[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To onnamówił go, by pozostał w służbie.- Kiedyś wszystko było jasne: świat podzielony na pół,my i oni.Człowiek robił swoje, był doceniany.A teraz? Wszyscy tylko kombinują, jak dobraćci się do dupy bez wazeliny.I przy każdej okazji nazywają ubolem.- Nie histeryzuj jak panienka ze szkółki niedzielnej, która nie wie, czy ma trzepaćkonia księdzu gołą ręką czy może jednak przez rękawiczkę.- Pułkownik nie lubiłkombatanctwa Jędrzejczyka.- Nic nigdy nie było proste.Dymali nas wszyscy naokoło.Jedyna różnica jest taka, że byłeś młodszy, chudszy, ciągnąłeś do woli kasę z funduszyoperacyjnych i zaliczałeś jedną panienkę po drugiej.Siedziałeś na placówce gdzieś z dala odsyfiastej codzienności w komunistycznej ojczyznie.No i jeszcze stara nie trzymała cię podlaczkiem.Major skulił się w fotelu, jakby dostał pięścią w splot słoneczny.Zabolało, prawdazawsze boli.Facet z Nazaretu, który głosił, że prawda wyzwala, gadał głupoty.Nikt niewiedział o tym tak dobrze jak oni, szpiedzy i agenci.Wydobywane na powierzchnię ludzkietajemnice, schowane dotychczas głęboko pod dywanem kłamstw i półprawd, były jak obleśnekłębowisko robali położone na odświętny obrus w trakcie rodzinnego obiadu.Nie ma w tymnic wyzwalającego.- Jestem już grzeczny, chwila słabości - wydukał Jędrzejczyk.Zrobiło mu sięnaprawdę głupio.Wiedział, ile zawdzięcza Sekcji 1.Przyszedł czas na spłacenie długów.Zresztą po tej robocie mieli być ustawieni do końca życia.141.08.2008, piątek Warszawa, siedziba DTV godzina 17.30Artur przysiadł na stole prezenterskim bokiem do Ludwika Tokarczyka.ProwadzącyRaport Dnia nie wyglądał dobrze.Trzęsły mu się ręce, a na czole pojawiły się krople potu.Był spięty, nie wiedział, jak się zachować.Oglądały go miliony, ale już za chwilę, gdyrozniesie się wieść o okupacji studia DTV, jego program pobije wszelkie rekordyoglądalności.Będą go pokazywać we wszystkich stacjach na świecie.Tylko przeżyć.Przejdzie do historii.Będą o nim uczyć w szkołach, i to nie tylko dziennikarskich.Makijaż,makijaż.Chuj z makijażem.Musiał zapanować nad sobą.To jest program jego życia.Nikt gonie przebije, żadne reality show.Takie coś po prostu się nie zdarza.Scenariusz przygotowałco prawda Solski, ale przecież on, Ludwik Tokarczyk, gwiazda DTV, może go zmienić, aprzynajmniej wypełnić własną treścią.Walniętypsychol.Spojrzał na Artura.Emocje opadały,zaczynał kalkulować na zimno.Nikt nie ukradnie mu tego show, co to, to nie.Zupełnie jakbydopiero teraz przypomniał sobie, że wciąż są na wizji, poprawił włosy, prawą ręką sprawdziłkrawat i obrócił się z całym fotelem w stronę Solskiego.- Dlaczego to robisz? To zemsta za to, że wyleciałeś z pracy?- Nie rozśmieszaj mnie.- Solski parsknął.- Wydaje ci się, że świat kręci się dookołaciebie i tej telewizji? Mam złą wiadomość: żyjesz w błędzie.Jesteś jedynie telewizyjnymryjem, panem z okienka.Myślisz, że z twojego powodu przyszedłbym tu z kilogramami tegożelastwa i plastiku? - Artur wskazał kamizelkę połączoną kablem z detonatorem, którytrzymał w ręku.- O co więc ci chodzi?- O prawdę.Pamiętasz jeszcze, co to prawda? - Solski wstał, podszedł do Tokarczyka inachylił się nad nim.- A może powiesz teraz swoim widzom, co naprawdę o nich myślisz?Jak ty to mówisz? Stado bezmózgich baranów? Ciemna masa podłączona do pilota? -Wyraznie się rozkręcał.- Wytłumaczysz im, dlaczego co wieczór serwujesz informacyjnąpapkę czwartej jakości zamiast prawdziwych newsów i rzetelnego dziennikarstwa? Ach,zapomniałem.Liczy się tylko prosta story.Skandal, seks i krew.- Wciąż stał nadTokarczykiem.- Dużo mówisz o mnie.Może porozmawiamy teraz o tobie? - Ludwik próbowałzachować twarz.Musiał zebrać się do kupy.Więcej swobody, szybsze reakcje i błyskotliweriposty - tego teraz potrzebował.- Zaraz porozmawiamy.Spokojnie, nigdzie się nie wybieram.Ty zresztą też - odrzekłSolski.Kilka minut wcześniej na jego żądanie ochroniarz przyniósł klucze do zamków wdrzwiach studia.Artur grzecznie mu podziękował, wypuścił z newsroomu wszystkie kobiety,zamknął za nimi drzwi, przekręcił klucze i zostawił je w zamkach.Pewnie już jadą.Nie chciałzbytnio ułatwiać pracy anty terrorystom.159.05.2008, piątek szpital powiatowy w Piszu godzina 13.20Nerwowo stukała nogą o krzesło.Przyjechała dużo wcześniej, nie chcąc się spóznić.Zresztą i tak musiała najpierw wpaść do teściów, by zostawić u nich Dominika.Małyzaskakująco spokojnie zniósł jazdę PKSem z Orzysza.Prawie całądwudziestopięciokilometrową drogę przespał na jej rękach.Obeszło się bez płaczu i żądańnatychmiastowego dostępu do piersi.Momentami miała dość, chciało jej się płakać.Samotna matka z dzieckiem na dalekiejprowincji - to nie wróżyło dobrze na przyszłość.Jakby miała mało codziennych problemów,wróciła sprawa śmierci jej męża w Iraku.Od poniedziałku, kiedy to zadzwonił do niejnieznajomy mężczyzna, twierdząc, że zna tajemnicę śmierci Roberta, Anna Kaliska miałacoraz więcej wątpliwości.Zgodziła się na spotkanie, ale nie była przekonana, czy dobrze robi,grzebiąc na nowo w historii, która przyniosła jej tyle bólu i wstydu.Rozejrzała się po holu.Nie dostrzegła nikogo, kto by się w nią wpatrywał.Nikt niedawał jej żadnych znaków.Ludzie zajęci byli sobą.Jedni czekali w długiej kolejce, by sięzarejestrować, drudzy przyszli kogoś odwiedzić i szukali informacji, jeszcze inni kupowalicoś w kiosku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]