie dwugodzin.Gdy Bielica wraz z innymi członkamiwyprawy znalazł się w komfortowoumeblowanym salonie stacji.Ziemia byłaolbrzymim, rozpiętym na połowie nieba sierpem,który rósł w oczach.Po kilkunastu zaledwieminutach glob znalazł się już w pełni, a poupływie dalszych dwóch kwadransów -wnastępnej fazie.W ciągu dwu godzin, w czasiektórych Columbia" zdołała przebyć swąokołoziemską drogę, Ziemia przeszła przezwszystkie cztery fazy.Bielica, jak urzeczony,śledził przesuwające się za oknem oblicze Ziemi,która na tle czarnej aksamitnej nocy wydała musię szczególnie bliska.Nigdy nie zdawał sobiesprawy, że jest z nią tak silnie związany.Upłynęło dopiero kilka godzin, a opanowywać gozaczęła nostalgia.Nie chcąc poddać się temuuczuciu, zaczął przysłuchiwać się głośnejrozmowie zebranych w salonie astronautów.Jednak myśl o Ziemi wracała uparcie i nie dawałaspokoju.Nawet wyprawa na Marsa, o którejmarzył od lat i która spełniała się właśnie teraz,była ściśle związana z Ziemią.Zaczęło się właściwie od Egiptu przed z górądwudziestu laty.Bielica wracał wtedy z pierwszejswej wyprawy naukowej z centrum Afryki.Zatrzymał się w drodze powrotnej w rejonieAleksandrii, by spotkać przebywającą tamekspedycję egiptologiczną Polskiej AkademiiNauk.- Mamy coś dla ciebie, Jarek! - odezwał się nawstępie kierownik ekspedycji.- Popatrz! Był tozwój pożółkłego papirusu, znaleziony wgrobowcu Heta, kapłana boga Ammona.- Czy znacie już treść papirusu?- Zachował się doskonale! Pomyśl, te hieroglifymają napewno ponad trzy tysiące lat.I są zupełnieczytelne.- Oczywiście! - Kierownik ekspedycji zacząłczytać: W pierwszej połowie miesiąca Tobi, kiedyksiężyc ukazał część swej twarzy, przed obliczedostojnego Otoesa doprowadzono nędznegokupca z miasta Sochem, który ośmielił siętwierdzić, że odbył daleką drogę morzem i odkryłw głębi wód olbrzymi ląd, rozciągający się tam,gdzie zachodzi słońce.Kupiec ów uparciewmawiał dostojnemu Otoesowi, że ląd ów, doktórego ruszył w miesiącu Farmoti, a dotarł wmiesiącu Paofi, jest większy od Egiptu, państwaFaraona.Czcigodny Otoes wysłuchiwał spokojniebluznierczych słów kupca z Sochem, po czymrozkazał oćwiczyć go i wrzucić do ciemnicy.Gdyto się stało, dostojny Otoes zwrócił swe łaskawesłowa do mnie, nędznego sługi boga Ammona.Powiedział: kapłanie Het, Egipt jest jeden, akupiec z Sochem zginie, gdyż oczy jego niewidziały tego, o czym mówiły jego kłamliwe usta.Nie dziwiły mnie te słowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]