[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szumowiny.Prawdziwy mężczyzna powinien umieć się dzwi-gnąć, Slaight.Każdy prawdziwy mężczyzna powinien zebrać sięw sobie i spróbować, Slaight.Rozumiesz?162- Yessir!!!- Dlatego zamierzam uczynić cię dowódcą batalionu; zarazna początku roku akademickiego.Batalion, Slaight.Twój wła-sny batalion.Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to dla ciebiewielki wstrząs, młody człowieku.ale czasami.czasami my,dowódcy, korzystamy z okazji i pozwalamy komuś sięgnąćgwiazd.Jeśli nie skorzystasz z tej okazji, to znaczy, że nie ma wtobie ducha dowódcy.Ja na twoim miejscu wykorzystałbymtaką okazję, Slaight.Do końca.Jestem spokojny.Podejmujęsłuszną decyzję.Po przestudiowaniu twoich akt mam pewność,że jesteś odpowiednim człowiekiem na dowódcę batalionu.Tak, batalionu.I co ty na to, chłopcze?- Cóż, sir.to.eee.bardzo interesująca propozycja.Slaight stracił kompletnie mowę i gapił się baranim wzro-kiem na generała.W ułamku sekundy, siedząc, obserwującHedgesa i słuchając jego przemowy, doznał olśnienia.Naglepojął wielką prawdę.Tak to się zawsze dzieje.W jednej chwilijesteś jedynie pieprzonym Slaightem, a w następnej, na mocyczyjejś decyzji, zupełnie kim innym.Zostałeś naznaczony.Wy-brany.Slaightowi nie mieściło się to wprost w głowie.Nie po-trafił tego przeskoczyć.- I co pan na to? Pasuje?- Yessir!!! Tylko że.ja.Hedges zachichotał, jakby chciał powiedzieć: Posłuchaj,chłopcze, kiedyś i ja byłem w takiej sytuacji.Wiem zatem, coczujesz.Trochę przytłoczony, co? Przeskoczysz to.Poradziszsobie.Rozparł się wygodniej, założył ręce za głowę, nogę na nogę ikiwając się miarowo na krześle, wyglądał przez okno Wycho-dzące na plac apelowy.Slaight nie spuszczał wzroku z generała.Wyglądał.Jezu.na niezmiernie z siebie zadowolonego.- Więc jak tam pańska pamięć, panie Sam?- Słucham, sir?Hedges kiwał się rytmicznie wraz z krzesłem, zupełnie jakbynie słyszał pytania kadeta.Milczenie przytłaczało Slaighta ni-czym pokrywa pojemnika na śmiecie.Było jak tarcza, któraoddziela od tego, co miało za chwilę nastąpić.Po raz pierwszy,163od chwili gdy zjawił się w kwaterze głównej, ogarnął go praw-dziwy strach.Skurwiel dobijał z nim targu.Siedział sobie za biurkiem,wyglądał na plac apelowy i jak zwykle bujał się na krześle. Dobija ze mną targu! - myślał Slaight.- Mówi, że zrobi mniedowódcą batalionu, jeśli tylko zapomnę o majorze Consorze iprawdziwym wyniku sekcji zwłok.Dobrze wie, że pod wzglę-dem postawy żołnierskiej plasuję się w trzeciej pięćdziesiątcena roku, co bez trudu może wyczytać w moich aktach.Czarnona białym.I na Niebieskim.A jednak chce dać mi batalion,pieprzony batalion z całym dobrodziejstwem inwentarza.Aleprzecież, na Boga, tak dzieje się codziennie! Może większośćpalantów, którzy noszą już na rękawach szewrony, równieżdobiła podobnego targu? Kto to wie? Wszystko odbywa się zazamkniętymi drzwiami i za pośrednictwem manilowych teczek.Może jeden lub dwóch domyśla się, co jest grane.A komendantsiedzi przed nim i doskonale wie, iż.Slaightowi zakręciło się w głowie, jakby ktoś solidnie wy-rżnął go w ucho.Oto on, Ry Slaight, którego komendant trak-tuje jak swojego człowieka.Sprawiało to, że czuł się wyjątkowy.Nieoczekiwanie awans na dowódcę batalionu wydał mu sięniebywale atrakcyjny.Sprawiało to, że czul się pożądany.Wła-śnie tak.Pożądany.Po raz pierwszy w życiu ktoś proponowałmu układ.Odnosił nieprzeparte wrażenie, że jeśli nie wykonateraz ruchu, niepowtarzalna okazja przejdzie mu koło nosa.Chwileczkę! Uczucie to było jednak już mu znane.skąd, dolicha? Taki sam dreszcz emocji poczuł tamtego wieczoru, kiedypoznał Irit, kiedy popatrzyła na niego w pokoju pełnym ludzi ipowiedziała: Jedz ze mną do domu, Slaight.Miała to woczach.Również dobijała targu.Jedz ze mną do domu i pieprzmnie, a zawsze będziesz mieć metę, chłopcze.Oczywiście, wy-raziła to w sposób znacznie subtelniejszy, między wierszami,ale jej oczy mówiły prawdę.Po prostu dobijała cholernego targ.W pierwszej chwili to właśnie ją od niego odstręczało-Wszystko, co robiła, przypominało dobijanie interesu.Nawetsamo pieprzenie się.Stało się to tak nagle.Zanim jeszcze się164w niej zakochał, poszedł za nią jak pokorne cielę.Dokładnietak.Ona prowadziła, a on szedł.Porozumienie było całkowite.Slaight był kadetem i wślizgnął się na scenę z taką samą łatwo-ścią, jak codziennie rano wślizgiwał się w spodnie.Jedenweekend.No cóż.I teraz siedział w gabinecie komendanta w West Point, akomendant bujał się na krześle i dobijał z nim targu; spokojniei niedbale.Slaight czul się.czuł się skomplementowany.Uho-norowany.Zupełnie jakby został wciągnięty do środka maszy-ny pełnej tłoków i obracających się trybów, a chłopaki pokrojuHedgesa pilnowali, by wszystko gładko się kręciło.Taki targ! Jezu! Od czasu, gdy w gimnazjum w Leavenwor-th dorabiał jako sprzedawca w sklepie z odzieżą, do handlużywił mieszane uczucia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]