[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie może być mowy o pomyłce.Złocone litery odcinają sięod ciemnego drewna całkiem wyraznie.Gangsterzy spojrzelipo siebie.Co robić? Co teraz zrobią inni?Kolejka postała jeszcze chwilę, ludzie ociągali się, rzucali nakasjerkę błagalne spojrzenia, lecz widząc, że pakuje do torebkitermos i nie dojedzone kanapki, zaczęli się rozchodzić.Gangsterzy zostali sami przed okienkiem.Nagle opanowała ich jakaś desperacka histeria.Tyle czasu!Tyle czasu i tak blisko celu!- Pieniądze albo życie! - wrzasnął Luciano i wsunął przezokienko lufy dubeltówki, celując prosto w głowę kasjerki.Santucci, z bronią przy biodrze, ubezpieczał go, rozglądającsię dookoła.- A skąd ja ci wezmę! Spod ziemi wam do cholery nie wy-kopię! Co za ludzie, jak pragnę zdrowia! - kasjerka nie tylko nieprzestraszyła się wycelowanej w nią broni, ale przeciwnie,rozjuszyła się do białości.- Widzicie przecież, że nic nie ma! -Wyciągnęła pustą szufladę spod blatu, potrząsnęła nią,ukazując puste przegródki.- Zabrakło! Nie rozumiecie popolsku!?Owszem, doskonale rozumieli, byli już niezle otrzaskani,zwłaszcza ze słownictwem negatywnym, ze zwrotami zaczy-nającymi się na nie".Ale nawet gdyby byli Chińczykami to itak by zrozumieli, tak wyrazna, wymowna była pantomimaodegrana przez kasjerkę.Nie ma pieniędzy.Ona naprawdę niema pieniędzy.Mimo to zapomnieli już o racjonalności.Wszystko jedno, pieniądze mają być! Muszą się znalezć! Jaknie, to będą zabijali wszystkich po kolei, aż pieniądze sięznajdą.Zabijać.Wszystkich zabijać!Luciano z furią nacisnął spust.Nic.Nic się nie stało.Spustsprężynował, jakby jedna z iglic się nie napięła.Nacisnął drugispust, od dolnej lufy.Znów nie padł strzał, nastąpił tylkotrzask iglicy uderzającej w spłonkę.- Co się znowu dzieje? - Luciano złamał broń, obejrzałnaboje.Na jednym był wyrazny ślad po iglicy.Wilgoć, czy co?Eżektory nie wyrzuciły ciężkich, nie odpalonych ładunków,Luciano wyciągnął je więc z luf ręcznie i rzucił na posadzkę.Sięgnął po następne, lecz niełatwo je było wyszarpnąć ze zbytciasnych, nierównych, nie dopasowanych przegródekskórzanego pasa produkcji Ludowej Spółdzielni PasówSkórzanych w Krośniewicach.Wcisnąć je było łatwiej.Naglenitka, którą przyszyto skórzane przegródki, nitkawyprodukowana przez Socjalistyczną Fabrykę Nitek w Nie-poręcie nad Bugiem, pękła i naboje wysypały się na posadzkę.Tymczasem Santucci podszedł do okienka, spokojnie, nazimno, wycelował w głowę kasjerki, która zresztą nie zwracałana nich już najmniejszej uwagi, pakowała swoje rzeczy -herbatę, czajnik, słoik z resztką mleka, termos, ręcznik - inacisnął oba spusty, jeden po drugim.I znów nic, tylko dwasuche trzaski.Lucky próbuje złamać broń, żeby obejrzećspłonki, wymienić naboje na inne, bo te widocznie zamokły,ale mimo że broń jest odryglowana, nie można jej złamać.- Psiakrew! Zacięło się! - Wściekły, ciska strzelbę na mar-murową posadzkę.- Robicie to wszystko na złość! Jesteście wzmowie z Klewerem! Wszyscy w zmowie!!! - krzyczy roz-dzierająco, nie wiadomo do kogo, bo sala jest już pusta, tylkoecho, odbite od kopuły, powtarza jego słowa: W zmowieeee!Zmowieeeee! ooowieeeee."Nagle w sali zjawia się strażnik, prowadzony przez bardzoniezadowoloną sprzątaczkę.- Pan usunie tych chuliganów! Zmiecą tutaj, na podłogęrzucają.I kto to będzie sprzątał? Mnie za nadgodziny nikt niepłaci!- Co to za zachowanie przed dwudziestą drugą? - Strażnik,niski, kwadratowaty, krępy, chociaż brzuchaty, to widać, żebardzo silny, był szczerze oburzony - żebyście jeszcze byli pokielichu, to bym zrozumiał, bym wam nawet pozwolił siękimnąć u mnie w pakamerze.Ale tak na trzezwo? Byście sięwstydzili! Ja was nauczę kultury!Chwyta ich za kołnierze i ciągnie w stronę służbówki, przydrzwiach wiodących na ulicę, zakorkowanych przez tłumklientów opuszczających bank.Gangsterzy spoglądają po sobie.- Zrób coś, Big!- Ale co?***Renata i Klewer weszli do budynku przy placu PowstańcówWarszawy pod numerem drugim.Budynek był okazały, jegofronton zdobiła mozaika, przedstawiająca typowe sceny z życiawsi: wzorowy wieśniak na traktorze, wieśniaczka dojącamechanicznie, ich dzieci śpiewające w chórze - a nad tymwszystkim wielki napis, z którego niektóre litery odpadły, albozostały ukradzione, oznajmiał: DO.C.AOPA".Klewer poprowadził Renatę do szatni przy ubikacji i dałszatniarzowi sto złotych, mówiąc:- Dzień dobry, panie Kaziu, jak zdrówko?- Szanowanko, Szefie - pan Kazio uśmiechnął się, wsunął dokieszeni banknot - proszę uprzejmie, już podaję przepusteczkę- mrugnął porozumiewawczo i podał Klewerowi paręolbrzymich gumiaków i obszerną kapotę haftowaną w ludowewzory.Klewer bez najmniejszego zdziwienia ani uśmiechuwciągnął gumiaki, narzucił kapotę.Tak przebrany,poprowadził swoją towarzyszkę w stronę recepcji.- Dzień dobry, pani Basiu - obdarzył recepcjonistkę swoimnajpiękniejszym uśmiechem - Co nowego? Jak tam paninasienie? Czy pani już posiała? Jeśli łaska, to poproszę klu-czyk.Recepcjonistka zmierzyła Renatę nieprzyjaznym wzrokiem iodparła zjadliwie:- Kierownik mówił, że to pana skierowanie jakieś dziwne.pieczątka niewyrazna.i w ogóle, coś mi pan na chłopa niewygląda.- Jezus Maria! Józefie Zwięty! Ja na chłopa nie wyglądam!?Co też pani mówi, panno Basieńko! Ja na roli robię całe życie.Z dziada pradziada! - Klewer wykrzyknął z najwyższymoburzeniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]