[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W dodatku zupełnie już nie wiadomo, jakimsposobem czy jakim cudem zdołała śród tego wszystkiego trzech synów z kolei do szkółprzygotować i wysłać, córkę jako tako wyedukować i dwoje dzieci najmłodszych, drob-nych jeszcze, doglądać.Cóż dziwnego, że od lat wielu już w sposób taki żyjąc - straciła formę.Było to wyraże-nie jednego z sąsiadów, który patrząc raz na nią przez pokój idącą, z cicha rzekł do obec-nych:- Pani Teresa zupełnie straciła formę.I prawdziwym to było do tego stopnia, że gdy szła, to z pewnego oddalenia trudno byłopowiedzieć na pewno, czy to kobieta albo mężczyzna idzie, a z bliska znowu każdy nic oniej nie wiedzący długo namyślać by się musiał przed zadecydowaniem, do jakiego stanuspołecznego i poziomu cywilizacyjnego niewiasta ta należy.Nie była wcale otyłą, a jednak w pasie, ramionach i całej sobie była grubą.Pochodziłoto ze zgrubienia czy rozrostu muskułów, które wciąż mocowały się z chłodem, gorącem ifizycznym trudem, a nadawało jej pozór bryłowaty, ciężki, dziwnie znowu sprzeczający sięz żywością i energią ruchów.Po dawnych jaśminach i różach jej twarzy śladu już nie pozostało i ogorzałą, zgrubiałąskórą powleczona twarz ta zachowała tylko piękny zarys ust i czoła, a także te duże, wniepospolicie piękną oprawę ujęte oczy, których piwne zrenice teraz jeszcze umiały wchwilach wzruszenia czy zamyślenia sypać złotymi skrami lub świecić jak gwiazdy.Ale do tego stracenia przez panią Teresę formy więcej jeszcze od zgrubiałości musku-łów i twarzy przyczyniało się ubranie.Był że to był dla wytwornych i strojnych sąsiadekskład dziwów nad dziwami w tym ubraniu, które nigdy nic wiedzieć nie chciało o modzie ielegancji, a wiedziało tylko o taniości i wiecznym, braku czasu! Więc spódnice jakieś zbytkrótkie, a co gorsza, z jednej strony dłuższe, z drugiej krótsze, kaftany jakieś zle skrojone iz pierwotną prostotą uszyte, buty grube i stukające, chustka na głowie zamiast kapelusza.Itylko włosy.Do tych pani Teresa słabość snadz miała, bo zawsze lśniące i w gładki war-kocz zaplecione, zwijały się z tyłu jej głowy na kształt ogromnego węża, który by miałbarwę mieniącej się w blasku słońca łuski kasztana.Zapracowała się pani Teresa, zaniedbała samą siebie i straciła formę , lecz nie zdawałosię to ją martwić ani zawstydzać, ani zrażać do bywania kiedy niekiedy w domach sąsiedz-kich, do brania udziału w licznych nawet zebraniach towarzyskich.Był w niej pociąg dożycia towarzyskiego; wesołą pomiędzy ludzmi bywała, mówną.Gdy z bryczuszki, w dwa68małe koniki zaprzężonej, przed domem sąsiadów wysiadłszy, krokiem swoim zamaszy-stym i stukającym, w sukni z jednej strony krótszej, z drugiej dłuższej, do pięknego, wy-kwintnego, ludnego salonu wchodziła, na ustach miała uśmiech szeroki, który rząd zębówjak perły białych odsłaniał, a na powitanie ręce obecnych tak mocno w stwardniałych odpracy dłoniach ściskała, że niektórzy aż z bólu sykali.Na kanapie albo jakim paradnymfotelu ją posadzić zupełnym było niepodobieństwem.Wykręcała się od zaprosin, zawieruszała się pomiędzy towarzystwem, gdzie to tu, toówdzie słychać było, jak całowała się z paniami, żartowała z panów, o różnych rzeczach isprawach rozprawiała głosem przyzwyczajonym do przemawiania w polu, w ogrodach, wstodole, więc zbyt donośnym i niekiedy wpadającym w tony tak grube, że trudno było zdala rozróżnić, czy to jest męskie albo niewieście mówienie.Ale u siebie w domu, w Leszczynce swojej, gdy nikt obcy na nią nie patrzał, miewałaczęsto czoło zmartwione, a oczy pełne zadumy czy tęsknoty.Nieraz gdy w gorące żniwapo dniu na skwarze słonecznym spędzonym z pola do domu powracała, krok jej zamaszy-stość swą utrącał i powolnym stawał się, zmęczonym, a wzrok ku górze podniesiony błąkałsię po obłokach przez letni przedwieczerz malowanych i złoconych.Zbaczała nieco z drogiwprost do małego dworku prowadzącej, wchodziła na łączkę przydrożną i tam wśród mie-tlic rozczochranych i koniczyn kwitnących siadała.Rozczochrane mietlice, koniczyny wysokie, gronami białych pereł obwieszone, szcza-wie o potężnych, czerwonych kitach ogarniały ją i zasłaniały aż po szyję, tak że nad tą to-pielą puszystą i różnobarwną widać było tylko jej głowę z bujnym, ognistym warkoczem iz twarzą od znoju wilgotną.Lekkie wiatry przedwieczorne muskały wtedy tę twarz uzno-joną, a przed oczyma od zmęczenia przygasłymi powstawała nad niedalekim lasem zorzawieczorna, złota i różowa.I patrzały wtedy oczy te na zawieszającą się pomiędzy niebem iziemią zasłonę świetlną, patrzały, podziwiały, modliły się, wielbiły, aż poczynały nabieraćod niej blasku, aż powracały od nich siła i radość życia, aż marzące, smutne, rozmodlone,zachwycone, nad gęstwiną mietlic, koniczyn i szczawiów - świeciły jak gwiazdy.Zdarzało się również, że w noce zimowe, za domem białe od śniegu, w domu ciche odpowszechnego uśpienia, ogarniały ją zadumy do fal gorzkich, posępnie szemrzących po-dobne.Dzieci w przyległym pokoju spały spokojnie, a ona w izdebce swojej u jedynego jejokna przy świetle małej lampy odzież ich naprawiała.Wysoki stos białych płócien wznosiłsię przed nią na stole, wiatr za oknami szumiał, czasem gałąz wiatrem poruszona sucho itwardo w szybę zastukała lub świerszcz odezwał się pod piecem.Z głową pod światłem lampy pochyloną szyła, lecz nieraz igła wysuwała się z jej pal-ców i czoło na dłoń opadało.Z czołem i oczyma zakrytymi dłonią siadywała nieruchomo itylko czasem, jakby czemuś dziwując się bezdennie lub nad czymś boleśnie biadając, gło-wą powoli wstrząsała lub w obie strony kołysała.Dziwowałaż się tak losowi własnemu?Biadałaż nad omyłką w dniach kwitnącej młodości popełnioną?Niekiedy także wśród takiej zadumy nocnej z ust jej wychodzić poczynały nuty piosnkistarej: Dwa gołębie wodę piły. Nigdy więcej nad ten początek piosnki nie zanuciła,opamiętywała się zaraz, milkła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]