[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do ich przyjazdu tymwa\niejsze było nawiązanie i utrzymanie łączności ze światem zewnętrznym.Zwłaszcza dlaFrasera, pomyślałem, patrząc, jak powłóczy nogami i jak nisko pochyla ramiona.Byłuosobieniem klęski.Idący obok mnie Brody nagłe przystanął.- Została panu jeszcze jakaś torebka? - spytał.Patrzył na kępę sztywnej trawy gnącej się na wietrze.Uwięzło w niej coś czarnego.Wyjąłem z kieszeni plastikowy woreczek.- Co się stało? - spytał Fraser.Brody milczał.Wło\ył rękę do woreczka i jak przez rękawiczkę podniósł to coś zziemi.Potem wywrócił woreczek na drugą stronę i podał go mnie.Była to du\a, czarna, plastikowa n4akrętka.Z boku sterczał cienki, urwany paseczekplastiku długości dwóch, trzech centymetrów.Musiał mocować ją kiedyś do kanistra.Brody przysunął nos do torebki.- Benzyna.Podał nakrętkę Fraserowi, który te\ ją powąchał.- Myśli pan, \e to ten sukinsyn ją zgubił?- Całkiem mo\liwe.Wczoraj jej tu nie było, bo byśmy ją zauwa\yli.Sier\ant z wściekłością schował torebkę do kieszeni.- A więc na tej zawszonej wyspie jest gdzieś kanister z urwanym paskiem odnakrętki.- Chyba \e ktoś zrzucił go ju\ ze skały do morza - zauwa\ył spokojnie Brody.Do Strachanów jechaliśmy w posępnej ciszy.Skręciwszy na długi podjazd,zobaczyliśmy na parkingu saaba.Porsche Grace nie było.Nie wyobra\ałem sobie, \eby w domu takim jak ten nie było generatora, jednak mimoszarówki, w oknach nie paliło się światło.Mokrą od deszczu ręką Fraser chwycił cię\ką\elazną kołatkę i załomotał w drzwi.W środku zaszczekał pies, ale poza tym nie dochodziłystamtąd \adne oznaki \ycia.Sier\ant huknął w drzwi tak mocno, \e omal nie wyskoczyły zzawiasów.- Do kurwy nędzy, gdzieś ty znowu polazł?- Pewnie na spacer.- Brody cofnął się, zadarł głowę i popatrzył na górne okna.-Zawsze mo\emy wejść na jacht sami.To nagły wypadek.- Tak, a jeśli będzie zamknięty? - spytał sier\ant.- Nie mo\emy się włamać.- Tu ludzie niczego nie zamykają.Nie ma powodu.Teraz ju\ jest, pomyślałem.Ale nie dlatego nie chciałem iść na przystań.- Jeśli tam pójdziemy i oka\e się, \e kabina jest zamknięta, stracimy jeszcze więcejczasu.Poza tym umiecie obsługiwać nadajnik satelitarny? Czy nawet zwykły?Milczenie, które mi odpowiedziało, było a\ nadto wymowne.Fraser grzmotnął pięściąw drzwi.- Niech to szlag!- Poszukajmy Kinrossa - rzucił Brody.- Spróbujemy z promu.Kapitan mieszkał niedaleko portu.Na skraju miasteczka Brody kazał Fraserowipojechać na skróty i skręcić w wąską brukowaną uliczkę, która omijała główną drogę.Tak jakwiększość domów na Runie, bungalow Kinrossa był zbudowany z prefabrykatów i miał noweokna i drzwi z PCV.Podwórze było jednak\e bardzo zaniedbane i zapuszczone.Brakowało bramywjazdowej, a mały ogród był porośnięty zielskiem i usłany zardzewiałymi częściami łodzi.Le\ał tam równie\ mały bączek z włókna szklanego; miał rozłupane, upstrzone dziurami dno.Brody mówił, \e Kinross jest wdowcem i mieszka samotnie z synem.I to było widać.Zostawiliśmy naburmuszonego Frasera w samochodzie i podeszliśmy do drzwi.Brodynacisnął guzik dzwonka i w korytarzu zagrała elektroniczna melodyjka.Nikt nam nieotworzył.Inspektor zadzwonił jeszcze raz i na dokładkę załomotał w drzwi.Usłyszeliśmy przytłumione szuranie, drzwi się otworzyły i w progu stanął Kevin, synKinrossa.Spojrzał na nas i natychmiast spuścił wzrok.Zaognione krosty trądziku pokrywałymu twarz niczym okrutne rzezby.- Ojciec w domu? - spytał Brody.Wcią\ patrząc na czubki swoich butów, nastolatek pokręcił głową.- Wiesz, gdzie jest?Kevin niepewnie zaszurał nogami i przymknął drzwi, tak \e teraz widać było tylkowąski fragment jego twarzy.- W stoczni - wymamrotał.- W warsztacie.Drzwi się zamknęły.Wróciliśmy do samochodu.W porcie panował wrogi chaos.O nabrze\eroztrzaskiwały się fale, w basenie podskakiwały uwięzione łodzie.Przy molo cumowałrozkołysany prom.Ogarnięte furią morze kipiało, tryskając pianą tak gęstą i obfitą, \e mo\nają było wziąć za deszcz.Fraser podjechał pod zardzewiały, przypominający szopę metalowy barak, którymijałem w drodze do domu inspektora.Stał u podnó\a wysokich skał, frontem do morza,dzięki czemu wiało tu trochę mniej.- Stocznia jest wspólna - powiedział Brody, gdy Fraser zaparkował.- Ka\dy, kto małódz, zrzuca się na koszty utrzymania.Dzielą się równie\ kosztami naprawy.- To kuter Guthriego? - spytałem, patrząc na zdezelowany kadłub na kozłach, któryzauwa\yłem ju\ wcześniej.Z bliska łódz wyglądała jeszcze gorzej ni\ z daleka.W burcieziały wielkie dziury, bo usunięto z niej fragmenty starego poszycia i nie zastąpiono nowymi.Sterczące wręgi wyglądały jak \ebra prehistorycznego zwierzęcia.- Tak.Chce ją wyszykować, ale chyba mu się nie spieszy.- Brody z dezaprobatąpokręcił głową.- Woli wydawać pieniądze w barze.Omijając przykryte papą sterty materiałów budowlanych, spiesznie podeszliśmy dodrzwi.Chocia\ były podwójne i cię\kie, gdy je otworzyliśmy, wiatr omal nie wyrwał ich zzawiasów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]