[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Swoista dewiacja naturalnego ładu.- Chciałabyś, żeby wrócił ten wszechmądry matriarchat?- Albo do tego dojdzie, albo nastąpi całkowita destrukcja rodzaju ludzkiego.- Twoim zdaniem mężczyzni wiodą do niej świat?- Ci mężczyzni, którzy boją się i nienawidzą kobiet, doprowadzili już świat nasam skraj destrukcji.Może zaprzeczysz?- I włączyłaś mnie do liczby tych destruktorów, tak? - zapytał ironicznie.- Totypowe dla kobiet, które nie mają za grosz samokrytycyzmu.Pochyliła się ku niemu, patrząc mu prosto w twarz.- Guzik mnie obchodzi, co o mnie sądzisz! - kłamała, a w jego oczach zapaliłysię błyski gorętsze od promieni słonecznych.- Obchodzi mnie natomiast, że ty, zamiastwziąć pod uwagę moje wątpliwości tyczące lądowania, ośmieszasz je.Wielki mispecjalista od katastrof! Przydarzyło ci się to kiedyś? Mnie też nie! A więc mamyrówny start.Poza tym, że ja muszę mieć twoje zezwolenie na wiosłowanie, a ty niemusisz słuchać mojej rady, na jakiej wyspie wylądować.Chyba że doprowadzisz mniedo ostateczności i wyrzucę cię za burtę!- Nie bądz taka pewna siebie - rzekł.- Mówiłem ci, że te wyspy sąniezamieszkane.Nawet kobieta powinna się zastanowić, co tam może zastać, jakie tammogą panować warunki.Spojrzała na jego twarz i raptem tylko jedno stało się dla niej ważne: promieniezachodzącego słońca, które rozświetlały jego czarne oczy, lśniły w równie czarnychpuklach włosów nad czołem.Słońce nad horyzontem zmieniało również kolor morza, nadawało muróżnobarwne odcienie - od szmaragdu, turkusu po złoto.Przypomniał jej się tamtenwieczór, także na morzu, także o zachodzie słońca.Dłoń Bariego tak czule pieściła jejszyję, piersi, ramiona.Uległa namiętności.Kochali się.38SRSerce jej mocno biło.Tak, Bari był atrakcyjny, i co z tego? Uprawiał z niąmiłość, tak jak czyta się o tym w książkach.Ale jak on może jej się jeszcze podobać potym, czego się dowiedziała? Jak ona, Noor, może być aż tak słaba?Nie, ona nie kocha go i nigdy nie kochała.Miał rację, kiedy tak twierdził.Tymczasem pojawił się już przed ich oczami biały piasek na dnie.I wielki cieńtratwy.Nagle żyłka na ryby, jaką zarzucił Bari, naprężyła się.Poderwał ją, wołając doNoor:- Potrzymaj i nie puszczaj!Sam zaś zaczął ciągnąć linkę, walczyć z miotającą się rybą.Wspólny wysiłek pozwolił im zapomnieć o różnicy zdań na temat przyszłościświata.Rozbawieni walką z rybą, zapomnieli o konflikcie.- Mogłabym zjeść ją na surowo - rzekła Noor z westchnieniem.- To zjedz - odparł.Prawie nie zauważyli, że wiatr zniósł ich tratwę w stronę skały.Bari skoczył dowody, która sięgała mu piersi, przerzucił cumę przez ramię i wołając do Noor, aby sięnie ruszała, odciągnął tratwę od złowrogiego cienia skały.Znów pod tratwą zażółcił sięjasny piasek.Woda była coraz płytsza i Noor patrzyła zafascynowana na wynurzający się zniej tors Bariego, jego silne, kształtne uda.Białe płótno szarawarów stało się w wodzieniemal przezroczyste i przywarło do jego ciemnego ciała.Wspomniała tamten wieczóri zrobiło jej się słabo, gdy pomyślała, jak on wtedy.Bolesne i zarazem cudowne przeżycie.Kołysanie się tratwy na falach wywołało w niej tęsknotę do tamtych chwil, docudownego rytmu ich ciał.Mimo iż wówczas, tracąc dziewictwo, nie osiągnęła szczytu, pragnęła go zkażdym dniem coraz bardziej.Wspomnienie o pieszczocie jego ust i dłonidoprowadzało ją na sam skraj szaleństwa.Teraz jednak nie myślała ani o jego ustach, ani o dłoniach.Myślała o nim w głębisiebie, jak dzięki niemu poznała ową magię, która od tamtej chwili wabiła ją nie-ustannie.I teraz, ku jej przerażeniu, zdominowała wszelkie jej myśli.Spełnienie.Uczucie więzi.Jedność.Ale on cały czas ma cię za nic, uświadomiła sobie z bólem.To, co się stało, byłozwykłym oszustwem z jego strony.Sprzedał się dla fortuny dziadka.39SRTratwa dobiła do brzegu i Noor, potykając się, postawiła stopę na lądzie.Goniłyją ciepłe fale morskie.- Musimy wyciągnąć tratwę na brzeg.Chwyć z tej strony - wydawał poleceniaBari i Noor nie widziała możliwości, by się mu sprzeciwić.Kiedy już tratwa znalazłasię na lądzie, pod osłoną skały, Bari skinął w jej stronę głową z aprobatą, jakposłusznemu dziecku.- Bardzo dobrze - dodał.Podczas gdy on szukał latarki na tratwie, Noor obserwowała zachód słońca.Wspaniałe widowisko, cała paleta kolorów barwiących chmury na horyzoncie.Morzepod nimi wrzało czerwienią, złotem, czernią.- Księżniczko!Wyrwało ją to z zadumy, uniosła wzrok.Bari miał na twarzy ten ironicznyuśmiech, którego tak nie znosiła.- Tylko że na tej wyspie nie ma księżniczek, księżniczko.Tytuły czasowozawieszone.Każdy tu jest równy i robi swoje.- Podziwiałam przez chwilę zachód słońca - rzekła.- Zachody słońca to ostatnia rzecz, księżniczko, jakiej powinnaś poświęcaćuwagę.Jeśli chcesz jeść, musisz na to zapracować.- Przecież nigdzie nam się nie spieszy - powiedziała.- Niedługo zrobi się ciemno.Odłóż to podziwianie na jutro.Teraz musisznazbierać kamieni, bym mógł rozpalić ognisko, a potem wypatroszysz rybę.- A co ty będziesz robił w tym czasie? - zapytała uprzejmym tonem.- Ja poszukam drewna, księżniczko.Chyba że chcesz zjeść rybę na surowo.Uniósł rękę i nóż z cichym brzękiem wylądował na piasku u jej stóp.W zapadającym mroku Noor nazbierała kamieni i ułożyła je w kopczyk, by Barimógł rozpalić w środku ogień.Po czym stanęła i rozejrzała się.Wśród krzewówbłyskało światło latarki.Zadrżała z zimna - miała na sobie tylko cienki sarong.Czekała na ciepło ogniska.Wprawdzie nie patroszyła nigdy ryby, ale wiedziała, jak to się robi.Bari napewno sądzi, myślała, że będzie się brzydziła tej roboty.Więc ona z przyjemnościąsprawi mu zawód.Wzięła głęboki oddech, chwyciła nóż i rozcięła rybę, a potemoczyściła.Obie połówki położyła na liściach palmy.- Grzeczna księżniczka - powiedział Bari wróciwszy z naręczem drewna.- Grzeczny szejk - odparowała.Roześmiał się.Noor poszła umyć ręce.Bari tymczasem rozpalił ognisko.Poprosił ją, by przyniosła z tratwy pojemnik z wodą i kubki.Zabrała stamtąd przy40SRokazji owe plastikowe koce i rozłożyła jeden na ziemi jak piknikowy obrus.Ale na tymporównanie z piknikiem się kończyło.Nie mieli ani sztućców, ani talerzy, ani nawet soli.Drugim kocem z folii owinęła się, bo chłód dawał się już we znaki.Jest świetnie,wmawiała sobie.Sto razy bezpieczniej niż na tratwie.Słońce schowało się już za horyzont i zapadła ciemność, którą rozświetlało tylkoto małe ognisko.Milczeli i to ich milczenie było w mroku jeszcze bardziej dojmujące
[ Pobierz całość w formacie PDF ]