[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.przechowywanym w sądzie opisem nieruchomości), by w ten sposób zabezpieczyć prawa wierzyciela.*P o r a n i e z m i e r n y c h u r o d z a j ó w n a.k i j e wyrażenie wzięte z przysłowia wtykać kij wszprychy (tj.hamować, przeszkadzać); chodzi o kary pieniężne (kontrybucje) i inne środki ucisku stosowaneprzez carat po upadku powstania styczniowego.*R o b o t a P e n e l o p y tu: praca nie kończąca się.Penelopa, bohaterka Odysei Homera, żona króla Itaki,Odysa, przez 20 lat oczekiwała na powrót męża spod Troi.Ubiegającym się o jej rękę licznym zalotnikomoświadczyła, iż męża wybierze dopiero po utkaniu całunu dla ojca.Dla dochowania wierności Odysowiwykonywaną w ciągu dnia pracę pruła w nocy.30Przez dwa lata potem były istotnie w Korczynie cudne trawniki i osobliwe kwiaty, szparagizadziwiającej grubości, brzoskwinie i nawet ananasy, ale po dwu latach jawnie i absolutnieokazała się niemożność utrzymania nadal tego świetnego porządku rzeczy bez niebezpiecznegozaniedbania najważniejszych majątkowych potrzeb i interesów.Kilka jeszcze podobnychzerknięć ku obłokom, a Benedykt Korczyński byłby do szczętu zrujnowanym.Ale w naturzejego, zapalczywej skądinąd, istniała zdolność do powściągliwości.Powściągnął się odwszelkiego wierzgania i rozdymania nozdrzy, a lekkie i pełne gracji kształty rumaka powoli,stopniowo przelewały się w grubą i ponurą, ale w równym i cierpliwym stąpaniu swymniezmordowaną postać wołu.Czy ta metamorfoza przyszła mu z łatwością? Nigdy z tym niezwierzał się przed nikim, a raczej przed jedną tylko osobą zwierzać się kiedyś chciał ipróbował.Dwanaście lat minęło było od owego osierocenia po braciach, majątkowego zubożenia iśmiertelnego rozbicia się młodzieńczych jego ideałów, kiedy pewnego letniego wieczoraBenedykt po obszernym ogrodzie korczyńskim szukał swej żony.Resztki dziennego światłapadały mu na twarz opaloną od słońca i błyszczącą od potu; szedł prędko i szerokimi krokami;gruby i do czerwoności ogorzały kark nisko pochylał.Coś go dręczyło, bo koniec długiego wąsado ust wkładał i w zamyśleniu zębami go przygryzał.Po długim szukaniu i kilkakrotnymwołaniu usłyszał na koniec ozywający się w głębi cienistej altany łagodny i srebrny głos żony.Altana z przezroczystej kraty, wdzięcznie zbudowana i pachnącym kapryfolium gęsto opleciona,była jedną z nielicznych pozostałości owych ogrodowych upiększeń, które przed ożenieniem sięswym przedsięwziął był Benedykt.Teraz dość było jednego rzutu oka, aby poznać, że myśli ojakichkolwiek ulepszeniach estetycznych na tysiąc mil oddalonymi od niego były.Wszedłszy doaltany Benedykt po kilkakroć ucałował rękę i czoło żony i obok niej usiadł.Aadna,trzydziestoletnia brunetka w białym negliżu, w postawie objawiającej znudzenie i znużenie,siedziała na wygodnej ogrodowej ławce i poduszkę mając za plecami, ślicznie obute stopy naniskim stołeczku wyciągała.Na kolanach jej leżała otwarta książka.Wejście męża nie ożywiłojej zasępionych rysów; uchyliła się nieco, aby twarz swą odsunąć od głośnego i gorącego jegooddechu. Takem się zmęczył, moja Emilciu zaczął że już trochę odpocząć muszę.Niech tamsobie ekonom i robotnicy poczekają, a ja kwadransik przy tobie posiedzę.Uf! te żniwa! nim jeczłowiek przebędzie, sto upałów go spali i sto strachów po nim przejdzie. Ja także z cicha odparła kobieta czuję się bardzo zmęczona upałem. Ale co tam ten upał! ręką po spoconym czole przesuwając ciągnął Benedykt fizycznąprzykrość każdy znieść może, jeśli jest przy tym spokój. A cóż cię znowu tak bardzo niepokoić może? z ledwie dosłyszalną ironią zapytała żona. Hm! zawsze mię o to pytasz, zawsze ci wszystko opowiadam i zawsze pytasz znowu. Tak niezdolną jestem do zrozumienia i zapamiętania wszystkich twoich kłopotów iinteresów.Z większym niż przedtem znużeniem przechyliła się na poręcz ławki i wygodniej drobne swestopy na podnóżku ułożyła. Jednakże z trochą irytacji w głosie zaczął znowu Benedykt rzeczy te są bardzozrozumiałe i do zapamiętania łatwe.Do końca życia chyba nie zapomnę, w jakim byłemstrachu, kiedy przeszłej jesieni z powodu złych zbiorów nie mogłem na czas zapłacić bankowejraty.Wszakże już Korczyn opisywać miano i ledwie nieledwie dostawszy pieniędzy, piorunemz nimi do Wilna leciałem.Całą przeszłoroczną jesień biłem się jak ryba w wodzie.Nie daj Bożetakiej drugiej jesieni.Pani Emilia smutnie wstrząsnęła głową. Mnie także zeszłoroczna jesień wcale niewesoło przeszła.Chorowałam na zapalenieoskrzeli.i sama w domu byłam.jak pustelnica.31Benedykt rękę żony pocałował. Bieda z twoim złym zdrowiem! Prawda, że dwa miesiące prawie nie byłem w domu, a przezten czas ty kilka dni chorowałaś obłożnie.Ale przecież sama nie byłaś! Miałaś przy sobie pannęTeresę, Martę, Justynkę, dzieci.a nawet dodał z uśmiechem pan Ignacy mógł cię muzykąswoją rozrywać.Jakaż to pustynia? Ja ciągle żyję na pustyni szepnęła kobieta. Oj! krzyknął prawie mężczyzna bodaj, że lepiej byłoby żyć na pustyni, jak wśródokoliczności takich, z jakimi ja ciągle ubijać się muszę.Ile mnie kosztuje na przykład to ciągłeprawowanie się z chłopami! Człowiek przecież nie urodził się na tyrana i ludożercę.Kiedyś mido tego naszego ludu serce młotem biło.Ale cóż? Ciemnota to jest, a ja na to nic nie poradzę.Las mi rąbią, zboże spasają, na pastwiska włażą.Czyż mogę własności swojej nie bronić?Gdybym magnatem był, jak Boga kocham, nie dochodziłbym niczego i niechbym tam już mniejmiał, byle tych sporów nie zawodzić.Ale samemu ciężko.Tu załatasz, tam dziura; tu zszyjesz,tam się rozporze i Bóg jeszcze wie, co z nami będzie.Więc muszę, chcąc nie chcąc, włóczyćich po sądach.a zawsze, dalibóg, we środku mi coś aż płacze.Niżej jeszcze pochylił grubego karka, a wielkie wąsy tak mu w dół zwisły, że klap surdutaprawie dotykały.Dłonie o kolana opierał i w ziemię patrzał.Pani Emilia wzniesionym wzrokiemścigając ruchy gałązek, z którymi wietrzyk jesienny igrał, szepnęła: O! i ja także wiem, co to płakać bez łez.Benedykt podniósł głowę, z uwagą jej w twarz popatrzał, ręką potem machnął i rzekł: Tylko, że u ciebie, Emilciu, pochodzi to z nerwów.mnie zaś no! już tam o wszelkichrzeczach wysokich albo wesołych i marzyć przestałem.Ale chciałbym czasem odetchnąćswobodniej, pewnym być, że wam wszystkim nigdy chleba nie zabraknie. O, chleb chleb! chleb! z cicha zaśmiała się Emilia.Benedykt spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami. Czegóż śmiejesz się? Chleb! najpewniej o chleb mi chodzi! Więc cóż? ty nawet bez perfumi tych tam.różnych swoich szlafroczków obejść się nie możesz, a tak ironicznie mówisz ochlebie. Ja obchodzę się bez wielu rzeczy, które są tym dla duszy, czym chleb dla ciała żywiejnieco odparła.Popatrzał na nią znowu, wzruszył ramionami i pochylił głowę tak nisko, że końce wąsów klapsurduta dotykały.Milczał.Aadna brunetka w białym negliżu milczała także, twarz jego, ubiór icałą postawę z wolna wzrokiem obejmując.Z gry jej delikatnych rysów poznać można było, żeczyniła w tej chwili bolesne dla siebie uwagi i porównania.Myślała zapewne, że tego człowieka,który teraz obok niej siedział, nie takim wcale poznała i pokochała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]