[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Teraz idę na górę i sprawdzę, co zpaniczem.Zamknąwszy drzwi za sobą, podreptała do stóp schodów i przygotowała się do długiejwspinaczki kładąc jedną rękę na poręczy, drugą zaś na lewym, szwankującym kolanie, by wrazie czego je wesprzeć.Następnie ruszyła pod górę, nucąc pod nosem.Dotarłszy napółpiętro, zatrzymała się na dłuższą chwilę, żeby złapać oddech, przy okazji zaś postanowiłaschodząc usunąć wielką pajęczynę zwisającą z górnej ramy portretu, który majaczył w mrokunad schodami.Drzwi łazienki były uchylone.Z ciemnego wnętrza dobiegał zapach ciepłej pary,mydła i wody po goleniu.Staruszka zawahała się, postanowiła jednak mimo wszystkozapukać do sypialni Davida.Uniosła rękę, lecz w tej samej chwili drzwi się otworzyły i stanąłw nich nieświadomy jej obecności David.Oboje odskoczyli nerwowo.- Och, przepraszam! - wyjąkała zadyszana Effie - ale pańscy rodzice udali się już dojadalni i niepokoją się, czy pan nie chory.David, ubrany w czyste dżinsy, sportową koszulę i kapcie, uśmiechnął się do niejserdecznie.- To ja przepraszam, Effie.Zasnąłem w wannie.Już schodzę.- Doskonale.- Gospodyni zawahała się, mnąc w dłoniach fartuch.- No, to.to ja idęścielić łóżka.David zamknął za sobą drzwi sypialni i ruszył ku schodom, Effie zaś w przeciwnąstronę, do sypialni starszych państwa.U szczytu schodów David zatrzymał się i spojrzał wślad za staruszką widoczną za przepaścią holu, w przeciwległym odcinku biegnącegoantresolą korytarza.- Niepotrzebnie trzymałem dziś Jocka tak długo w deszczu! - zawołał.- Mam nadzieję,że się nie przeziębił?Effie obejrzała się; na jej twarzy odmalowało się chwilowe zdumienie, że David taktroska się o jej męża, potem wyparł je uśmiech.- Nic mu nie będzie, paniczu.Narzeka, bo narzeka, ale tak samo narzeka, gdy słońceświeci.Nie ma takiej pogody, która byłaby w smak temu mojemu staremu! - Tu Effiewestchnęła z czułością.- Ale z drugiej strony konia z rzędem temu, co by mu zabronił kopaćw ogrodzie, choćby i w największy deszcz!David bez słowa kiwnął głową i uśmiechnął się, po czym zbiegł ze schodów po dwastopnie na raz, kłapiąc głośno pantoflami.Przebiegł przez hol do jadalni, gdzie rodzicesiedzieli już przy stole.Na jego widok oboje podnieśli wzrok.- Przepraszam za spóźnienie - rzekł, skinieniem głowy witając się z ojcem.- Zasnąłemw kąpieli.- Nic dziwnego.- Alicja wstała, podeszła do kredensu i wróciła do stołu z wazą ichochlą.Zaczęła nakładać synowi na talerz smakowicie pachnący gulasz.- Musisz byćwykończony i zmarznięty na kość po tej harówce.George odłożył sztućce na talerz, oparł się wygodniej, przełknął to, co miał w ustach, iwskazał na dalszy róg kredensu.- Przyniosłem whisky z salonu - rzekł do syna.- Poczęstuj się, chłopcze, dobrze cizrobi.David nalał sobie sporą porcję trunku, dodał wody i wrócił ze szklanką do stołu.Alicjapostawiła przed nim dymiący talerz.- A przede wszystkim zjedz - mruknęła.- Dzięki - bąknął cicho David, rozkładając serwetkę na kolanach.Alicja wróciła na swoje miejsce.W ciągu minionych miesięcy zaczęła się bać tychwspólnych kolacji, których nastrój niezmiennie determinowało posępne milczenie Davida.Dawniej oboje z George'em bardzo lubili te chwile; siedzieli sobie razem i nikt im nieprzeszkadzał, opowiadali, co się wydarzyło w ciągu dnia, i robili plany na jutro.Teraz, jeśli wogóle ktoś się odzywał to tylko George i ona, lecz rozmowa brzmiała tak płytko i sztuczniejak lekcje języków obcych w telewizji; wkrótce zresztą zamierała.Alicja wiedziała, żeGeorge też to czuje.Oboje woleli już kompletne milczenie od tych rwących się,wymuszonych zdań.Siedzieli więc we troje jak mnisi związani ślubem milczenia; wysokiesklepienie jadalni wzmacniało irytujący zgrzyt sztućców po talerzach.Dziś jednak miało być inaczej.Przed kolacją George zrelacjonował jej rozmowę zDuncanem Caple'em i Alicja obawiała się, jak David przyjmie propozycję wyjazdu doStanów.Dlatego też wzdrygnęła się nerwowo, gdy George odstawił szklankę i zwrócił się dosyna:- Jak ci idzie z ogrodem?Wyrwany z zadumy David raptownie podniósł głowę, wypił łyk whisky i otarł ustaserwetką.- Już kończę - rzekł głosem chropawym, jakby zardzewiałym wskutek zbyt rzadkiegoużywania.Odchrząknął.- Liczę, że za tydzień wszystko będzie gotowe.- No, no - mruknął George.- Odwaliliście z Jockiem kawał dobrej roboty.Nieprzypuszczałem, że dożyję dnia, gdy nasz ogród rozkwitnie w całej dawnej krasie.- Podniósłwidelec do ust i przy stole znów zaległa cisza.Jedli, nie patrząc na siebie.Po chwili David odłożył sztućce i rzekł do ojca:- Pomyślałem, że w następnej kolejności mógłbym się zająć tym nieużytkiem nabrzegu jeziora.Lord Inchelvie przestał żuć i spojrzał na żonę.Alicja zastygła z widelcem w ustach,niespokojnie zerkając to na męża, to na syna.David zauważył tę wymianę spojrzeń.- Czy coś się stało? - spytał.George Inchelvie westchnął głęboko, oparł łokcie na poręczach krzesła i splótł ręce nakolanach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]