[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Niech pani będzie spokojna.Jestem, aby panią wyratować.Nie wiedząc, czy słyszy i czy rozumie, mówiący ciągnął dalej:— Pani mnie nie zna, nigdy mnie pani nie widziała, ale jestem pani przyjacielem.Nazywam się Raul.Raul d’Andrassy.Zatkałem otwór drewnem i kawałkiem materii i sądzę, że uda nam się dopłynąć do brzegu.Wprzód jednak wyrzucimy ten zupełnie niepotrzebny balast Z tymi słowy rozciął więzy młodej kobiety, i uwiązany przy noszach kamień wrzucił do wody.Potem, oswobodziwszy ją z chustek, którymi zakneblowano jej usta, skłonił się i rzekł:— Teraz jestem zupełnie zadowolony.Wszystko udało się nadspodziewanie i śmiempowiedzieć, że pani jest uratowana.Czy tylko nie przemokła pani? Jak się pani czuje?Odparła niemal nieprzytomnie:— Dobrze, zupełnie debrze.tylko noga.sznury zraniły mnie.— To bagatela.Niech pani nie myśli o tym.Grunt, że za chwilę będziemy na brzegu.Obydwaj prześladowcy pani na pewno już wylądowali i wspinają się teraz po schodach.Nie musimy więc ich się lękać.Wyciągnąwszy spod ławki wiosło, które tam poprzednio ukrył, zabrał się do wiosłowania, rozmawiając przy tym tak wesoło, jak gdyby nie zaszło nic nadzwyczajnego.— Przede wszystkim muszę się dokładniej przedstawić, aczkolwiek nie jestemodpowiednio po temu ubrany.Właściwie należałoby powiedzieć, iż jestem rozebrany, gdyż musiałem sobie na poczekaniu sfabrykować coś w rodzaju kąpielowego kostiumu.Trudno, skoro się wie, że się będzie musiało pływać, trzeba się zdecydować na zrzucenie garderoby.Zatem pani wybaczy a zarazem pozwoli – jestem Raul d’Andrassy.Mówię to na wypadek, gdybyśmy się znów kiedy spotkali.Dowiedziałem się o spisku przeciw pani i postanowiłem przyjść pani z pomocą.Pobiegłem do przystani i uczepiłem się pod łodzią, w której panią tak uprzejmie ulokowano.Kiedy tylko tamci dwaj panowie się oddalili, co, trzeba im przyznać, uczynili nader prędko, zatkałem łódź przygotowanym zawczasu czopem i oto płyniemy wybornie.Późniejopowiem pani to wszystko szczegółowo, teraz bowiem, jak mi się zdaje, nie jest pani w stanie słuchać.— Jestem tak wyczerpana — szepnęła.— Nie wiem, co się ze mną dzieje.— Dam pani radę — rzekł — niech pani zemdleje.Nic tak nie uspokaja nerwów, jakporządne omdlenie.Usłuchała go bez słowa.Leżała cicho nieruchoma, a równy jej oddech dowodził, że usnęła.Raul przykrył jej twarz.Tym lepiej że śpi.Mogę w zupełności oddać się swoim myślom.Wiosłował więc, rozważając wszystko to, co zaszło i co należało jeszcze uczynić.Łódźtymczasem mknęła po wodzie, zbliżając się do skał.Gdy dziób jej uderzył o kamienie, Raul wyskoczył na brzeg, wyciągnął łódkę i wyniósłszy z niej hrabinę Cagliostro, złożył ją na skale.— Jak pani widzi — rzekł, śmiejąc się — na sile mi nie zbywa.Jestem czempionemboksu.Odziedziczyłem to po moim ojcu.Ale dość gadania.Teraz do roboty.Ponieważ sądzę, że będzie pani chciała zemścić się na swoich prześladowcach, przeto lepiej, aby do czasu nie domyślali się, iż pani żyje.W ten sposób łatwiej dadzą się podejść.Ale na to trzeba, aby nie odnaleźli tu tej łódki.Przeto proszę o chwilę cierpliwości.Wskoczywszy z powrotem do łodzi, Raul począł wiosłować.Gdy oddalił się nieco od brzegu, wyciągnął czop a sam wpław powrócił do skał.Był przekonany, że łódka zalana wodą pójdzie na dno.Na brzegu odszukał ukryte pod kamieniami swoje ubranie i, ubrawszy się, powrócił ku hrabinie, która leżała bez ruchu tam, gdzie ją pozostawił.— Wszystko już załatwione — rzekł — teraz musimy wydostać się poza te skały, cotakże nie jest łatwe.Józefina Balsamo otwarła oczy i zupełnie przytomnie spojrzała na niego; pomógł jej się podnieść, ale zaledwie stąpiła parę kroków, dotkliwy ból w nodze zmusił ją do zatrzymania się.Zgłośnym jękiem oparła się o skałę.Raul ściągnął jej buciki i pończochy i wówczas ujrzał, że noga jej była skrwawiona.Sznury przecięły skórę, niezbyt głęboko co prawda, ale bardzo boleśnie.Młody człowiek zrobił jej prowizoryczny opatrunek, posługując się chustką jako bandażem; potem, wziąwszy ją na ręce, począł wstępować na schody.Hrabina była lekka, ale 350 stromych schodów do przebycia z takim ciężarem nie było bagatelą.Czterokrotnie Raul zatrzymywał się po drodze i ścierając pot z czoła, zdobywał się na nadludzki wysiłek kontynuowania swej drogi.Mimo to humor nie opuszczał go.Przy trzecim odpoczynku złożył jej głowę na swoich kolanach, a gdy żartował, zdawało mu się, że jej oczy uśmiechały się w odpowiedzi na jego żarty.Wreszcie, przyciskając mocno do piersi to czarujące, młode ciało, przebył ostatni kawałek drogi.Teraz szedł polem w stronę dużej stodoły, którą sobie zawczasu upatrzył; ukrył w niej dwie flaszki ze świeżą wodą, butelkę koniaku i nieco żywności.Po drabinie, przystawionej do szczytu stodoły, dźwigając ciągle swój ciężar, dostał się do lukarny, służącej za okno, i przez jej otwór wszedł do środka budynku.Potem odtrącił drabinę, która cicho opadła na trawę.— A teraz — szepnął — dwanaście godzin wypoczynku, po którym odwiozę panią tam,gdzie mi rozkażesz.Tylko co minione niebezpieczeństwo zdawało się już tak daleko! Teraz byli oboje, sam na sam, zamknięci w tej pustej, tak przemile bezpiecznej stodole.U pułapu wisiała latarnia; przy jej świetle Raul położył hrabinę na miękkim posłaniu z siana, napoił ją i nakarmił.Czując, że pod jego opieką nic jej nie grozi, Józefina Balsamo znów zamknęła oczy i po chwili zasnęła twardo.Światło latarni padało na jej twarz, tak piękną i znów spokojną pomimo tylu strasznych przeżyć.Klęcząc obok niej, Raul przyglądał jej się długo; poszarpane, zmięte suknie zsunęły się nieco z jej ramion, odsłaniając doskonałe linie ciała, klasyczny zarys szyi.Młody człowiek przypomniał sobie słowa Beaumagnana; nie mógł się oprzeć chęcizobaczenia, czy istotnie miała na ramieniu owo czarne znamię widoczne na miniaturze malowanej w Moskwie.Ostrożnie, by nie zbudzić śpiącej, zsunął jej z ramion strzępy sukni; na białym, gładziutkim atłasie skóry, lśniła czarna plamka, unosząc się i opadając lekko w miarę oddechu śpiącej.— Kimże ty jesteś? — szepnął ze zdumieniem młody człowiek.— Z jakiej epoki, zjakiego świata przychodzisz do mnie?I on z kolei, tak jak wielu innych, stanął przed zagadką pochodzenia tej kobiety? Tak jak inni zapytywał, czy była tą samą, którą odtworzono na miniaturze sprzed osiemdziesięciu lat, tą samą, czyje przygody i czyny datowały się z tylu epok i wpływały na tyle dziejowych wypadków?Przez sen wymówiła kilka słów, których znaczenia nie zrozumiał.Nachylony blisko nad nią, wsłuchiwał się w jej oddech, patrzył, jak poruszały się usta, i wreszcie, sam nie wiedząc jak i kiedy, pocałował leciutko jej wargi.Westchnęła; otwarła na pół oczy i ujrzawszy go nachylonego nad sobą, uśmiechnęła się uśmiechem, który nie zszedł z jej twarzy nawet wówczas, gdy rzęsy jej znów opadły na oczy na znak, że znów zasnęła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]