[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Proszę wejść i trochę się ogrzać. Nieważne i nieważne nie wiem".Przyjdziesz.Długo czekam.Ciągle powtarzasz, że przyjdziesz.Dzisiajwieczorem.Przyjdz dziś wieczorem.Lepiej nie zawiedz.Nawet przez rękaw grubego zimowego płaszczaAgathe czuła, że uchwyt kobiety nie zelżał, niczymzaciskające się na zdobyczy jastrzębie szpony. Długo czekam powtórzyła Mamma Cesare.Przyjdziesz.Agathe spojrzała z góry na swój nadgarstek ipróbowała się wyślizgnąć. Dobrze.Tak, jeśli to takie ważne, przyjdę. Obiecaj mi. Tak, obiecuję. Dziesiąta.Jak wcześniej.Obiecaj.I Obiecuję.Odziesiątej.Dopiero wtedy Mamma Cesare puściła ją, odwróciłasię i na krzywych nogach ruszyła w stronę Białego Mostu.Nie powiedziała już nic więcej.Lodowaty chłód, który zaczynał się już skradać wstronę serca Mammy Cesare, przeszył też Agathe.Czułago, wspinając się po schodach z zielonego marmuru,krzywiąc się i rozmasowując przedramię.Wisiał wokółniej w biurze i gęstniał.W środku panował ziąb.Przejmujący ziąb.Płomyk pod dzbankiem z kawą zgasł.Tibo był szary.Na jej widok skierował się szybko doswojego gabinetu.Kiedy dotarła do drzwi, zamknęły sięcicho przed jej nosem.Uniosła dłoń, żeby zapukać,zastanowiła się i poszła powiesić płaszcz.Agathe wciąż była zdecydowana złożyć Tibowipropozycję.Nie ze względu na siebie.Nie dlatego, żetego pragnęła, ale czuła, że to będzie dobre rozwiązaniedla niego: postawienie kropki, narysowanie grubej kreski.I ona mu to umożliwi w swej wspaniałomyślności.Uwolni go, aby oboje mogli ruszyć dalej.Siedziała zabiurkiem, za górą papierów gotowych do przepisania,mechanicznie stukała w klawisze i wygładzała słowa,które miała mu powiedzieć. Tibo, pomyślałam.Nie.Tibo, tak myślę.Nie.Czykiedykolwiek się zastanawiałeś, Tibo? Posłuchaj,gdybyśmy.tylko raz.O Boże".Po dwóch godzinach sterta papierów z jednej stronybiurka zmniejszyła się znacznie, a sterta papierów podrugiej stronie urosła.Agathe miała właśnie zamiarposprzątać i zejść na dół do budki Petera Stavo na kawę,kiedy drzwi się otworzyły i wszedł Peter. Na dole jest mężczyzna, który o ciebie pyta zwrócił się do niej. Nie podoba mi się za bardzo.Wygląda na niebezpiecznego.Mówi, że nazywa sięHektor.Co mam z nim zrobić?Agathe westchnęła i złożyła plik przepisanychdokumentów na brzegu biurka. W porządku.Znam go.Zejdę.Czekał z rękami w kieszeniach na wyłożonympłytkami kawałku podłogi u podnóża schodów,przestępując z nogi na nogę.Wyglądał nieporządnie i cojakiś czas podnosił wzrok, jakby chciał ją pospieszyć.Kiedy go tam zobaczyła, zgarbionego i niechlujnego, wjej głowie pojawił się obraz Tiba, tak zadbanego i pełnegospokoju w swoim gabinecie.Ale mimo to Agatherozpromieniła się na widok Hektora.Nic nie mogła na toporadzić.Kilka ostatnich stopni pokonała biegiem.PeterStavo bez słowa zamknął drzwi swojej budki i bardzostarannie zajął się czytaniem gazety. Masz pieniądze? spytał Hektor.Była zawiedziona. Tak.Trochę. Daj mi je. Są w portmonetce.Została w biurze.Hektor patrzył na nią, jakby była idiotką. I co z tego? Tak.Racja.Zaczekaj chwilę.Przepraszam.Agathe pobiegła w górę po schodach, zadając sobiepytanie: Za co przepraszam?".Kiedy wróciła, Hektor zachowywał się nerwowo,wyraznie czymś zaniepokojony.Otworzyła portmonetkę ispytała: Ile potrzebujesz?On jednak wsunął palce do środka i wyjął wszystkiebanknoty. Tyle masz? spytał. Powinno wystarczyć. Hektorze, to wszystkie moje pieniądze.Wyrwał jej portmonetkę i zajrzał do niej. Akurat na bilet tramwajowy.Możesz wrócić dodomu.A tak w ogóle, to po co ci one? A na co są potrzebne tobie?Gwałtownie ochłódł.Uniósł brwi i zacisnął wargi.Jeden drobny gest z jego strony, lekkie poruszenie rękisprawiło, że sapnęła i zrobiła krok do tyłu, a Peter Stavow swojej budce upuścił gazetę i wstał. To o to chodzi, tak? %7łałujesz mi.%7łałujesz mi kilkumiedziaków.Jestem jak małe dziecko, czekające nakieszonkowe od mamusi, o to chodzi? Wez je sobie zpowrotem.Zabieraj je bloedig wszystkie!I pstryknięciem kciuka odrzucił pieniądze w jejstronę, tak że plik banknotów uderzył w jej pierś i ztrzepotem opadł na ziemię. Nie powiedziała. Nie o to mi chodziło,Hektorze, tylko spytałam.Agathe kucnęła, by podnieść pieniądze z posadzki,lecz zanim je pozbierała, drzwi ratusza trzasnęły.Hektorzniknął.Wybiegła za nim, a on zwolnił na tyle, by godogoniła na rogu, przy skrzynce na listy, w tym samymmiejscu, w którym wpadła na niego tamtego dnia. Hektorze, Hektorze! Pociągnęła za jego cienkiczarny płaszcz. Hektorze, przepraszam.Oczywiście, żemożesz je wziąć, jeśli chcesz.Nie patrzył na nią. Hektorze, proszę, wez je.Zwinęła banknoty w plik i włożyła do kieszeni jegopłaszcza.Poczuła, jak jego palce zaciskają się na nich.Poczuła, jak jego dłoń się zaciska w pięść. Skoro już prosisz rzekł. Tylko nie traktuj tegojako przysługi. Nie, nie.To nie przysługa.Dzielimy się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]