[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siła wody wypycha mnie w górę, aleprzeciwstawiam się jej ruchami rąki nóg.Na resztce powietrza nurkujęjeszcze głębiej i obracam się dookoła,badając dno.%7ładnego dzwięku, tylkobicie mojego serca.Widzę kamienie, wodorosty, małe ryb-ki wyglądające jak srebrne łuski.Czy tomożliwe, żeby zniknęła? Wypływam po-woli na powierzchnię, by zaczerpnąćpowietrza i nurkuję znowu.Muszę jąznalezć, nie może być daleko.Opływamskałę i po chwili przede mną pojawia siębiała plama to ona, ogromna meduza,smukła i zabójcza.Wygląda nanieprzytomną.Boże, proszę, spraw, żeby żyła!Biorę ją pod pachy i jak najszybciejwyciągam na powierzchnię.Z trudemłapię powietrze, płuca mnie palą.Ona431/520pozostaje bez ruchu, bezwładna w moichramionach.Odnoszę wrażenie, że mapołamane żebra.Muszę obchodzić sięz nią delikatnie, a jednocześnie szybkowyciągnąć ją z wody.Chwytam ją od tyłu, obejmując rami-eniem, jak widziałam w wielu filmach.Potem zbieram wszystkie siły i próbujędostać się na brzeg.Zadanie jestniezwykle trudne, bo ledwie umiem pły-wać.Fale bez przerwy odpychają mniew tył, ale ja biję nogami jak szalona, ażczuję, że zaraz eksploduje mi serce.Na szczęście za skałą otwiera sięzatoczka z małą plażą.Płynę w jej stronę,starając się zachować spokój.Lucreziajest lekka, wydaje się nie ważyć nic i mo-je mięśnie jeszcze się nie poddały.Pokilku minutach udaje mi się dotknąć sto-pami dna.Ciągnę ją za sobą i układamna piasku.432/520Oddech mi się urywa, ale przypadamnatychmiast do jej zimnego ciała, byposłuchać, czy wciąż oddycha.Nic niesłyszę, musiała wypić dużo wody.Unoszęjej powieki i widzę tylko białka oczu.Ogarnia mnie strach.Biorę ją za rękę.Jejdłoń jest drobna i chuda.Przyciskamkciuk do jej nadgarstka.Czuję słaby puls.Dobrze.Jeśli serce bije, jest jeszczenadzieja.Odwagi, Eleno.Dasz radę.Musisztylko przypomnieć sobie całą procedurę.Minęły całe lata, ale teraz musisz wrócićpamięcią do tamtego wykładu o pier-wszej pomocy, którego znudzonasłuchałaś w liceum.Powtarzam sobiew myślach kolejne punkty oddychaniausta-usta i zaczynam.Odchylić głowę to pierwsza rzecz,którą należy zrobić.Pochylam się nadLucrezią, jedną rękę kładę na jej karku433/520i unoszę ją, a drugą popycham do tyłu jejczoło.Dwoma palcami zatykam jej nos,by zapobiec wydostawaniu się powietrza,biorę głęboki wdech, przyciskam usta dojej warg i wdmuchuję w nią powietrze.Podnoszę głowę, by sprawdzić, czy jejklatka piersiowa się uniesie.Cholera,żadnej reakcji! Elena! odległy krzyk rozbrzmiewaponad plażą.To głos Leonarda.Nareszcie.Widzę go na górze, na szczycie skały. Leonardo! wrzeszczę zrozpaczona,dając mu znak, żeby biegł do mnie.Podczas gdy on schodzi w pośpiechu,ja jeszcze raz próbuję sztucznegooddychania, ale Lucrezia nie reagujei wygląda na to, że teraz ustało nawetbicie serca.Tymczasem Leonardo dopada domnie.W ręku ma telefon i dzwoni po434/520pomoc.Zajęło mu to ledwie moment,albo przynajmniej tak mi się wydaje. Nie oddycha jestem u kresu sił,w oczach mam łzy. Proszę cię,spróbujmy masażu serca.Pomoc możeprzyjechać za pózno.Leonardo pochyla się nad Lucreziąi zaczyna sztuczne oddychanie.Wd-muchuje powietrze w jej usta, po czym jaopieram dłoń na jej mostku, dokładamdrugą i zaczynam uciskać.Piętnaścierazy i znów kolej Leonarda.Pompujepowietrze, a moje ręce szybko wykonująkolejne piętnaście lekkich ucisków.Spoglądam na Leonarda, a on namnie.Jest zagubiony, nigdy nie widzi-ałam go w takim stanie.Ręce mu drżą,kiedy dotyka bezwładnego ciała Lucrezii,a jego matowe oczy szukają w moichodpowiedzi. Jeszcze zachęcam.435/520Nie wiem, czy to może pomóc, ale niemam pojęcia, co innego moglibyśmyzrobić.Nie mogę patrzeć, jak blady i roztrzę-siony jest Leonardo.Choć czuję, żeopuszczają mnie siły, choć mam ochotęsię poddać i wybuchnąć płaczem, muszębyć silna, dla niego.Wytrzymaj,Lucrezio, powtarzam w myślach jakmantrę.Wytrzymaj.I wtedy nadlatuje śmigłowiec StrażyPrzybrzeżnej, przywracając nam strzępeknadziei.Leonardo i ja unosimy wzrok kuniebu.Kilka sekund po lądowaniuz kabiny wyskakuje dwóch ratowników.Biegną do nas z noszami.Wyjaśniamyim, co się stało, a oni doskakują doLucrezii, przypinają ją do noszy, udziela-jąc pierwszej pomocy i zabierają ją zesobą.Do szpitala w Messynie.436/520Patrzymy, jak się oddalają wyczer-pani, nie jesteśmy w stanie nic pow-iedzieć ani zrobić.Leonardo stał się zi-mny i twardy jak skała.Muskam jegoramię i mam wrażenie, że dotykamposągu.Potem biorę go za rękę i ściskammocno, przywracając jej trochę ciepła.Jestem z tobą, kochanie.Nie zostawięcię.13Woczekiwaniu na Leonarda wy-glądam przez okno i obserwuję pełnąsamochodów ulicę.Jest ciepły, letniwieczór.Messyna rozbłyska światłamii pachnie jaśminem.Z portu dobiegająodgłosy promów.Nie znam tego miasta,nie spodziewałam się, że kiedykolwieksię tu znajdę i czuję się dziwnie nie namiejscu, jakbym nie miała powodu, by tubyć jakaś kapryśna ręka wyrwała mniesiłą z wyspy piasku i ciszy i rzuciła w za-tłoczone, głośne miasto.Jestem tu od pięciu dni, od kiedyLucrezię przetransportowano438/520śmigłowcem do szpitala.Tymczasowoprzeprowadziliśmy się z Leonardem doich wspólnego mieszkania z czasów, gdybyli razem.To on poprosił mnie, bymz nim pojechała, a ja od razu się zgodz-iłam.Co innego mogłam zrobić? Wrócićdo Rzymu i zostawić go samego w taktrudnym momencie? Nigdy bym go nieopuściła, mimo że przebywanie tu, w ichmieszkaniu, tak bardzo mi ciąży.Lucrezia żyje, lecz pozostaje na granicytego i tamtego świata.W wynikuuderzenia o powierzchnię wody doznałaobrzęku płuc i krwiaka mózgu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]