[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Werchiel może posługiwać siętwoją przyjaciółką, żeby uderzyć - nie tylko w ciebie, ale także w nas, tu w Aerie.Przykro mi,ale nie możemy cię puścić.Ryzyko jest zbyt duże.Lehahiasz groznie zamachał pistoletami.- Słyszałeś, co powiedział Założyciel - wskazał Aaronowi drzwi do domu.- Wracaj,zanim sprawy przybiorą naprawdę niekorzystny obrót.- Już przybrały - odwarknął Aaron, w którym zaczęła budzić się do życia anielskamoc.Czuł się jak na potężnym kacu, ale nie zamierzał się dłużej hamować.Na ulicy zaczął gromadzić się coraz większy tłumek gapiów, którzy wychodzili zeswoich zrujnowanych domów, jakby potencjalny wybuch agresji przyciągał ich jak magnes.Aaron widział ich nerwowe spojrzenia, słyszał ich szepty.- Wiedziałem, że napyta nam biedy.On ma być Wybrańcem? Wątpię, by ktokolwiekmógł pomyśleć o nim w ten sposób.- Lehahiasz miał ochotę w końcu rozprawić się zintruzem.Na skórze Aarona pojawiły się znajome symbole, a z pleców wyrosły czarne skrzydła.Usłyszał stłumione okrzyki mieszkańców Aerie i nawet Lehahiasz wydawał się zaskoczony,gdy Aaron minął go i wyszedł na ulicę.Ludzie zaczynali wpadać w panikę, Aaron widział tow ich oczach.A może widzieli coś zupełnie innego niż on sam? Aaron zastanawiał się nadtym, kiedy usłyszał z tyłu charakterystyczny dzwięk odwiedzionych kurków rewolwerów.Zareagował instynktownie - nie było w nim żadnej wewnętrznej walki ani nawetpróby powstrzymania mocy na uwięzi.Po prostu dał jej wolną rękę i pozwolił sobąpokierować.Odwrócił się twarzą do potencjalnego wroga z dzikim warknięciem na ustach.Rozległ się głuchy huk wystrzału i kula, wystrzelona z jednego z pistoletów, pokonała krótkidystans, wbijając się głęboko w ramię Nefilima.Aaron upadł do tyłu, zduszając w sobie krzyk w chwili kontaktu z twardym asfaltem.Na szczęście, zdążył zamortyzować upadek skrzydłami.Ból był bardzo silny i Nefilim czuł,jak cała lewa strona jego ciała zaczęła sztywnieć, gdy tak leżał na ulicy, spoglądając wporanne niebo.Aaron wiedział, że powinien wstać - dla dobra Steviego i Vilmy - ale nie byłpewien, czy ma w sobie tyle siły, by to zrobić.Szepty mieszkańców brzmiały teraz jak buczenie rozwścieczonego roju pszczół, którestanęły w obronie zagrożonego gniazda.Lehahiasz podszedł i stanął nad Aaronem zdymiącym pistoletem w dłoni.W jego stalowych oczach lśniło zimne okrucieństwo - tenwzrok mówił dużo więcej niż setki słów.- Spójrz - rewolwerowiec wyszeptał tak cicho, żeby tylko Aaron mógł go usłyszeć.-Nie potrafisz ochronić siebie, a co dopiero nas.- Lehahiasz wycelował w niego broń.- Jakśmiesz wlewać nadzieję w serca tych ludzi, a potem ich jej pozbawiać? Czy nie dość jużwycierpieliśmy, bez takich jak ty? Powinienem cię teraz zabić! - Podszedł bliżej.Aaron leżał nieruchomo, spoglądając w wylot lufy pistoletu, która unosiła się nad nimjak jakieś ciemne oko.Nie mrugnął nawet powieką.Palec Lehahiasza spoczął na spuście, aprzed oczami Nefilima pojawiły się znów okrutne obrazy wojny.Po raz kolejny ujrzałPoranną Gwiazdę, który przechadzał się wśród swoich oddziałów i błogosławił każdego zżołnierzy.A potem Aaron był świadkiem ich śmiertelnego boju, kiedy ginęli za sprawęswojego dowódcy.Ich poświęcenie, siła i moc dodawały Aaronowi odwagi.Magiczne symbole na jego ciele zapiekły go nagle, jakby ktoś oblał je kwasem.Aaronzerwał się z ulicy, a z głębi jego ciała wydobył się mrożący krew w żyłach ryk wściekłości.Lehahiasz wystrzelił po raz drugi, ale rym razem kula nie zdążyła sięgnąć celu.Aaronzamachnął się skrzydłami, wytrącając szeryfowi Aerie pistolet z ręki.- Dość już broni! - rozkazał, chwytając go za przegub dłoni i wykręcając tak mocno,że Lehahiasz wypuścił z ręki także drugi złoty rewolwer.Aaron spojrzał Lehahiaszowi w oczy i tym razem zobaczył w nich coś innego niżtylko stalowe okrucieństwo.Ujrzał w nich strach, chociaż mu na tym nie zależało.Bez trudupodniósł anioła z ziemi i odrzucił go na bok jak szmacianą lalkę.Teraz pragnął tylko ratowaćswoich najbliższych.Lehahiasz wylądował na ulicy, jakieś dwa metry dalej, wywołując popłoch wśródludzi, którzy tam stali.Potem zapadła kompletna cisza, tłum przyglądał im się w niemymmilczeniu.Belfegor podszedł do Lehahiasza i pomógł mu wstać.W dłoniach szeryfa znówzatańczyły iskry.Aaron zesztywniał, gotów w każdej chwili dobyć własnej broni.- Nie! - rozległ się donośny głos Belfegora.Lehahiasz przyglądał się swojemuprzeciwnikowi, a na jego wykrzywionej wściekłością twarzy malowało się coś na kształtzdumienia i zakłopotania.- Pozwól mu odejść - polecił Belfegor.Lehahiasz wytrzeszczył oczy w kompletnym szoku.- Nie możesz tego zrobić! - wykrztusił.- On na pewno sprowadzi tu Werchiela i jegobandę!Belfegor uniósł dłoń i zamknął oczy.- Słyszałeś, co powiedziałem - puść chłopca wolno.Stojący po drugiej stronie ulicyAaron napotkał wzrok Belfegora i przeszył go dreszcz.- Jeżeli musisz odejść - odezwał się anioł - zrób to raz.Aaron z trudem odwrócił wzrok.Czy na pewno słusznie postępuję? - zastanowił się.Na krótką chwilę do jego umysłu zakradła się niepewność i ogarnęły go wątpliwości.Zarazjednak ustąpiły miejsca obrazom Vilmy i zaginionego brata.I już nie miało znaczenia, czydobrze postępuje, czy też nie.Aaron wiedział, że musi ich uratować.- Wrócę - oznajmił, rozpościerając skrzydła.- Mam nadzieję - odparł Belfegor, wciąż stojący u boku wściekłego Lehahiasza.Aaron po raz ostatni rozejrzał się po Aerie i zobaczył Kamaela z Gabrielem, idącychw jego kierunku.Chciał im powiedzieć, co zamierza - co musi zrobić - ale nie zatrzymał się,w obawie, że może mu nie starczyć odwagi.Będą musieli pogodzić się z jego nieobecnością.Mając już w głowie gotowy obraz miejsca, do którego chciał się udać, Aaron złożyłskrzydła i zniknął.- Może nas nie zauważył? - stropił się Gabrieł.Ale Kamael wiedział, że pies się myli.Zanim Nefilim ich opuścił, zdążył jeszczespojrzeć mu w oczy.Upadły anioł zdawał sobie sprawę, że to tylko kwestia czasu, zanim przemoc w jegożyciu podniesie znów swój wstrętny łeb i wkrótce skończy się dla niego okres odpoczynku.Dlatego postanowił jeszcze przez chwilę nacieszyć się spokojem.- Co się stało? - Lorelei spytała starszą kobietę, w której Kamael rozpoznał Marjorie.W latach pięćdziesiątych uratował ją przed oprawcami Werchiela i kobieta wciąż nosiła naszyi czerwoną chustkę, na pamiątkę tamtego zdarzenia, które ocaliło jej życie.Kobieta nerwowo załamała ręce, spoglądając w kierunku, w którym odleciał Nefilim.- Zniknął - powiedziała z troską w głosie.- Wywiązała się między nimi sprzeczka, apotem po prostu nas opuścił.- Marjorie spojrzała błagalnym wzrokiem na Kamaela.- Czy onwróci? Czy możesz mnie zapewnić, że Wybraniec do nas wróci?Lorelei także odwróciła się do anioła, jak gdyby miał on jakąś szczególną wiedzę naten temat.- Poszukajmy Belfegora - powiedział Kamael, ignorując pytanie staruszki, po czymruszył w dół ulicy.Gabriel podreptał tuż za nim.Mieszkańcy Aerie byli bardzo poruszeni.Ich twarze miały ten sam pytający wyraz,jakby chcieli jednocześnie zaspokoić ciekawość i pozbyć się obaw
[ Pobierz całość w formacie PDF ]