[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pia natomiast była pod wrażeniem alarmu.- A co by się stało, gdyby się odezwał, a nikogo nie byłoby w pobliżu? - spytała.- %7ładen problem - odrzekł Yamamoto.- Wszystkie dane są przekazywane na bieżącodo centralnego komputera uniwersytetu, a my z doktorem Rothmanem mamy w swoichiPhone ach aplikację, która natychmiast nas o tym informuje.- Doktor Rothman wspominał mi wcześniej o jakimś problemie z płynemhodowlanym - powiedziała Pia.- Miał na myśli płyn w tych łazniach?- Z pewnością.Mamy kłopot z utrzymaniem właściwej równowagikwasowo-zasadowej.Prosił, żeby się pani tym zajęła? Bo jeśli tak, to byłaby ogromna pomoc.Nie jest to jakiś bardzo poważny problem, ale żaden z nas nie miał okazji przyjrzeć się temubliżej.Wiem, że czułbym się o wiele lepiej, gdyby w końcu został rozwiązany.- Zrobię, co w mojej mocy - obiecała Pia.- Tylko że zaczynam w zasadzie od zera.Nie mam żadnego doświadczenia w kulturach tkankowych.- Ale w przypadku salmonelli brak doświadczenia jakoś pani nie przeszkodził -powiedział Yamamoto.Pia się uśmiechnęła w odpowiedzi na ten komplement.- A co z Lesley i Willem? Może mogliby mi pomóc?- Zwietny pomysł.- Lekarz zerknął na nowych studentów.- A wam jak się on widzi?Wzruszyli ramionami.- Dobrze - odpowiedzieli zgodnym chórem.Kiedy wychodzili z bloku, Pia odwróciła się tuż przy drzwiach.Popatrzyła naRothmana pochylonego nad łaznią.Brzęczyk zamilkł, a jej jeszcze raz przeleciała przezgłowę myśl o szalonym naukowcu.Ponownie się wzdrygnęła.W tym miejscu rzeczywiścietworzono przyszłość, i cieszyła się, że będzie w tym uczestniczyć.Podświadomie wiedziałajednak, że ten kij może mieć dwa końce.Rozwój biologii postępował przerażająco szybko, araz zdobytej wiedzy nie sposób było wyrzucić z podręczników.Rozdział 6Greenwich, Connecticut 1 marca 2011, 15.30Edmund Mathews poszedł otworzyć drzwi swojej nadbrzeżnej rezydencji wsuperekskluzywnej enklawie już i tak ekskluzywnego miasteczka Greenwich w stanieConnecticut.Rzadko się zdarzało, by był sam w domu, ale Alice, jego żona, pojechała zkoleżanką do miasta na zakupy, a aupair, Ellen, nie wróciła jeszcze ze szkoły z Dariusem.Poobejściu nie kręcił się ogrodnik, a w środku nie było akurat żadnych robotników, malarzy,dekoratorów, dostawców, mechaników, kucharzy ani w ogóle żywej duszy oprócz Edmunda.Wart dziesięć milionów dom tonął w ciszy, tak jak Edmund lubił.Pomyślał, że to pewnie Russell Lefevre, jego wspólnik, z którym postanowili sobie wten wtorek zrobić wolne przed prawdziwym szaleństwem, które czekało ich pózniej.Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że będzie to ostatni wolny dzień, na jaki mogąliczyć w ciągu najbliższych kilku miesięcy.Tymczasem zanosiło się na to, że teraz Edmundstraci i tę odrobinę popołudniowej laby, która mu została.Russell zadzwonił kilka minutwcześniej, sprawiając wrażenie zdenerwowanego, i spytał, czy mógłby wpaść, bo ma cośważnego do obgadania.Lubił wszystkie drażliwe kwestie omawiać osobiście i w cztery oczy.W banku Morgan Stanley, gdzie swego czasu pracowali razem przy papierach wartościowychzabezpieczonych aktywami, wszystkie prowadzone przez nich rozmowy telefoniczne byłynagrywane, na wypadek gdyby pózniej któraś ze stron wypaczała ustalone wcześniej warunkitransakcji lub nie pamiętała ich dokładnie.Edmund wątpił, by ktoś ich teraz podsłuchiwał, aleRussell nie pozbył się starego nawyku.Zawsze był panikarzem i dmuchał na zimne.Edmund otworzył drzwi i wpuścił gościa.Russell, wysoki, szczupły mężczyzna zprzyprószonymi siwizną blond włosami, miał na sobie biały strój do tenisa i zarzucony naramiona sweter.Jak na elegancika, którym był zazwyczaj, wyglądał jak obszarpaniec.Edmund, kiedy nie wbijał się w garnitur, wolał nosić stare T-shirty i szorty, nawet zimą.Zauważył, że wspólnik zaparkował swojego astona martina db9 byle jak i napodjezdzie, a nie trochę dalej przy którymś z garaży, jak wolał Edmund.Sam wóz, prawdziwecacko sztuki motoryzacyjnej, był jak na jego gust zbyt pretensjonalny dojazdy na co dzień.Dający po oczach szkarłatny lakier tylko nasilał to wrażenie.Jemu jako codzienny symbolprestiżu wystarczał czarny escalade, a kiedy chciał się porozkoszować jazdą, wyciągał zgarażu roadstera morgana i ruszał bocznymi drogami w głąb stanu.Jednak jego prawdziwymoczkiem w głowie było ferrari 250 gto.Kosztowało go miliony w okresie, kiedy podobnywydatek nie wydawał się aż taką ekstrawagancją, ale jezdził nim tylko od wielkiego dzwonu.- Mamy problem - oznajmił Russell od progu.- Tyle się domyśliłem.Chodzmy do kuchni - zaproponował Edmund, który wolał wmiarę możności nie rozmawiać o interesach w domu.Wyglądało na to, że to jeden z tych dni,kiedy nie będzie miał wyboru.W przeszłości pracowali razem z Russellem w banku Morgan Stanley, zajmując sięobrotem instrumentami pochodnymi.Edmund był tam jednym z najlepszych handlowców:zręczny, zdecydowany, miał genialny wprost dar zdobywania klientów.Wiedział, że Russellnie dorównuje mu w tym względzie talentem, ale miał analityczny umysł, potrafił szybkoskalkulować ryzyko i ocenić, czy plany Edmunda są wykonalne.Russell widział wtedy szansęna duże pieniądze w CDO - papierach wartościowych opartych na długu - egzotycznychinstrumentach finansowych, które w oparciu o kredyty sektora subprime, czyli ryzykownekredyty hipoteczne o najniższym ratingu, oferowały pozornie wolne od ryzyka inwestycje,które mogły zapewnić firmom zysk rzędu miliardów dolarów, a oferującym je handlowcomdziesiątki milionów.Ludzie z branży mawiali, że przy ciągle rosnących cenachnieruchomości inwestycje te mają równie mocny fundament jak domy.Ostatecznie okazało się, że wielu dyrektorów domów maklerskich, które sprzedawałyinstrumenty CDO, i instytucji finansowych w Stanach oraz w Niemczech, Japonii i innychkrajach, które je kupowały, zupełnie nie miało świadomości, czym naprawdę te instrumentysą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]