[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Całą ścianę długiego, wąskiego, pogrążonego w mroku pomieszcze-nia zajmowało okno - wielkie, przyciemnione okno wychodzące nasalępełną mężczyzn w wieczorowych strojach, ustawionych w półkolu.Tłum falował nieustannie, choć ludzie stali w miejscu - krzycząc,śmiejąc się, wibrując energią jak liście na dębie w upalne lato.Mężczyzni otaczali wielką przestrzeń odgrodzoną linami i wysypanąwiórami drzewnymi, na którą kobiety miały ze swojego pokojudoskonały widok.Ring.Mara podeszła bliżej do okna, chcąc go dotknąć, zdumiona jaskra-wym światłem padającym z sali.Na szczęście w porę przyszło jej do głowy, że mężczyzni ją zobaczą,jeśli podejdzie zbyt blisko.Zatrzymała się i cofnęła rękę, nie mogączrozumieć, dlaczego mężczyzni nie wykazują żadnegozainteresowania oknem i kobietami w małym, ciemnym pokoju.Czy aż tak przywykli do obecności kobiet przyglądających się walcena ringu, że przestało to ich szokować? %7łe przestali je kontrolować?Trzymać w bezpiecznej odległości? Co to za miejsce?Cóż to za niezwykłe, cudowne miejsce?- Nie mogą cię zobaczyć - odezwała się dama w pobliżu.Miałapoważne, niebieskie oczy, ogromne i niepokojące za grubymi szkłamiokularów.- To nie jest okno.To lustro.- Lustro.- W tym oknie nie było niczego, co by przypominało lustro.Zmieszanie Mary musiało się uwidocznić na jej twarzy, bo damadodała:- My ich możemy zobaczyć.ale oni widzą tylko swoje odbicie wlustrze.Jak na dany znak jeden z dżentelmenów podszedł blisko do okna,odwracając się twarzą do Mary.Pochyliła się w przód, podobnie jakmężczyzna po drugiej stronie.Podniósł brodę, żeby poprawić fular.Pomachała ręką przed jego pociągłą, bladą twarzą.Obnażył zęby.Ręka jej opadła.Podniósł palec w rękawiczce i przesunął po żółtych od herbaty i ty-toniu zębach, po czym odwrócił się i odszedł.Gromadka pań w pobliżu parsknęła głośnym śmiechem.- Cóż.Lord Houndswell bez wątpienia poczułby się straszliwiezmieszany, wiedząc, że wszystkie widziałyśmy pozostałości jegokolacji.- Dama się uśmiechnęła.- Teraz mi wierzysz?Mara zaśmiała się, rozbawiona.- To musi wam dostarczać niezłej zabawy.- Gdy nie ma walki - przyznała inna.- Patrzcie! Drake wszedł na ring.Gwar w pokoju przycichł, panie skupiły uwagę na młodym człowie-ku, który przeszedł przez liny i wkroczył na pokrytą wióramiprzestrzeń, gdzie czekali na uczestników walki dwaj inni - markizBourne i drugi, typowy arystokrata, wytwornie ubrany, blady iobojętny.Tłum z jednej strony ringu rozstąpił się, ukazując szerokie stalowedrzwi, i powietrze w pomieszczeniu nagle zgęstniało.- Już za chwilę - westchnęła któraś i wszyscy po obu stronach lustrazamarli w oczekiwaniu.Czekali na Temple'a.Mara stwierdziła, że ona też na niego czeka.Mimo że gonienawidziła.Pojawił się, wypełniając sobą drzwi, jakby wycięte na jego rozmiar-szeroki w barach, wysoki, wielki jak dom, nagi od pasa w górę, strojnyjedynie w te skandaliczne tatuaże.Miał na sobie bryczesy z kozlejskóry, opinające jego masywne uda, oraz pasy płótna, którymi owinęłakostki jego dłoni, oba nadgarstki i kciuki.Starała się nie patrzyć najego ręce.Nie wspominać ich dotyku na swojej skórze.Usiłowałapamiętać, że ten człowiek jest bronią.Kiedy ją całował, pamiętała o tym.Bronią, która razi pociskamipożądania.Która rani pragnieniami.- To największy, najpiękniejszy okaz mężczyzny - westchnęła innakobieta i Mara znieruchomiała, powstrzymując się od spojrzenia wtamtą stronę.Nie chciała przejmować się tym, że w tych słowachbrzmiał podziw i coś jeszcze - coś sugerującego doświadczenie.- Jaka szkoda, że nigdy nie okazał ci zainteresowania, Harriet-odezwała się kolejna, wywołując wybuch śmiechu pozostałych.Zmusiła się do obojętności wobec faktu, że owo doświadczenieokazało się kłamstwem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]