[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Qiexada z jednej strony, piranie z drugiej - Hamilton wyliczał.- Nie zauwa\yłeśprzypadkiem na gałęziach jakiegoś boa dusiciela?Nawarro odruchowo spojrzał w górę, a dopiero potem ponownie w dół, na z entuzjazmem pracujące dziki.Obydwaj zaczęli strzelać, kładąc trupem z tuzin zwierząt.- Następnym razem, kiedy wybiorę się polować na quiexada, je\eli w ogóle będzie jakiśnastępny raz - stwierdził Nawarro - wezmę ze sobą pistolet maszynowy.Mój magazynek jest ju\pusty.- Mój równie\.Widok martwych współtowarzyszy wydawał się jedynie zwiększać \ądzę krwi u resztystada.Z dziką wściekłością szarpały korzenie i wiele z nich udało im się przeciąć.- Senior Hamilton - ponownie odezwał się Nawarro.- Albo zaczynam się trząść ze strachu,albo to drzewo stało się.jak to się mówi?- Chwiejne?- Właśnie.- Nie jestem tobą.Sam musisz osądzić.Nagle dał się słyszeć strzał i zobaczyli, jak martwy dzik osunął się pod nimi na ziemię.Hamilton i Nawarro spojrzeli do tyłu.W odległości około czterdziestu metrów z dziwnympakunkiem na plecach stał Ramon, który ukrył się pod zwisającymi gałęziami.Strzelał jednaknieprzerwanie i - jak zawsze - skutecznie.Nagle jednak dał się słyszeć suchy trzask iglicyuderzającej o pustą komorę.Hamilton i Nawarro spojrzeli na siebie w zamyśleniu, ale Ramonwydawał się niewzruszony.Z kieszeni wyjął nowy magazynek, zało\ył go i.strzelał dalej.Kolejne trzy strzały prawdopodobnie uświadomiły dzikom, \e zagra\a im niebezpieczeństwo.Zdziesiątkowane stado uciekło wreszcie w gęstwiny.Trzech mę\czyzn wracało wolno do obozu, wlokąc za sobą jednego martwego dzika.- Usłyszałem strzały, więc przyszedłem - wyjaśnił Ramon.- Oczywiście zabrałem ze sobąmnóstwo zapasowej amunicji.Z kamienną twarzą poklepał dłonią po wypchanej kieszeni i wzruszył ramionami zprzepraszającą miną.- To wszystko przeze mnie - oświadczył.- Nigdy nie powinienem pozwolić wam na tęsamotną wyprawę.Trzeba czuć las.- No dobra.Zamknij się ju\ - przerwał Hamilton.- Dobrze, \e pomyślałeś o zabraniu zesobą mojego plecaka.- Nie powinno się wodzić słabych na pokuszenie - odparł Ramon tonem kaznodziei.- Uspokój się wreszcie - wtrącił Nawarro.- Bóg świadkiem, \e ju\ przedtem był nie dozniesienia - dodał, patrząc na Hamiltona - ale teraz.* * *Nad ogniskiem, płonącym w zupełnych ciemnościach, pełno było steków z dzika,skwierczących na lśniących kawałkach \arzącego się drewna.- Rozumiem, \e musieliście sobie postrzelać - odezwał się Smith.- Ale gdyby w pobli\uczaili się Horena.To przecie\ musiało zwrócić uwagę wszystkich w promieniu kilku kilometrów.- Nie ma obawy - odparł Hamilton.- śaden z plemienia Horena nie zaatakuje nocą.Je\elizginie w nocy, to jego dusza będzie się błąkać wiecznie po ziemi.Jego Bóg musi widzieć, jak onumiera.- końcem no\a dzgnął najbli\szy stek.- Rzekłbym, \e są ju\ prawie dobre.Dobre czy nie, wszystkie steki zostały zjedzone z du\ym apetytem.- Byłyby lepsze, gdyby z tydzień kruszały - oznajmił Hamilton, kiedy wszyscy skończyliju\ jeść.- Ale i tak były bardzo smaczne.A teraz chodzmy spaćś Wyruszamy o świcie.Biorępierwszą zmianę warty.Zaczęli przygotowywać się do snu.Jedni kładli się do nieprzemakalnych śpiworów, inni nalekkie hamaki rozwieszone między drzewami na skraju polany.Hamilton dorzucił trochę drew doogniska i nie przerywał tej czynności, dopóki płomienie nie zaczęły strzelać na trzy metry w górę.Potem, z maczetą w ręku, poszedł po nowe drewno.Wrócił z naręczem gałęzi, których większośćod razu wrzucił do ogniska.- Trzeba ci przyznać - zauwa\ył Smith - \e wiesz, jak rozpalać du\y płomień.Ale czemuma to słu\yć?- Bezpieczeństwu.Ogień trzyma wszelkie robactwo na odległość, dzikie zwierzęta te\ bojąsię ognia.Pózniejsze wydarzenia miały pokazać, \e miał rację tylko częściowo.Kończył właśnie trzecią wyprawą do lasu po drewno i wracał ju\ do obozu, kiedy doszedłgo przenikliwy krzyk.Rzucił gałęzie i biegiem wrócił do obozu.Domyślał się, \e taki okrzyk mógłsię dobywać jedynie z gardła Marii.Kiedy dobiegł do jej hamaka, ujrzał przyczynę jej przera\enia:olbrzymia, dziesięciometrowa anakonda, wcią\ jeszcze zaczepiona ogonem o gałąz drzewa, naktórym rozwieszony był hamak Marii, okręciła się ju\ jednym zwojem wokół nóg kobiety.Olbrzymia paszcza anakondy była szeroko rozdziawiona.Maria nie była jeszcze unieruchomiona wśmiertelnym uścisku, tylko po prostu sparali\owana ze strachu.Nie było to pierwsze spotkanie Hamiltona z anakondą.Czuł du\y respekt dla tych wę\y,ale nic ponadto.Wiedział te\, \e dorosły osobnik tego gatunku potrafi połknąć w całościsiedemdziesięciokilogramową zdobycz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]