[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale on był inny.Był Cajunem, jakmy.- Co z tymi dwoma? Kiedy to było?- Jakieś dwa lata temu.Przypłynęli tutaj dwaj mężczyzni i zatrudnili niektórych z nas, żebyśmywybudowali im dom na wyspie, a następnie zapomnieli o ich istnieniu.- Wzruszył ramionami.- Dobrzepłacili.Co nas obchodziło, czym się tam zajmują? Dopóki nie sprzedawali swoich narkotyków naszymdzieciom, mogli sobie robić wszystkie proszki świata.To nie nasza sprawa.- Myśli pan, że zajmowali się narkotykami?- Wiemy, że tak.Etienne nam mówił.Przyszedł tu, przyniósł butelkę wina, usiadł na tym krześle iopowiedział nam o tych wszystkich rzeczach, które przewoził z Houma do nich na wyspę.- To miły człowiek - powiedziała Marguerite.- Nie ściągniecie na niego kłopotów? To nie jego wina.- Nie, obiecuję, że Etienne nie będzie miał kłopotów - zapewniła ją Eve.- Zawsze mówił, że ci szaleńcy wysadzą się w powietrze chemikaliami, które musiał im przywozić -dodała Marguerite.- Był smutny.Chyba ich lubił.- I co się z nimi stało?- To, co przewidział Etienne.Pewnej nocy był wielki wybuch.Kiedy poszliśmy zobaczyć, co się stało,zobaczyliśmy, jak Etienne kopie dwa groby.Kazał nam odejść i zapomnieć o tym, co widzieliśmy.Powiedział, że policja nie może się dowiedzieć, bo i nas wezmie za kryminalistów.- I tak zrobiliście?- Nie jesteśmy głupi.Policja uważa nas za hołotę.Etienne miał rację.- A jak się nazywali ci dwaj? - spytał Joe.- A jak pan myśli? - W głosie Jeana słychać było sarkazm.- Smith i Jones? Myśli pan, że wyjawiliby namprawdziwe nazwisko?- Jak długo przebywali na wyspie, nim nastąpił wybuch? - dopytywała się Eve.- Ze cztery miesiące.Przyjechali do nas już dwa miesiące wcześniej, ale straciliśmy trochę czasu, bonajpierw budowaliśmy na pierwszej wyspie.Potem uznali, że to zbyt na widoku, i musieliśmy zacząć odpoczątku na drugiej.- W jakiej odległości od siebie leżą te wyspy?- Mniej więcej półtora kilometra.Ale na bagnie to duża odległość.- Mówił pan, że podobno nie ma już tam grobu.Skąd pan wie?- Etienne wrócił.Powiedział nam, że policja zadaje pytania i musi się pozbyć szkieletów.- Jean sięskrzywił.- Policja na pewno zainteresowałaby się czymś takim i mielibyśmy kłopoty.To nie nasza wina,że się wysadzili w powietrze.- Co wiecie o bracie Etienne a?- Ma brata? - Jean ściągnął brwi.- Nie wspominał?91Jean przecząco pokręcił głową.- Wystarczy - stwierdził Dufour.- Nie mów im nic więcej, chyba że dadzą ci jeszcze jakieś pieniądze,Jean.- Uśmiechnął się.- I premię dla mnie za to, że ich tu dowiozłem.- Pewnie wyciągnąłeś od nich wystarczająco dużo bez mojej pomocy - powiedział Jean.- Pieniądze będąmi potrzebne, jeśli ja i moja rodzina mamy na jakiś czas zniknąć.- Dlaczego?- Myślisz, że wierzę tobie albo tym ludziom? - Popatrzył na Joego.- Nic nie zrobiliśmy.Nie jesteśmyodpowiedzialni za śmierć tych głupców.Sami to sobie zrobili.- Nie oskarżamy was - zapewniła go Eve.- Nie musicie uciekać.Jean ją zignorował.- Pakuj się, Marguerite.- Musi nas pan zawiezć na tę wyspę - stwierdził Joe.- Po co? Mówiłem, że tam nic nie ma.- Może jest więcej, niż pan sądzi.Jean żachnął się z irytacją.- Strata czasu.- Wstał i skierował się do drzwi.- Chce pan zobaczyć wyspę? Ma pan przewodnika.Jamam dość.- Kiwnął ręką na Dufoura.- Chodz, Jacques.Odprowadzę cię do łodzi i pokażę, gdzie to jest.Joe ruszył za nimi.- Chyba też pójdę i posłucham.Chcę mieć pewność, że zmierzamy we właściwym kierunku.Eve już miała wyjść za Joem, ale zatrzymała się obok Marguerite, która wyciągała ubrania z odrapanejkomody z sosny.- Gdzie się przeniesiecie?- Nie pani sprawa.- Nie chcemy zrobić wam krzywdy.- Odejdz.Eve ruszyła do drzwi.- Chwileczkę.- Marguerite przez moment milczała.- Nic nam nie będzie.Zamieszkamy u przyjaciół,dopóki nie będziemy pewni, że możemy bezpiecznie wracać.Nikt nas nie znajdzie na tym bagnie, jeślisami tego nie zechcemy.- Skoro wiedzieliście, że będziecie musieli uciekać, to dlaczego wzięliście od nas pieniądze?Marguerite popatrzyła na nią ze zdumieniem.- Bo są nam potrzebne.Dla ciebie to pewnie niewiele, a nam przez wiele miesięcy nie zabraknie najedzenie dla dzieci.- Wyciągnęła spod łóżka spłowiały worek marynarski.- Warto zaryzykować.- Eve! - zawołał ją Joe.- Idę.Popatrzył na nią uważnie, gdy weszła na pomost.- Przekonałaś ją, że z naszej strony nic im nie grozi?- Nie, ona nam nie wierzy.Ale twierdzi, że pieniądze warte są ryzyka.Ci dwaj chłopcy.Zastanawiamsię, czy mają co jeść.Bieda jest koszmarna, Joe.Joe skierował wzrok w stronę Jeana.- Coś mi się tu nie podoba.- Co masz na myśli? - zapytała z niepokojem.- Coś za łatwo to poszło.Powinien nieco mniej chętnie udzielać informacji.- Trochę to dziwne, że nie wiedzą nic o bracie Etienne a.Z tego, co słyszałam, Etienne nie byłnajdyskretniejszym człowiekiem na świecie.- Myślałam, że tak się przejęłaś tymi dzieciakami, że nie słuchasz - uśmiechnął się.- Współczuję, ale nie jestem ślepa.Myślisz, że Hebert dotarł do Jeana i zastawił na nas pułapkę?- Całkiem możliwe.- Czyli cała ta opowieść to kłamstwo?- Niekoniecznie.Najlepsze kłamstwa są zbudowane na prawdzie.- Popatrzył na rozlewisko.- Etiennezapewne sprzedał im historię o laboratorium narkotyków, a okoliczni mieszkańcy udawali, że niczego niewidzą.Co nie znaczy, że Jules Hebert nie wpadł tu wczoraj i nie zaproponował im sumy, przy której naszałapówka to drobniała.Przeszył ją dreszcz.- A więc będzie czekał na wyspie.- Tak sądzę.- Dobrze.- Wzięła głęboki oddech.- Jak się dowiemy.- Pózniej.- Odwrócił się i pomógł jej wsiąść na łódz.- Zostaw to mnie.Tak jak wtedy, kiedy wyrzucił ją przy drodze za Nowym Orleanem?Mowy nie ma.92Rozdział osiemnasty- To pierwsza wyspa - Dufour wskazał górę błota majaczącą na horyzoncie.- Ta, którą wasiprzedsiębiorczy przyjaciele uznali za zbyt widoczną i którą opuścili.Mój kuzyn niewiele na niej zbudował,prawda? - Wąski pomost zniszczony przez żywioły i czas prowadził na równie zniszczoną platformę,zapewne były to fundamenty laboratorium.- Zdaniem Jeana to na następnej wyspie znajdziecie swójgrób.- Wyszczerzył zęby.- Albo go nie znajdziecie.Na pewno chcecie płynąć dalej?- Chcemy - odparł Joe.- Ale proszę zatrzymać się przy tej wyspie.Muszę się upewnić, że kuzyn Jean niekłamał co do ilości muszli w glebie.Eve popatrzyła na niego ze zdumieniem.Dufour wzruszył ramionami.- Może poczekamy z tym, aż dotrzemy na właściwą wyspę?- Nie.Proszę zatrzymać się tutaj.Dufour się zawahał, ale skierował łódz ku pomostowi.- Tracicie czas.- To nasz czas, a pan dostał za to pieniądze.- Joe wyskoczył z łodzi, a potem pomógł Eve.- Zarazwracamy, Dufour
[ Pobierz całość w formacie PDF ]