[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Reacher nacisnął przyciski wyskoczyło z niej brązowe nakrapiane ostrze.– To nóż ceramiczny – wyjaśnił.– Z materiału podobnego doglazury łazienkowej.Twardością przewyższa go tylko diament.Z pewnością jest twardszy niż stal i od niej ostrzejszy.I nie uruchamiawykrywaczy metalu.Ta kobieta mogła mieć przy sobie coś podobnego.Mogła rozpruć tym Armstronga od pępka po szyję albo poderżnąć mugardło, albo może wbić mu nóż w oko.Podał jej broń, a Froelich uważnie ją obejrzała.– Produkuje je firma Boker – dodał Reacher.– W Solingenw Niemczech.Są drogie, ale nietrudno je dostać.Froelich wzruszyła ramionami.– No dobra.Kupiłeś nóż.To niczego nie dowodzi.– Ten nóż był w sali balowej w czwartkowy wieczór.Tkwił w lewejdłoni kobiety, w jej kieszeni, z otwartym ostrzem.Przez cały czas, gdyściskała rękę Armstronga i przyciągała go do siebie.Od jego brzuchadzieliło ją pięć centymetrów.Froelich zamarła.– Mówisz poważnie? Kim była?– Zwolenniczką partii.Elizabeth Wright z Elizabeth w stanie NewJersey.Taki zbieg okoliczności.Przekazała na rzecz kampanii czterytysiące dolarów, po tysiąc w imieniu swoim, męża i dwójki dzieci.Przezmiesiąc wkładała listy do kopert, umieściła znak na podwórku, w dzieńwyborów obsługiwała telefon.– Dlaczego więc miałaby mieć przy sobie nóż?Tak naprawdę nie miała.Reacher wstał i podszedł do łączących pokoje drzwi.Otworzyłswoje i zapukał głośno w drugie skrzydło.– No dobra, Neagley! – zawołał.Drzwi się otworzyły i do pokoju weszła kobieta.Przedczterdziestką, średni wzrost, szczupła.Ubrana w niebieskie dżinsyi miękką szarą bluzę.Miała ciemne włosy, ciemne oczy, czarującyuśmiech.Jej sposób poruszania świadczył o tym, że spędza dużo czasuna siłowni.– To ciebie widziałam na taśmie – odezwała się Froelich.Reacher się uśmiechnął.– Frances Neagley, poznaj M.E.Froelich.M.E.Froelich, poznajFrances Neagley.– Emmy? – spytała Frances Neagley.– Jak nagrody telewizyjne?– Inicjały – wyjaśnił Reacher.Froelich patrzyła na niegozaszokowana.– Kim ona jest?– Najlepszym zawodowym sierżantem, z jakim zdarzyło mi siępracować.Znakomitym fachowcem od wszelkich możliwych formwalki z bliska.Sam się jej boję.Zwolniono ją w tym samym czasie comnie.Pracuje jako konsultantka w firmie ochroniarskiej w Chicago.– Chicago – powtórzyła Froelich.– Dlatego kazałeś tam wysłać czek?– Tak.To ona wszystko opłaciła, bo ja nie mam karty kredytowej aniksiążeczki czekowej.Zresztą pewnie już wiesz.– Co zatem stało się z Elizabeth Wright z New Jersey?– Kupiłem ten strój – powiedział Reacher.– Czy raczej wy mi gokupiliście.I buty, okulary przeciwsłoneczne.Moją własną wersjęmunduru Secret Service.Poszedłem do fryzjera, codziennie się goliłem,bo chciałem wyglądać wiarygodnie.Potem zacząłem szukać samotnejkobiety z New Jersey.Wyszedłem w czwartek na kilka lotów z Newark.Obserwowałemtłum.W końcuzagadnąłempaniąWright.Poinformowałem ją, że jestem agentem tajnych służb, że mamy kłopotyz ochroną i że musi iść ze mną.– Skąd wiedziałeś, że wybiera się na przyjęcie?– Nie wiedziałem.Sprawdzałem wszystkie kobiety wychodzącez bagażem.I starałem się ocenić, jak wyglądają i co ze sobą mają.Niebyło to łatwe.Elizabeth Wright zagadnąłem jako szóstą.– I uwierzyła ci?– Miałem imponujące dokumenty.Za dwa dolce kupiłem słuchawkęradiową w Radio Shack.Do tego przewód znikający gdzieś na karku.Wynająłem samochód, czarnego lincolna town car.Wierz mi,wyglądałemjaktrzeba.Onamiuwierzyła,byłabardzopodekscytowana.Przywiozłem ją do tego pokoju i pilnowałem przezcały wieczór.Tymczasem Neagley zajęła jej miejsce.Bez przerwysłuchałem przez słuchawkę i gadałem do zegarka.Froelich przeniosła wzrok na Neagley.– Nie bez powodu potrzebowaliśmy kogoś z New Jersey –powiedziała ciemnowłosa sierżant.– Ich prawa jazdy najłatwiejpodrobić, wiedziałaś o tym? Miałam ze sobą laptop i kolorowądrukarkę.Wcześniej zrobiłam Reacherowi legitymację Secret Service.Nie mam pojęcia, czy przypomina te prawdziwe, ale wyglądaładoskonale.Zrobiłam prawo jazdy z Jersey z moim zdjęciem, stosownymnazwiskiem i adresem, wydrukowałam je, zafoliowałam w maszynce,którą kupiliśmy w Staples za sześćdziesiąt dolców, przytarłamkrawędzie papierem ściernym, trochę pogięłam i włożyłam do torebki.Potem wystroiłam się, wzięłam zaproszenie pani Wright i zeszłam nadół.Do sali balowej dostałam się bez problemów, z nożem w kieszeni.– I?– Trochę się pokręciłam.Potem dorwałam waszego facetai przytrzymałam go chwilę.Froelich spojrzała wprost na nią.– Jak byś to zrobiła?– Trzymałam go za prawą rękę, przyciągnęłam bliżej, odwrócił sięlekko.Miałam wolną drogę aż do jego szyi.Siedmiocentymetroweostrze.Przecięłabym tętnicę szyjną, potem trochę poszarpała.W ciąguniecałej pół minuty wykrwawiłby się na śmierć.Wystarczył jeden ruchręki.Twoi ludzie byli w odległości trzech metrów.Oczywiście powszystkim by mnie dorwali, ale nie zdołaliby mnie powstrzymać.Froelich zbladła śmiertelnie.Neagley odwróciła wzrok.– Bez noża byłoby trudniej – zaznaczyła.– Ale to możliwe.Skręceniemu karku sprawiłoby pewien kłopot, bo ma trochę mięśni.Musiałabymbłyskawicznie się przesunąć, żeby go ruszyć.Gdyby twoi ludzie okazalisię dostatecznie szybcy, powstrzymaliby mnie na czas.Przypuszczamwięc, że wybrałabym uderzenie w krtań, dość mocne, by ją zmiażdżyć.Cios lewym łokciem w zupełności by wystarczył.Zapewne zginęłabymjeszcze przed nim, ale udusiłby się tuż po mnie.Chyba że macie podręką ludzi, którzy w ciągu niecałej minuty mogliby przeprowadzićtracheotomię na podłodze sali balowej.A bardzo w to wątpię.– Nie – przyznała Froelich.– Nie mamy.– Przykro mi, że zepsułam ci dzień – powiedziała Neagley.– Ale,hej, chciałaś przecież wiedzieć, prawda? Nie ma sensu przeprowadzaćaudytu i nie ujawniać wyników.– No tak.Co mu szepnęłaś? – chciała wiedzieć Froelich.– Powiedziałam: „Przyszłam z nożem, tak dla zabawy”.Ale bardzocicho.Gdyby ktokolwiek się czepiał, wyjaśniłabym, że mówiłam: „Możesię spotkamy?”.Jakbym na niego leciała.Podejrzewam, że od czasu doczasu to się zdarza.– Owszem, od czasu do czasu – przyznała Froelich
[ Pobierz całość w formacie PDF ]